— Możesz na mnie liczyć, Quaiche.
— Chyba muszę?
— Horris? — odezwała się Morwenna. — Co się dzieje? Statek najprawdopodobniej odłączył ją od kanału audio, gdy dyskutowali o wyborze strategii.
— Analizujemy warianty. Wybrałem strategię próbkowania. Będziemy w stanie przyjrzeć się bliżej wszystkiemu, co zechcemy.
— Jest coś interesującego?
— Nic olśniewającego — odparł. — To zwykła pojedyncza gwiazda i rodzina światów. Nie widzę wyraźnych śladów biosfery ani żadnych znaków, że ktoś tu był przed nami. Jeśli są tam rozproszone na powierzchni małe artefakty, prawdopodobnie z tej odległości ich nie zauważymy, chyba że zachowają się aktywnie, żeby zostały dostrzeżone. Ale wyraźnie tego nie robią. Nie zniehęcam się jednak. Podlecimy bliżej i dobrze się rozejrzymy.
— Powinniśmy uważać. Może tam być dużo nieoznaczonych niebezpieczeństw.
— Może być, ale w tej chwili to raczej nasze najmniejsze zmart wienie, nie sądzisz?
— Quaiche? — przywołał go statek, zanim Morwenna zdążyła odpowiedzieć. — Jesteś gotów zainicjować przeszukiwanie?
— Czy zdążę się dostać do trumny hamowania?
— Początkowe przyśpieszenie to tylko jedno g, póki nie za kończę dokładnej diagnostyki napędu. Gdy będziesz bezpieczny w zasobniku, przyśpieszenie będzie się zwiększało, aż osiągnie bezpieczne dla zasobnika wartości graniczne.
— A co z Morwenna?
— Nie odebrałem żadnych specjalnych instrukcji.
— Czy przeprowadzaliśmy hamowanie przy zwykłych pięciu g, czy kazano ci utrzymywać mniejszą wartość?
— Przyśpieszenie utrzymywało się w zwykłych ustalonych gra nicach.
Dobrze. Morwenna to wytrzymała, więc wszystko wskazywało na to, że jeśli Grelier zmodyfikował skafander ornamentowany, to dawał on nie gorszą ochronę niż trumna hamowania.
— Statku, czy zdołasz uśpić Morwennę na czas buforu hamowania?
— Usypianie zostanie przeprowadzone automatycznie.
— Wspaniale. Morwenna… słyszałaś to?
— Słyszałam — odparła. — Może zadałbyś również inne pytanie. Jeśli może mnie uśpić, gdy zachodzi taka potrzeba, to czy może mnie uśpić na całą podróż?
— Statku, słyszałeś pytanie. Możesz to zrobić?
— Jeśli jest takie wymaganie, da się to załatwić.
To głupie, ale Quaiche’owi nie przyszło do głowy takie pytanie. Czuł wstyd, że nie pomyślał o tym pierwszy. Jeszcze nie pojął do końca, co znaczy dla Morwenny tkwienie w tym skafandrze.
— Słuchaj, Mor, jeśli chcesz, mogę polecić, żeby cię natychmiast uśpił. Kiedy się obudzisz, będziemy z powrotem na „Wniebowstąpieniu”.
— A jeśli ci się nie uda? Czy sądzisz, że kiedykolwiek pozwolą mi się obudzić?
— Nie wiem — przyznał. — Chciałbym to wiedzieć. Ale nie zamierzam ponieść porażki.
— Zawsze okazujesz wielką pewność siebie — powiedziała. — Zawsze mówisz tak, jakby wszystko miało dobrze pójść.
— Czasami nawet w to wierzę.
— A teraz?
— Powiedziałem Jasminie, że chyba czuję, że odmienia się mój los. Nie kłamałem.
— Mam nadzieję, że się nie mylisz.
— Więc chcesz zasnąć?
— Nie — rzekła. — Będę w stanie czuwania, razem z tobą. Gdy ty będziesz spał, ja też zasnę. Tak myślę teraz. Nie wykluczam, że później zmienię zdanie.
— Rozumiem.
— Znajdź tam coś, Horris. Proszę. Dla nas obojga.
— Postaram się — powiedział. W trzewiach czuł coś w rodzaju pewności. To bez sensu, ale to tam było: twarde i ostre jak kamień żółciowy.
— Statku, wieź nas do układu — polecił.
PIĘĆ
Clavain i Scorpio zbliżali się do namiotu, gdy zobaczyli Vaska stojącego przy wejściu. Nagły poryw wiatru załomotał linkami; smagnęły zielono barwioną tkaninę. Wydawało się, że wiatr się niecierpliwi, pogania ich. Chłopak czekał nerwowo, niepewny, co zrobić z rękoma.
Clavain spojrzał na niego nieufnie.
— Myślałem, że jesteś tu sam — powiedział cicho.
— Nie przejmuj się nim — odparł Scorpio. — Był trochę zdziwiony, gdy się dowiedział, gdzie się cały czas podziewałeś, ale chyba mu przeszło.
— Mam nadzieję.
— Nevil, traktuj go łagodnie, dobrze? Później będziesz miał mnóstwo czasu, aby odgrywać tyrana.
Gdy chłopak znalazł się w zasięgu głosu, Clavain krzyknął ochryple:
— Kim jesteś, synu?!
— Vasko, proszę pana. Vasko Malinin.
— To przecież nazwisko z Resurgamu. Stamtąd pochodzisz?
— Urodziłem się tutaj, proszę pana. Rodzice byli z Resurgamu. Mieszkali w Cuvier przed ewakuacją.
— Wyglądasz dość młodo.
— Mam dwadzieścia lat, proszę pana.
— Urodził się rok czy dwa po założeniu kolonii — wyjaśnił Scorpio niemal szeptem. — Zatem należy do najstarszych ludzi urodzonych na Araracie. Nie jest jedyny. W czasie, gdy wycofałeś się z życia, urodziło się już drugie pokolenie tubylców. Te dzieci nie pamiętają Resurgamu ani nawet podróży na tę planetę.
Clavain zadrżał, jakby ta wiadomość mogła być dla niego najbardziej przerażającą rzeczą.
— Scorpio, nie planowaliśmy zapuszczać tu korzeni. Ararat miał być tymczasowym przystankiem. Choćby sama nazwa to kiepski żart. Nie zaludnia się planety, której nazwa brzmi jak kiepski żart.
Scorpio wyczuł, że nie jest to najlepszy moment, by przypomnieć Clavainowi, że zawsze zamierzali zostawić pewną grupę ludzi na Araracie, nawet gdyby większość stąd wyjechała.
— Masz do czynienia z ludźmi. I ze świniami. Powstrzymywanie nas od rozmnażania to sprawa beznadziejna.
— A ty co robisz? — zwrócił się Clavain do Vaska.
— Pracuję w fabryce żywności, proszę pana, głównie na warstwach osadów, czyszczę skrobaki z mułu albo wymieniam ostrza w zbierakach powierzchniowych.
— Bardzo ciekawa praca.
— Szczerze mówiąc, gdyby to była ciekawa praca, nie przy szedłbym tu dzisiaj, proszę pana.
— Vasko służy również w lokalnej lidze Sił Bezpieczeństwa — wtrącił Scorpio. — Przeszedł zwykły trening: obsługa broni, tłu mienie zamieszek i tak dalej. Oczywiście większość jego zajęć to gaszenie pożarów, pomoc w rozdzielaniu racji żywnościowych i lekarstw z Centralnych Zasobów.
— To ważna praca — stwierdził Clavain.
— Nikt w to nie wątpi, a już na pewno nie Vasko — odpowie dział Scorpio. — Ale rozgłosił, że chciałby czegoś ciekawszego. Zadręcza administrację ligi, żeby go awansowali na pełny etat. Jest bardzo dobrze oceniany i marzy o zadaniu nieco bardziej ambitnym niż przerzucanie gówna.
Clavain przyjrzał się młodzieńcowi spod zmrużonych powiek.
— Co ci Scorp powiedział o kapsule?
Vasko spojrzał na świnię, potem na Clavaina.
— Nic, proszę pana.
— Powiedziałem to, co niezbędne, czyli niewiele.
— Lepiej powiedz mu wszystko — stwierdził Clavain.
Scorpio powtórzył to, co już przekazał Clavainowi. Zafascynowany obserwował minę Vaska, na którym te informacje zrobiły wielkie wrażenie.
Nic dziwnego. Dwudziestoletnia całkowita izolacja Araratu stała się tak trwałym elementem jego życia jak stały ryk oceanu i wszechobecny ciepły zapach morskiego powietrza i gnijącej roślinności. Poczucie izolacji, tak absolutne, tak wszechobecne, zniknęło ze świadomego postrzegania. Teraz jednak coś tę izolację rozerwało: przypomnienie, że oceaniczna planeta zawsze była tylko wątłym i tymczasowym miejscem odosobnienia na arenie szerszych konfliktów.