Выбрать главу

Syd dosłownie zdarła z niego spodnie maskujące i oglądała ranę.

– Przykro mi. To draśnięcie, lecz dość głębokie. Krwawienie już prawie ustało. Ale ucho również masz całe zakrwawione i wygląda paskudnie. A skąd ta krew na boku, pod kamizelką?

– Rykoszet – odparł Minor. – Pocisk utkwił tuż pod skórą. Nic mi nie będzie. Skoncentrujmy się na Yaponchiku. – Wyjrzeli, każde zza innego końca głazu i natychmiast cofnęli głowy. Nie padły żadne strzały. Land cruiser i taurus na płaskich oponach wyglądały smutno. – Sądzę, że się urwał – stwierdził Darwin. – Skierował się do suburbana.

– Stoi zaparkowany osiemset metrów dalej przy drodze. Jeśli… – zaczęła Syd.

– Wiem – przerwał jej Minor. Otarł policzek, wyczuł zapach krwi i przyjrzał się swoim dłoniom. Wytarł prawą rękę o nogawkę spodni. Krew pozostała.

– Jeśli za nim pójdziemy… – zaczęła znów Sydney.

– Czekaj. Daj mi sekundkę – poprosił Dar. Zamknął oczy i najdokładniej, jak potrafił, przypomniał sobie drogę dojazdową i związane z nią odległości. Wątpił, czy Yaponchik wybierze tę trasę, gdyż z pewnością wiedział, że niektóre pojazdy mogą się przemieszczać mimo uszkodzonych opon. Minor zastanowił się, co powinien teraz zrobić, i doszedł do wniosku, że najmądrzej będzie wykonać rozsądny taktyczny odwrót i przemieszczając się od jednego punktu snajperskiego do drugiego, poczekać na odsiecz.

Podejrzewał, że minie jeszcze kilka minut, zanim Yaponchik dotrze do samochodu. Później Rosjanin stanie się problemem Federalnego Biura Śledczego. Tyle że…

Darwin widział stąd jedną część drogi dojazdowej – ostry zakręt ze stromym nasypem na stronie północno-zachodniej i rozciągający się tam otwarty, bezdrzewny teren. Droga dojazdowa łączyła się z autostradą mniej więcej półtora kilometra dalej. W szczelinie pojazd byłby widoczny zaledwie przez kilka sekund, po czym zniknąłby między drzewami i wyjechał na autostradę. Minor uznał, że ma trochę czasu. Wręczył Sydney swój karabin M40.

– Jeśli zabójca wróci, strzelaj raczej z tego niż z kałasznikowa. – Kiedy zmagał się z ciężką kamizelką, zauważył po raz pierwszy wiszącą na piersiach Sydney lornetkę. – Skąd ją masz?

– Od Rosjanina, któremu odstrzeliłeś stopę – wyjaśniła.

– Nie żyje?

Gdy się skupił nad tą kwestią, lornetki zaczęły mieć dla niego sens. Yaponchik chciał wykorzystać jako obserwatorów jak najwięcej swoich towarzyszy. Syd potrząsnęła głową.

– Nie, jest nieprzytomny i w szoku. Obwiązałam mu własnym paskiem łydkę. Stracił mnóstwo krwi. Pewnie nie dożyje do przyjazdu policji i FBI, chyba że zjawią się tu wkrótce.

– Tego nigdy nie wiadomo… – zaczął Dar, po czym przerwał, ponieważ Sydney pokazała mu swój telefon komórkowy. Najwyraźniej udało jej się wrócić po pozostawioną przed domem torbę.

– Warren jest w drodze – oświadczyła.

Minor kiwnął głową. Tym bardziej należało gdzieś przycupnąć i przeczekać. Rzucił na ziemię ciężką kamizelkę kuloodporną i powiedział:

– Zachowaj czujność. Jeśli Rosjanin się zjawi, strzelaj z mojego karabinu. Wracam za kilka minut.

***

Darwin pędził jak szalony. Odkrył, że bieganie z raną po postrzale pociskiem kaliber 7,62 milimetra nieźle boli, zwłaszcza kiedy nieco już opadł poziom adrenaliny we krwi. Szczególnie bolesne okazało się zsuwanie po trawiastym zboczu tuż pod domkiem, bieg pod długim gankiem i wspinaczka w poszukiwaniu szlaku obok starego wozu, a także ślizg po stromym wzgórzu do miejsca, w którym wyjście z kopalni złota otwierało się w wąwóz. Czuł, że jego rany pod podartymi spodniami znowu krwawią, kiedy sapiąc i dysząc, wspinał się na stromy szlak po wschodniej stronie wąwozu, a potem zeskoczył pod skalny występ do swojego poprzedniego gniazda snajperskiego.

Tutaj zatrzymał się na sekundę i zapatrzył w skalne podłoże – nie dla złapania oddechu, ale z powodu zdumienia ilością odbitych od ścian kul. A przecież niedawno jeszcze tutaj leżał. Poncho i plecak zawierający uszyty przez niego strój ze skrawków garnitur były poszatkowane na strzępy. Zauważył też, że przynajmniej dwa magazynki do „lekkiej pięćdziesiątki” zostały podziurawione niczym puszki na strzelnicy. Monitor rozbiła na kawałki jakaś zbłąkana kula. To przekreśliło przygotowany przez Minora plan A. Czyli że nie zobaczy, kiedy i czy w ogóle Yaponchik dotrze do chevroleta suburbana.

Skoczył do szczeliny i wyciągnął z niej barretta model 82A1 kaliber.50. Potężny karabin był cały. Minor szybko napełnił wielkie kieszenie zarówno pociskami przeciwpancernymi, jak i zwykłymi, po czym z bronią w rękach pobiegł skalną krawędzią z powrotem do podstawy wąwozu.

Zapomniał, jak ciężka i nieporęczna jest ta „lekka pięćdziesiątka”. Powiększający dziesięciokrotnie celownik teleskopowy dodawał jej jeszcze wagi. Będąc w marines, Dar zawsze żałował radiooperatorów i żołnierzy odpowiedzialnych za broń ciężką. Nieszczęśnicy nosili na plecach prawdziwe ciężary, takie jak sprzęt radiowy szyfrująco-deszyfrujący PRC-77, karabiny maszynowe M60 albo granatnik M79 na pociski kaliber czterdzieści milimetrów. Minor zastanowił się, czy wszyscy ci mężczyźni… to znaczy ci, którzy przeżyli… przypłacili tamtą wojnę chorobą kręgosłupa.

Gdy wdrapał się na ostatnie zbocze i przyłączył do czekającej za głazem Syd, nie tylko ociekał krwią z obu ran, ale był też cały mokry od potu. Dobrze chociaż, że zachował się przytomnie i zostawił jedenastokilogramową kamizelkę kuloodporną.

– Żadnych ruchów – oznajmiła Sydney. – Patrzyłam przez lornetkę zamiast przez celownik karabinu.

Darwin skinął głową ze zrozumieniem.

– Żadnych hałasów?

– Nie słyszałam odgłosu uruchamianego silnika suburbana… tyle że stoi dość daleko w dole drogi.

– A jesteś pewna, że nie przejechał przez otwarty teren? – spytał Minor.

– Mówiłam chyba, że nie widziałam żadnych ruchów, prawda? – odcięła się Syd lekko rozdrażnionym tonem.

Darwin wziął „lekką pięćdziesiątkę” i pobiegł z nią na lewo, nieco w dół zbocza, dzięki czemu nie był widoczny ani z lasu, ani z pobliskiej drogi. Kierował się ku głazowi o spłaszczonym szczycie, tuż nad ostatnim małym zagajnikiem jodeł, niedaleko miejsca, gdzie stok przechodził w pokryte trawą błonie. Gdy Minor szczęśliwie przeciął ten obszar i nikt do niego nie strzelił, dał znak Syd, ażeby do niego dołączyła.

Ustawił barretta na płaskim szczycie głazu i położył się na brzuchu, ustawiając celownik i regulując go ze względu na wiatr i wysokość. Wiatr nie był tego dnia szczególnie porywisty – nawet tutaj na otwartej przestrzeni – gdyż najsilniejsze podmuchy nie przekraczały pięciu kilometrów na godzinę. Darwin wiedział jednak, że przy tak dużej odległości trzeba było brać pod uwagę nawet najmniej ważne czynniki.

– Żartujesz sobie ze mnie – mruknęła Sydney, patrząc przez „pożyczoną” lornetkę 7 x 50 na odległy fragment drogi. Przecież to będzie co najmniej półtora kilometra.

– Oceniam odległość na dokładnie tysiąc pięćset metrów – odrzekł Dar, nadal poprawiając ustawienia. – Niemal idealnie. – Na nowo przyzwyczajał się do tej broni, dotykał kciukiem spustu, przykładał policzek do kolby, wyrównywał oddech. W oddali oboje usłyszeli odgłos uruchamianego silnika.

– No dobrze – powiedział Minor. – Wiemy, gdzie Yaponchik jest teraz. O ile nie wróci. Ma osiemset metrów, potem znajdzie się na tym zakręcie.

– Nie myślisz chyba poważnie o…

– Posłuchaj mnie – przerwał jej. – Mam czas tylko na dwa próbne strzały. – Spojrzał przez lunetkę M3a Ultra. – Wyceluję teraz w ten wielki kamień, który leży przy zakręcie drogi w prawo.

– Który kamień? Ten ciemny czy ten jasny?

– Jasny – odrzekł Dar i strzelił. Broń nie miała tłumika i pod wpływem głośnego wystrzału Sydney aż podskoczyła.

– Och, przepraszam – bąknęła. – Nie zauważyłam, w co trafiłeś.

– Nic nie szkodzi – powiedział Minor. – I tak widzę, że chybiłem. Patrz teraz. – Wystrzelił jeszcze dwa razy.

– Dostrzegłam drugi strzał – stwierdziła Syd, teraz podekscytowana. – Około trzydziestu metrów od drogi. Mam używać metrów czy jardów?

– Cholera! – mruknął Darwin, poprawiając ustawienia. – To bez różnicy, mogą być metry – odparł, znów patrząc przez celownik. Miał jeszcze dwa naboje w magazynku i wiedział, że suburban nadjedzie lada chwila. Nawet nie mierząc, wystrzelił ostatnie dwa pociski, po czym wyjął magazynek i włożył nowy, tym razem z nabojami przeciwpancernymi.

– Oba były blisko – zauważyła Syd, starając się utrzymać lornetkę w poziomie. – Jeden o metr w prawo, drugi o półtora metra w górę, na prawo od jasnego kamienia.

– Teraz się uda – odparł Dar podczas ostatnich ustaleń. – Będzie dobrze, zobaczysz. Od tej chwili nie spuszczam wzroku z celownika, więc mnie powiadom natychmiast, gdy zobaczysz maskę samochodu.