Quaiche przerwał jej, podnosząc dłoń.
— Ulega pani złudzeniu.
— Tak samo jak Saul Templer uległ złudzeniu? Wiedział o bra kującym zniknięciu i nie wierzył w oficjalne zaprzeczenia. Po dobnie jak Numerycy, wiedział również, że zniknięcia mają się skończyć.
— Nigdy nie słyszałem o Saulu Templer.
— Może pan nie słyszał, ale pański kościół kazał go zabić, ponieważ nie można było pozwolić na rozpowszechnianie tezy o brakującym zniknięciu. Ponieważ nie mógł pan zmierzyć się z faktem, że to zjawisko miało miejsce. Mam rację?
Grelier zdusił palcami niebieską fiolkę.
— O co w tym wszystkim chodzi? Rashmika odwróciła się do niego.
— Jeśli dziekan nie chce, ja panu powiem. Dziekan przeżył załamanie wiary w czasie jednego z tych okresów, gdy wzrastała u niego odporność na własne wirusy. Zaczął kwestionować religię, którą stworzył. Było to dla niego bolesne, ponieważ bez religii śmierć jego ukochanej Morwenny była jeszcze jednym wydarzeniem bez znaczenia.
— Uważaj, co mówisz — ostrzegł ją Quaiche. Zignorowała jego słowa.
— W czasie kryzysu poczuł potrzebę zbadania natury zniknięć. Chciał wykorzystać narzędzia naukowe normalnie zakazane przez kościół. Przygotował sondę, która miała być wystrzelona na powierzchnię Haldory podczas zniknięcia.
— To na pewno wymagało starannych przygotowań — zauważył Grelier. — Zniknięcie trwa tak krótko…
— Akurat wtedy próbnik przedłużył zniknięcie o ponad sekundę. Haldora to tylko złudzenie, kamuflaż zakrywający mechanizm sygnalizacyjny. Ostatnio ten kamuflaż się psuł… i dlatego pojawiały się zniknięcia. Sonda dziekana spowodowała dodatkowy stres i przedłużyła zniknięcie. To wystarczyło, prawda, dziekanie?
— Nie miałem…
Grelier wyjął drugą fiolkę — tym razem barwy przydymionej zieleni — i uniósł ją nad twarzą dziekana, trzymając mocno między kciukiem a palcem wskazującym.
— Dosyć tych wygłupów. Jestem pewien, że ona wie więcej, niż chciałbyś nam powiedzieć, więc bądź łaskaw nie zaprzeczać.
— Niech pan im powie — nalegała Rashmika. Quaiche oblizał blade i suche wargi.
— Ona ma rację. Po co teraz zaprzeczać? Cienie to temat po boczny. — Pochylił głowę w stronę Vaska i Khouri. — Mam wasz statek, więc co mnie obchodzą inne sprawy?
Skóra na palcach Greliera pobielała.
— Mów! — syknął.
— Wysłałem próbnik na Haldorę — powiedział Quaiche. — Zniknięcie się przedłużyło. I wtedy zobaczyłem… błyszczącą maszynerię, jak wnętrzności zegara, ukrytą w środku Haldory. Sonda nawiązała z kimś kontakt. Prawie natychmiast została zniszczona, ale przedtem ten ktoś — nie wiem, kto to jest — zdołał przenieść się na Lady Morwennę.
Rashmika odwróciła się i wskazała na skafander.
— Tutaj to trzyma.
— Skafander ornamentowany? — Oczy Greliera zwęziły się.
— Morwenna w tym umarła. — Quaiche dobierał słowa tak, jakby się poruszał po polu minowym. — Została w nim zmiażdżona, gdy nasz statek pędził na Helę, żeby mnie ratować. Statek nie wiedział, że Morwenna nie jest w stanie przeżyć takiego przy śpieszenia. Zrobił z niej miazgę. To ja ją zabiłem, bo gdybym nie poleciał na Helę…
— Współczuję panu — powiedziała Rashmika.
— Przed tym wypadkiem byłem inny.
— Nikt nie mógł pana winić za jej śmierć. Grelier parsknął pogardliwie.
— Niech się pani nie da nabrać. Przedtem wcale nie był aniołem.
— Byłem człowiekiem, który miał coś złego we krwi — bronił się Quaiche — Człowiekiem, który próbował sobie radzić.
— Wierzę panu — powiedziała Rashmika cicho.
— Potrafi pani czytać z mojej twarzy? — spytał.
— Nie. Po prostu panu wierzę. Sądzę, dziekanie, że nie był pan złym człowiekiem.
— A teraz, gdy pani wie, że spowodowałem to wszystko? To, co się stało z pani bratem? — W jego głosie słychać było nadzieję. Na wet tak późno, tuż przed Otchłanią, ciągle pragnął rozgrzeszenia.
— Powiedziałam, że panu wierzę, a nie że mam ochotę wybaczyć — odparła.
— Nie wyjaśniliście mi, co to są cienie i co mają wspólnego ze skafandrem — wtrącił się Grelier.
— Skafander to święta relikwia, jego jedyna namacalna więź z Morwenną — wyjaśniła Rashmika. — Badając Haldorę, dziekan chciał również nadać rangę poświęceniu Morwenny. Dlatego włożył do skafandra aparat odbiorczy. Gdyby przyszła odpowiedź i odkrył, czy Haldora jest cudem, czy nie, wyjaśnienie pochodziłoby od Morwenny.
— A cienie?
— To demony — rzekł Quaiche.
— Istoty rozumne uwięzione w innym wszechświecie, przy ległym do naszego — wyjaśniła Rashmika.
Grelier uśmiechnął się.
— Chyba dość się nasłuchałem.
— Wysłuchaj reszty — powiedział Vasko. — Ona nie kłamie. Te istoty są rzeczywiste i bardzo potrzebujemy ich pomocy.
— Ich pomocy?
— Są bardziej zaawansowani technicznie od nas. Od wszystkich cywilizacji w galaktyce. Tylko oni mogą nam w istotny sposób pomóc w walce z Inhibitorami.
— A co chcą w zamian za pomoc?
— Chcą, by je wypuszczono — rzekła Rashmika. — Chcą znaleźć się w tym świecie. W skafandrze nie ma… samych cieni, jest ich negocjator, rodzaj software’u… który wie, co mamy zrobić, żeby przepuścić pozostałych. Zna rozkazy, jakie musimy wysłać maszynerii Haldory.
— Jakiej maszynerii Haldory?
— Sam zobacz, Grelier — powiedział dziekan. Zestaw zwierciadeł znów się obrócił, przesyłając snop skoncentrowanego światła w jego zdrowe oko. — Zniknięcia się skończyły. Po tylu latach widzę świętą maszynerię.
CZTERDZIEŚCI SZEŚĆ
W wysoko sklepionej hali Mocy Napędowej został tylko Glaur, jedyny z załogi technicznej. Katedra pokonała poprzednie zakłócenia — syrena ucichła, światła alarmowe na reaktorze przygasły, a ruch prętów i dźwigarów wrócił do zwykłego hipnotyzującego rytmu. Podłoga kiwała się z boku na bok, ale tylko Glaur, dzięki wieloletniemu doświadczeniu, potrafił to wyczuć. Komuś, kto nie znał Lady Morwenny, podłoga wydawałaby się stabilna jak skała, jakby zakotwiczona w gruncie Heli.
Mężczyzna szedł po pomoście wokół centralnego rdzenia turbin i generatorów. Czuł powiew, jakby śmigające dźwigary poruszały się tuż nad jego głową, ale po tylu latach pracy w tym miejscu nie chował już niepotrzebnie głowy.
Doszedł do nieoznaczonego, niczym niewyróżniającego się panelu. Przekręcił zaciski zamykające panel i podniósł do góry pokrywę na zawiasach. Wewnątrz znajdowały się błyszczące srebrnoniebieskie kontrolki układu blokady — dwie bardzo duże dźwignie, a pod każdą z nich otwór na klucz. Procedura była bardzo prosta. Glaur ćwiczył ją wielokrotnie na ślepym panelu po drugiej stronie maszyny.
Wcześniej włożył swój klucz do zamka, a Seyfarth włożył swój. Klucze zaskoczyły równocześnie i wtedy obaj opuścili dźwignie zsynchronizowanym płynnym ruchem. Sala rozbrzmiewała teraz gadaniną przekaźników, gdy normalne wejścia sterowania zostały odłączone. Glaur wiedział, że za tym panelem znajduje się opancerzony zegar, który odmierza czas od chwili opuszczenia dźwigni. Teraz dźwignie pokonały pół drogi — za dwanaście czy trzynaście godzin przekaźniki znów zaterkoczą, włączając ręczne sterowanie.
Zbyt długo. Za trzynaście godzin prawdopodobnie nie będzie już Lady Morwenny.
Glaur chwycił mocno za poręcz pomostu i położył dłonie w rękawicach na lewej dźwigni. Nacisnął ją w dół z jak największą siłą. Dźwignia nie poruszyła się, jakby ją przyspawano pod tym kątem. Spróbował nacisnąć drugą dźwignię, potem obie naraz.