Pamiętał pewną kreskówkę o królu, który zasiadał na tronie.
„Jestem paranoikiem” – pomyślał kiedyś król. „Ale czy aby jestem dostatecznym paranoikiem?”.
Noc mijała powoli. Darwin upewnił się, że jego obecności nie ujawnia żaden błysk, a następnie przełączał widok z kolejnych kamer, dla zewnętrznych używając nocnych obiektywów. Na drodze nie zauważył żadnego ruchu. Podobnie – przynajmniej na pierwszy rzut oka – na wielkim polu pod wzgórzem za domkiem. Ani na stanowiskach snajperskich oddalonych od niego o dwieście siedemdziesiąt metrów. Nie było też żadnych nieproszonych gości w samym domu.
Miał podzielną uwagę, więc mógł przy okazji przemyśleć pewne kwestie. Pozwalał sobie na to, póki nie poczuł, że rozmyślania przeszkadzają mu w skupieniu.
Przypomniał sobie pierwsze lata lektury dzieł stoików. Wiedział, że dla przeciętnego człowieka stoik to zwolennik zachowywania kamiennego oblicza i nieokazywania po sobie bólu. Nieszczególnie poważał opinie tych przeciętnych ludzi i nie bardzo cenił ich intelekt. Rozmawiał zresztą o tym z Syd. Ta kobieta rozumiała złożoność pism filozoficznych stoików – Epikteta i Marka Aureliusza. Wiedziała, że można dzielić życie między sprawy, nad którymi nie ma się żadnej kontroli i które wymagają maksymalnej odwagi, oraz które człowiek może i powinien kontrolować, a przy których zalecana była maksymalna rozwaga. Dar właśnie tak myślał i żył przez wiele lat, toteż tej nocy zdumiała go myśl, że rewiduje, podważa, a może nawet krytykuje dotychczasowe zasady. I to akurat tej nocy.
„Nie mów już o człowieku, który powinien być dobry, ale bądź taki” – napisał Marek Aureliusz. Dar starał się żyć zgodnie z tą maksymą. Czego jeszcze uczył Marek Aureliusz? Niemal fotograficzna pamięć Minora pozwoliła mu zacytować w myślach kolejny ustęp: „Niech ci to zawsze będzie jasne, że i ten kącik ziemi jest ziemią. I że tu to samo znajdujesz, co na szczycie góry czy na wybrzeżu morskim, czy gdzie chcesz”. [Marek Aureliusz, op. cit.] I łatwo odkryć, że, jak pisał Platon: „Mieszkanie za miejskimi murami jest jak siedzenie w zagrodzie owczarza na szczycie góry”.
No cóż, Darwin rzeczywiście mieszkał w czymś podobnym do zagrody na górze. W każdym razie miał kryjówkę na wysokościach… Teraz jednak myśląc o przesłaniu Platona i Marka Aureliusza, wiedział w duszy, że z ich sednem wcale się nie zgadza. Po śmierci Barbary i synka nie potrafił już żyć w Kolorado. Trochę czasu zajęła mu akceptacja własnej bezradności i niemocy, w końcu wszak zrozumiał wszystko i pogodził się ze sobą. Jego mieszkanie… ta góra, to miejsce blisko wybrzeża… stało się dla niego nowym początkiem.
A teraz ktoś usiłował pogwałcić jego spokój. Niedaleko stąd Rosjanie próbowali zestrzelić jego i Syd, a w pobliżu domku zrobili mu zdjęcia.
Nie czuł wściekłości ani bliskiego nadejścia katalepsis. Przez tak wiele lat dławił swoje emocje – obracając w dowcip ironię własnego ocalenia – że teraz również nie opanował go gniew. Ponieważ jednak leżał na stoku góry i czekał, towarzyszyła mu wiara… Naprawdę wierzył, że Rosjanie po niego przyjdą. Wbrew wszelkiej logice taka nadzieja płonęła w nim niczym zimny ogień.
Za każdym razem, gdy odwiedzał miejsce jakiegoś wypadku, myślał o słowach Epikteta: „Powiedz mi, dokąd mogę uciec przed śmiercią: odkryj dla mnie tę krainę, pokaż mi ludzi, do których muszę się udać, ludzi, których nie nawiedza śmierć. Wskaż mi zaklęcie przeciwko śmierci. Jeśli takiego nie znam, co mam zrobić? Nie potrafię uciec śmierci, więc powinienem umrzeć… lamentujący i drżący? Przeto jeśli jestem w stanie zmieniać wedle mojej woli zdarzenia, zmieniam je; jeśli jednak nie jestem, jestem gotów wydrzeć oczy każdemu, kto mi przeszkadza”.
Może Epiktet pogardzał takim impulsem, lecz Dar nie potrafił nawet przed sobą ukryć, że jest skłonny wyłupić Rosjanom oczy, jeżeli znów się do niego zbliżą. Myśląc o tym, pomacał długi nóż Ka-Bar w pochewce przy pasku. Poprzedniego wieczoru spędził dobrą godzinę, ostrząc ten nóż, a później drugą opryskując go i polerując, chociaż gdy wyobraził sobie, że wbija zimną stal w ciało innego człowieka, od razu miał ochotę zwymiotować.
„Ktoś spytał:
– Jak tedy każdy z nas może odkryć, co jest odpowiednie dla jego charakteru?
– A jak – odpowiedział tamten – postępuje byk, gdy zaatakuje go lew? Czyż nie odkrywa własnych możliwości i nie rzuca się w obronie całego stada?”.
Przeklęty Epiktet! Darwin nie uważał się za człowieka odważnego… ani za byka. I nie miał też żadnego stada, które musiałby chronić przed lwem.
„Syd” – przemknęła mu przez głowę nieproszona myśl. Sekundę później wszakże nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Podczas gdy on leżał tutaj, ukryty wśród skał w środku nocy, sześćdziesiąt pięć kilometrów od miasta i niebezpieczeństwa, Sydney Olson przygotowywała się do szturmu na przestępców. To raczej ona broniła stada przed lwem, nie on.
Mijały godziny, w trakcie których przesuwał się i wiercił, szukając wygodniejszej pozycji, obserwując teren – to rozglądając się w okularach noktowizyjnych, to popatrując na monitor, słuchając wiatru poruszającego konarami sosen i instynktownie wyliczając wtedy jego prędkość, czy wreszcie zajmując się dekonstrukcją światopoglądu, na którym opierał się niemal przez całe swoje życie.
„Duszyczką jesteś dźwigającą trupa – powiedział Epiktet”. [Marek Aureliusz, op. cit.] Darwin, który widział tak wiele ciał, a ściśle rzecz ujmując, świeżych zwłok, nie zamierzał się z nim sprzeczać. Chociaż w trakcie ostatnich kilku tygodni, podczas kontaktów z Sydney, wcale nie czuł się jak ciało ożywione jedynie małą iskierką w postaci duszy. Musiał się przed sobą przyznać – czuł się naprawdę żywy. Dzięki tej kobiecie bardzo odżył.
Do piątej rano, zmęczony i obolały, ale wciąż rozbudzony, przemyślał wszystkie podstawy ontologiczne i epistemologiczne wyznawanej dotąd filozofii i zrozumiał, że jest idiotą.
„Podobny bądź do skały, o którą się ciągle fale rozbijają – nauczał Epiktet. – A ona stoi, a koło niej usypiają bałwany wody”. [Marek Aureliusz, op. cit.]
„Och, pieprzyć to” – pomyślał Dar. Czy Epiktet w ogóle kiedyś był na brzegu morza? Czyżby nie wiedział, że woda, stale podmywając skałę czy przylądek, niszczy je prędzej czy później? Prawdopodobnie Morze Egejskie nie miało tak wysokich fal jak te, które Dar oglądał co tydzień na wybrzeżu Pacyfiku. Morze zawsze wygrywa. Podobnie jak grawitacja.
Darwin przez ponad dziesięć lat usiłował stać się taką skałą i trochę już się tym zmęczył.
Pierwsze promienie przedświtu przesunęły się nad stokiem. Dar zdjął okulary noktowizyjne i przełączył obiektywy w kamerach. Droga dojazdowa była pusta, podobnie dom, pole poniżej domu i snajperskie kryjówki.
Około siódmej rano poczuł falę ulgi zmieszanej z osobliwym rozczarowaniem. Do tej godziny powinny się już zacząć wszystkie obławy, taki przynajmniej był plan, o którym wspomniała mu Syd. Chyba mówiła też, że Rosjanie zostaną aresztowani przed Trace’em i innymi Amerykanami.
O wpół do ósmej Darwina zaczęła kusić rezygnacja z całej akcji. Mógłby zejść ze wzgórza, przygotować sobie duże śniadanie, zadzwonić do Sydney i kilka godzin się przespać. Zwalczył jednak pokusę i postanowił jeszcze trochę poczekać. A przyjaciółka i tak pewnie była nadal zajęta.
O siódmej trzydzieści pięć kamera numer jeden zarejestrowała jakiś ruch na podjeździe. Ogromny, czarny chevrolet suburban z zaciemnionymi oknami przejechał powoli obok miejsca, w którym Minor umieścił kamerę, zatrzymał się, po czym nieco cofnął, aż w końcu stanął naprzeciwko drzewa z kamerą Z pojazdu wysiadło pięciu Rosjan. Wszyscy nosili czarne swetry i spodnie, niemniej Darwin natychmiast rozpoznał Yaponchika i Zukera. Starszy Rosjanin, który nadal przypominał Minorowi Maksa von Sydowa, wyglądał niemal na smutnego, kiedy wydawał swoim towarzyszom broń. Trzej młodsi mężczyźni ruszyli przed siebie i szybko znaleźli się poza zasięgiem kamery. Wszyscy mieli karabiny szturmowe AK-47. Nawet na małym monitorze Dar widział też ich dodatkowe uzbrojenie – noże i półautomatyczne pistolety przy pasach.
Yaponchik i Zuker również przypasali sobie kabury z pistoletami, z samochodu nie wyjęli jednak kałasznikowów, ale dwie sztuki karabinu SWD, czyli tego samego typu, z którego zabili Toma Santanę i trzech agentów Federalnego Biura Śledczego.
Minor nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Mimo że w tej sprawie obracano tak wielkimi pieniędzmi, Rosjanie pozostali przy karabinach, które uważali za najlepsze. „Są sentymentalni” – ocenił, czując dotyk drewnianej kolby własnego przedpotopowego karabinu snajperskiego. Wiedział, że jedna i druga broń ma wymienialny magazynek na dziesięć nabojów, tłumik oraz mechanizm osłabiający odrzut. Zauważył też tłumiki na lufach AK-47 pozostałych trzech Rosjan. Najwyraźniej ta grupka wpadła tu zaledwie na chwilę. Zamierzali cicho zabić niejakiego Darwina Minora i ruszyć w dalszą drogę.