Выбрать главу

Galiana uznała, że kontynuacja ekspedycji jest ważniejsza. W głębokim kosmosie rozstali się przyjaźnie: jeden ze statków, wiozący Clavaina i Felkę, zawrócił do domu, a dwa pozostałe podążyły głębiej w płaszczyznę galaktyki.

Planowali znów się kiedyś połączyć, ale gdy w końcu statek Galiany wrócił do Matczynego Gniazda, okazało się, że leci na automatycznym pilocie, jest zniszczony i martwy. Gdzieś w kosmosie oba statki zostały zaatakowane przez pasożyta, który zniszczył jeden z nich. Potem czarne maszyny wpełzły do wnętrza statku Galiany i zabiły po kolei wszystkich załogantów; została tylko Galiana. Czarne maszyny przeniknęły do jej czaszki, wciskając się w szczeliny mózgu. To straszne, ale Galiana ciągle żyła, niezdolna do samodzielnego działania. Dla pasożyta stała się żywą pacynką.

Clavain zgodził się, żeby Hybrydowcy zamrozili jej ciało do czasu, aż będą w stanie bezpiecznie usunąć pasożyta. Mogłoby się to nawet udać, ale w świecie Hybrydowców nastąpił rozłam i kryzys, w wyniku którego Clavain trafił do układu Resurgamu, a później na Ararat. Podczas konfliktu zamrożone ciało Galiany zostało zniszczone.

Clavain pogrążył się w głębokiej żałobie. To mogłoby go zabić — tak sądził Scorpio — ale w tamtym okresie ludzie potrzebowali jego przywództwa. Dzięki uratowaniu kolonii na Resurgamie nie koncentrował się już wyłącznie na swym bólu i zachował zdrowie psychiczne.

Z czasem przyszło pocieszenie.

Na Ararat nie zaprowadziły ich ślady Galiany, choć okazało się, że gdy odłączyła się od Clavaina i Felki, odwiedziła między innymi tę planetę, gdzie obce istoty wypełniały ocean. To był świat Żonglerów Wzorców, i co niezwykle ważne, chyba nikt, kto odwiedził Żonglerów, nigdy nie został całkowicie zapomniany.

Żonglerów Wzorców spotykano na wielu planetach o podobnej do Araratu wodnej powierzchni. Mimo wieloletnich badań nie uzyskano jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy Żonglerzy są istotami inteligentnymi, ale uznano, że cenią inteligencję i są jej troskliwymi i oddanymi kustoszami.

Gdy ktoś pływał w tutejszych morzach, do jego układu nerwowego przenikały mikroskopijne organizmy. Był to proces łagodniejszy od inwazji neuronalnej, jaka spotkała załogę statku Galiany. Żonglerzy dokonywali tylko archiwizacji wzorców neuronalnych, po czym się wycofywali. Umysł pływaka przenikał do morza, ale zwykle sam pływak mógł swobodnie wrócić na ląd, nie czując żadnej zmiany. Czasami jednak otrzymywał subtelny prezent — ulepszenie architektury układu nerwowego, umożliwiające nadludzkie poznanie lub nadludzką przenikliwość. Zdolność ta trwała zwykle zaledwie kilka godzin, choć w nielicznych wypadkach zostawała na trwałe.

Nie wiadomo, czy po zanurzeniu się w oceanie Galiana zyskała dodatkowy dar, ale z pewnością jej umysł został przechwycony. W morskich głębinach czekał na to, by wdrukować się w świadomość jakiegoś innego pływaka.

Clavain się tego domyślał, ale nie był pierwszym, który próbował duchowej bliskości z Galianą. Felka dostąpiła tego zaszczytu. Przez dwadzieścia lat zanurzała się we wspomnieniach i zamrożonej świadomości swojej matki. Clavain nie zdecydował się na to, być może z obawy, że kopia umysłu Galiany wyda mu się w jakimś sensie nierzetelna, nieprzystająca do jego wspomnień. Choć z upływem lat jego wątpliwości słabły, jednak nie zdecydował się na pływanie. Felka natomiast, zawsze łaknąca złożonych doznań, jakich dostarczał ocean, pływała regularnie i opowiadała Clavainowi o swoich doświadczeniach. Za pośrednictwem córki znów nawiązał pewien kontakt z Galianą i na razie to mu wystarczyło.

Ale dwa lata temu morze zabrało Felkę. Nie wróciła.

Scorpio miał to teraz na uwadze, starannie dobierając słowa.

— Nevil, wiem, że to dla ciebie trudne, ale musisz także zrozumieć, że ten obiekt może być bardzo ważny dla osiedla.

— Zrozumiałem to, Scorp.

— Ale uważasz, że ocean jest ważniejszy, prawda?

— Uważam, że nikt z nas nie ma w zasadzie pojęcia, co się w istocie liczy.

— Może i nie. Mnie osobiście nie obchodzi szersze spojrzenie. To nigdy nie była moja mocna strona.

— Obecnie mamy wyłącznie szerokie spojrzenie.

— Więc według ciebie tam gdzieś istnieją miliony… miliardy ludzi, które zginą? Ludzi, których nigdy nie spotkaliśmy, do których nie zbliżyliśmy się nawet na rok świetlny?

— Taka jest mniej więcej skala.

— Wybacz, ale mój umysł nie pracuje w ten sposób. Nie po trafię przetworzyć tego rodzaju zagrożenia. Nie obejmuję kwestii masowego unicestwienia. Skupiam się na lokalnych problemach. A w tej chwili mam problem lokalny.

— Tak ci się wydaje?

— Sto siedemdziesiąt tysięcy ludzi, o których należy się martwić. Taka liczba mniej więcej mieści mi się w głowie. Więc gdy coś bez ostrzeżenia spada z nieba, to nic mogę spać.

— Ale nie widziałeś na własne oczy, żeby coś spadło z nieba. — Clavain nawet nie czekał na odpowiedź przyjaciela. — Przecież w bezpośrednim otoczeniu planety rozmieściliśmy bierne czujniki wszelkich typów. Jak mogliśmy nie zauważyć kapsuły, nie mówiąc o statku, który ją wysłał?

— Nie wiem — odparł Scorpio. Nie potrafił określić, czy brak ło mu argumentów, czy też starał się zająć Clavaina rozmową o czymś konkretnym, nie dotyczącym zagubionych dusz i koszmaru masowego wymierania. — To musiało spaść niedawno. Różni się od innych obiektów, które wyciągnęliśmy z oceanu. Tamte były częściowo rozpuszczone, nawet gdy leżały na samym dnie, gdzie organizmów jest znacznie mniej. A ten sprawia wrażenie, jakby był w wodzie najwyżej kilka dni.

Clavain odwrócił się tyłem do morza. Scorpio uznał to za dobry znak. Stary Hybrydowiec stawiał sztywne, oszczędne kroki, z wprawą poruszał się między kałużami i przeszkodami, choć nie patrzył pod nogi.

Wracali do namiotu.

— Często obserwuję niebo — oznajmił Clavain. — Nocą, gdy jest bezchmurne. Ostatnio zauważyłem tam różne rzeczy. Błyski. Znaki, że coś się rusza. Coś większego, jakby na chwilę rozsunęła się zasłona. Według ciebie zaczynam wariować, tak?

Scorpio nie wiedział, co o tym myśleć.

— Każdy widziałby różne rzeczy, gdyby żył tu samotnie.

— Ale ostatnia noc była bezchmurna — stwierdził Clavain — i poprzednia też. A ja obserwowałem niebo i niczego nie zauważyłem. Żadnego znaku, że jakiś statek okrąża planetę.

— My też niczego nie zauważyliśmy.

— Przekazy radiowe? Strumienie laserowe?

— Zupełnie nic. Masz rację, to się nie klei. Ale jakby nie patrzeć, kapsuła istnieje i nie znika. Chciałbym, żebyś sam ją zobaczył.

Clavain odsunął włosy z oczu. Jego twarz była niesamowitym krajobrazem poddanym erozji, bruzdy i zmarszczki na skórze — cienistymi rozpadlinami i wąwozami. Scorpio zauważył, że w czasie półrocznego pobytu na wyspie przyjaciel postarzał się o dziesięć — dwadzieścia lat.

— Mówiłeś, że jakoby w środku ktoś jest.

Pokrywa chmur zaczęła się rozpraszać, tworzyła pasy. Między pasami niebo było niesamowicie blade jak oczy młodej kawki.

— To ciągle tajemnica — powiedział Scorpio. — Tylko kilka osób wie o znalezisku. Dlatego przypłynąłem tu łodzią. Łatwiej byłoby wahadłowcem, ale to rzucałoby się w oczy. Kiedy ludzie się do wiedzą, że cię z powrotem ściągnęliśmy, pomyślą, że nadchodzi kryzys. Przecież wiadomo, że nie tak łatwo cię sprowadzić. Ciągle myślą, że jesteś po drugiej stronie planety.

— To ty nalegałeś, żeby podać to kłamstwo?

— A według ciebie jaka wersja bardziej by ich uspokoiła? Że wyruszyłeś na niebezpieczną wyprawę? Albo że zamieszkałeś na wyspie i myślisz o samobójstwie?