— Przeszli przez gorsze rzeczy. Przełknęliby i to.
— Ponieważ tyle przeszli, pomyślałem, że prawda nie jest im potrzebna — stwierdził Scorpio.
— A tak w ogóle to nie ma mowy o samobójstwie. — Clavain przystanął, odwrócił się i spojrzał w morze. — Wiem, że ona tam jest, ze swoją matką. Czuję to. Nie pytaj mnie, Scorpio, jak to wyczuwam, ale wiem, że ona tam ciągle jest. Czytałem o takich zdarzeniach na innych planetach Żonglerów. Od czasu do czasu biorą pływaków, całkowicie rozmontowują ich ciała i włączają je do matrycy organicznej morza. Nikt nie wie, dlaczego. Ale pływacy, którzy potem wchodzą do oceanu, twierdzą, że w jakiś sposób czują obecność tamtych zaginionych osób. Wrażenie jest znacznie silniejsze, niż gdyby chodziło o kontakt ze zwykłymi zmagazynowanymi pamięciami i osobowościami. Mówią, że to doznanie przypomina rozmowę.
Scorpio wstrzymał oddech. Dokładnie to samo słyszał już wcześniej od Clavaina, nim przywiózł go na wyspę pół roku temu. Najwyraźniej okres izolacji nie osłabił jego przekonania, że Felka się nie utopiła.
— Wskakuj do łodzi, podrzucę cię i sam zobaczysz — powiedział Scorpio.
— Zrobiłbym tak, ale się boję.
— Że ocean zabierze również ciebie?
— Nie. — Odwrócił się twarzą do Scorpia. Był bardziej do tknięty niż zdziwiony. — Oczywiście, że nie. Tego w ogóle się nie boję. Ale przeraża mnie możliwość, że mógłby mnie pominąć.
W dzieciństwie ciągle mówili Rashmice Els, że nie powinna wyglądać tak poważnie. Dokładnie to samo powiedzieliby, gdyby widzieli ją teraz, gdy w półmroku siedziała na łóżku i wybierała kilka osobistych rzeczy, które mogła zabrać ze sobą na wyprawę. Wtedy obrzuciłaby ich urażonym spojrzeniem, jak zawsze w podobnych okolicznościach. Tylko że tym razem z głębszym przekonaniem, że ma rację, a oni się mylą. Bo choć miała zaledwie siedemnaście lat, wiedziała, że są wszelkie powody, by traktować sprawy bardzo poważnie i bać się.
Włożyła do małej torby zapas odzieży na trzy, cztery dni, choć spodziewała się, że podróż potrwa znacznie dłużej. Dorzuciła pakiet przyborów toaletowych zabranych z rodzinnej łazienki — rodzice niczego nie zauważyli — trochę sucharów i mały klinek koziego sera na wypadek, gdyby nie było nic do jedzenia (albo gdyby nie miała ochoty jeść tego, co dostanie) na pokładzie lodochodu Crozeta. Zapakowała butelkę oczyszczonej wody, ponieważ słyszała, że w wodzie w pobliżu Drogi bywają składniki, od których się choruje. Butelka nie na długo by jej wystarczyła, ale dawała przynajmniej poczucie, że Rashmika potrafi planować. Ponadto wzięła owinięty w plastik pakuneczek z trzema małymi artefaktami czmychaczy, które ukradła z kopalni.
W bagażu zostało już niewiele miejsca. Był cięższy, niż przypuszczała. Patrzyła na smętny zbiór przedmiotów rozłożonych na łóżku. Do torby mógł się zmieścić najwyżej jeden z nich. Co wziąć?
Zdarta ze ściany sypialni mapa Heli, z zaznaczonym wyblakłym czerwonym tuszem krętym szlakiem Drogi wokół równika. Nie była to mapa bardzo dokładna, ale Rashmika nie miała lepszej w swoim kompnotesie. Czy to w ogóle ma znaczenie? Nie dotrze do Drogi bez pomocy innych osób, i gdyby one nie znały kierunku, mapa i tak by im niewiele pomogła.
Odłożyła ją na bok.
Gruby granatowy kajet o krawędziach zabezpieczonych złotym metalem. Zawierał ręczne notatki na temat czmychaczy, zbierane pracowicie w ciągu ostatnich ośmiu lat. Zaczęła go zapełniać, gdy miała dziewięć lat i — co idealnie pasowało do profilu osoby przedwcześnie rozwiniętej — postanowiła, że zostanie uczoną, specjalistką od czmychaczy. Oczywiście wyśmiano ją z delikatną wyrozumiałością, ale w niej zwiększyło to tylko determinację, by trzymać się obranej drogi.
Wiedziała, że nie może tracić czasu, nie potrafiła się jednak oprzeć i przekartkowała zeszyt. W ciszy ostro brzmiał szorstki szelest kartek. Gdy go niekiedy na świeżo oglądała, jakby oczami obcej osoby, wydawał jej się samym pięknem. Na pierwszych stronach pismo było duże, staranne, dziecinne. Rashmika używała kolorowych atramentów i sumiennie podkreślała ważniejsze rzeczy. Niektóre atramenty wyblakły lub zamazały się, na stronicach były plamy, ale to wrażenie uszkodzonego antyku tylko przydawało średniowiecznego czaru temu obiektowi. Robiła rysunki, kopiowała je z różnych źródeł. Pierwsze rysunki były niezręczne, ale już na dalszych stronach postacie odznaczały się precyzją i pewnością wiktoriańskich szkiców przyrodniczych. Drobiazgowe szrafowanie, sumienne opisy. Istniały tam rysunki artefaktów czmychaczy z komentarzami dotyczącymi ich przeznaczenia i pochodzenia oraz postacie samych czmychaczy, których budowę anatomiczną dało się odtworzyć na podstawie skamieniałości.
Kartkowała kajet — lata swojego życia. Pismo stawało się coraz drobniejsze, trudniejsze do odczytania. Kolorowe atramenty występowały rzadziej, a w ostatnich rozdziałach pismo i rysunki były prawie wyłącznie czarne. Tu też wszystko wykonano z metodyczną starannością, ale całość sprawiała wrażenie pracy uczonego, nie zaś zapalonego utalentowanego dziecka. Notatki i szkice nie były zapożyczone z innych źródeł, lecz stanowiły część własnych dociekań, niezależnych od zewnętrznych idei. Różnice między początkiem a końcem grubego kajetu szokowały — Rashmika uświadamiała sobie, jak wielką przebyła drogę. Wielokrotnie ze wstydem oglądała swoje poprzednie wysiłki i wtedy chciała go wyrzucić i zacząć zapiski od nowa. Ale na Heli papier drogo kosztował, a kajet był podarunkiem od Harbina,
Przerzuciła czyste stronice. Koncepcje miała jeszcze nie do końca ustalone, choć rozumiała, jaką drogą zmierzają. Niemal widziała słowa i rysunki na stronicach — teraz widmowo blade, ale potrzeba czasu i skupienia, by nabrały ostrości. Podczas czekającej ją długiej podróży z pewnością znalazłaby wiele okazji do pracy nad książką.
Nie może go jednak wziąć. Kajet znaczył dla niej zbyt wiele i przerażała ją myśl, że mógłby zaginąć lub zostać skradziony. W domu bezpiecznie poczeka aż do jej powrotu. Rashmika może przecież pisać podczas wyprawy, precyzować swoje pomysły, wznosić budowę bez wad i słabości. Księga stanie się przez to bardziej doniosła.
Zamknęła ją i odsunęła na bok.
Zostały dwie rzeczy. Kompnotes oraz poszarpana, brudna zabawka. Kompnotes nie należał w zasadzie do niej, to własność rodziny, a Rashmika używała go, gdy innym nie był potrzebny. Od miesięcy nikt jednak o niego nie pytał, więc mało prawdopodobne, by zauważono jego nieobecność. W pamięci urządzenia znajdowało się wiele danych dotyczących badań nad czmychaczami, pobranych z innych zasobów elektronicznych. Były tam zdjęcia i filmy zrobione przez Rashmikę na terenie kopalni oraz ustne świadectwa górników, którzy znaleźli obiekty niezupełnie pasujące do standardowej teorii wymarcia czmychaczy; władze klerykalne tłumiły takie doniesienia. Były tam artykuły starszych uczonych; mapy i zasoby lingwistyczne oraz wiele innych informacji, które dostarczałyby wskazówek, gdy Rashmika dotrze do Drogi.
Podniosła zabawkę. Miękki różowy pluszak, postrzępiony i wydzielający ostrawy zapach. Rashmika miała go od ośmiu czy dziewięciu lat. Sama go sobie wybrała ze straganu wędrownego rzemieślnika. Prawdopodobnie był kiedyś czysty, ale Rashmika pamiętała go tylko jako ukochanego obściskanego brudaska. Patrzyła teraz na niego racjonalnym wzrokiem siedemnastolatki i nie wiedziała, jaką istotę miał przypominać. Pamiętała tylko, że gdy go zobaczyła na straganie, stwierdziła, że to świnka. I nie miało to znaczenia, że na Heli nikt nigdy nie widział świni.
— Ty też nie możesz ze mną pojechać — szepnęła.