Выбрать главу

Scorpio znów spojrzał na katedrę. Sygnał musiał pochodzić z Lady Morwenny.

— Wykonaj — polecił.

Skafander powiedział mu, że sygnał cyklicznie powtarza nagrany wcześniej przekaz. Wiadomość przesłano w formacie audio — holograficznym.

— Pokaż. — Teraz nie był już taki pewien, czy to ma coś wspólnego z katedrą.

Kilkanaście metrów przed nim ukazała się jakaś postać. Nie poznawał jej. Osobnik nie miał na sobie skafandra; charakteryzował się dziwną asymetryczną budową istoty, która większość swego życia spędziła w środowisku pozbawionym ciążenia. Kończyny miał doczepiane, twarz przypominała oblicze planety po małej bitwie nuklearnej. To Ultras, pomyślał Scorpio, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że mężczyzna jest prawdopodobnie członkiem innego, mniej przyjaznego odłam ludzkości — Porywaczy.

— Nie mogłeś zostawić go w spokoju? — spytał osobnik. — Prze szkadzał ci? Nie mogłeś znieść tego, że istnieje rzecz tak piękna a jednak zagadkowa? Mój cudowny most. Mój piękny, delikatny most. Zrobiłem go dla ciebie, umieściłem tu jako podarek. Ale to ci nie wystarczyło. Musiałeś go zniszczyć. Musiałeś go zrujnować do cholery.

Scorpio przeszedł przez postać.

— Przepraszam, nie jestem zainteresowany.

— To było cudo — powiedział mężczyzna. — To było pieprzone cudo.

— Przeszkadzał mi — oznajmił Scorpio.

* * *

Nikt z nich nie mógł zobaczyć informacji, którą Quaiche odbierał na prywatnym monitorze zainstalowanym na fotelu Rashmika obserwowała jednak ruch warg dziekana oraz najdrobniejsze zmarszczki na czole, gdy po raz drugi czytał wiadomość jakby uznał, że za pierwszym razem się pomylił.

— O co chodzi? — spytał Grelier.

— O most. Chyba go już nie ma. Grelier pochylił się nad fotelem.

— To jakaś pomyłka.

— Raczej nie. Kabel indukcyjny, którego używamy do nawigacji w sytuacjach awaryjnych, jest na pewno przecięty.

— Więc ktoś go przeciął.

— Za chwilę będę miał widok na most. Przekonamy się. Wszyscy odwrócili się do ekranu, który wcześniej pokazywał przylot „Nostalgii za Nieskończonością”. Obraz migotał widmowymi barwami, ale po chwili się ustabilizował i pokazał znany widok ze statycznej kamery, najwyraźniej zainstalowanej w ścianie Rozpadliny Ginnungagap.

Dziekan miał rację: most zniknął. Zostały tylko skrajne fragmenty przęsła — wystające ze ścian kanionu fantazyjne zakrętasy. Większości przęsła po prostu nie było. Nie było też żadnych śladów gruzu w dole rozpadliny. Od kiedy zapowiedziano, że katedra ma przekroczyć most, Rashmika oczami duszy widziała lawinę pokruszonych kawałków, które spoczną na dnie w postaci cudownego roziskrzonego rumowiska klejnotów. Zaczarowany las szkła, w którym można się zagubić.

— Co się stało? — spytał dziekan.

— Jakie to ma znaczenie? — Rashmika odwróciła się ku niemu. — Widzi pan, że zniknął. Przeprawa nie ma teraz sensu. Należy zatrzymać katedrę.

— Dziewczyno, nie słyszałaś? Katedra się nie zatrzyma. Nie może się zatrzymać.

Khouri i Vasko wstali.

— Nie zostajemy tu dłużej. Auro, idziesz z nami. Rashmika potrząsnęła głową. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego imienia.

— Nie wyjdę bez tego, po co tu przyszłam.

— Ma rację — odezwał się cienki metaliczny głos. Wszyscy zamilkli, zaskoczeni. Jednocześnie odwrócili się do skafandra ornamentowanego. Na zewnątrz nic się w nim nie zmieniło — ponury srebrnoszary kształt, z szaleństwem zdobiących szczegółów oraz pęcherzami i szwami po prymitywnym spawaniu.

— Ma rację — ciągnął głos. — Quaiche, musimy natychmiast opuścić katedrę. Dostałeś statek, na którym ci tak bardzo zależało. Narzędzie do zatrzymania Heli. My nie odgrywamy żadnej roli w twoich planach.

— Przedtem odzywaliście się tylko wtedy, gdy byłem tu sam — rzekł Quaiche.

— Rozmawialiśmy z dziewczyną, gdy nie słuchałeś. Z nią jest łatwiej; możemy zajrzeć bezpośrednio do jej głowy. Prawda, Rashmiko?

— Wolałabym, żebyście mnie nazywali Aurą — odparła zuchwale.

— A więc Aura. To niczego przecież nie zmienia. Pokonałaś tak długą drogę, by nas znaleźć. Nic nie może przeszkodzić dziekanowi, żeby przekazał nas tobie.

Grelier pokręcił głową, jakby tylko on był ofiarą jakiegoś żartu.

— Skafander mówi, a wy sobie stoicie, jakby to robił każdego dnia.

— Do niektórych mówił codziennie — oznajmił Quaiche.

— To cienie?

— Wysłannik cieni — odpowiedział skafander. — Musimy natychmiast opuścić Lady Morwennę.

— Ty tu zostajesz — oznajmił Quaiche.

— Nie — zaprotestowała Rashmika. — Dziekanie, daj nam skafander. Dla pana on nie ma znaczenia, dla nas — kolosalne. Cienie pomogą nam przetrwać Inhibitorów. A skafander to jedyna bezpośrednia linia komunikacyjna z cieniami.

— Jeśli są dla was aż tak ważne, wyślijcie na Haldorę kolejną sondę.

— Nie wiemy, czy za drugim razem się uda. Pan miał szczęście. Nie możemy ryzykować i uzależnić wszystkiego od mało prawdopodobnego powtórzenia się zdarzenia.

— Posłuchaj jej — powiedział skafander natarczywie. — Ma rację: jesteśmy jedynym kontaktem z cieniami. Musicie nas chronić, jeśli potrzebujecie naszej pomocy.

— A jaka jest cena za waszą pomoc? — spytał Quaiche.

— Wobec wizji waszej eksterminacji zerowa. Chcemy tylko, by nam pozwolono przejść z naszej strony wieloświata. Czy to zbyt wysoka cena?

Rashmika spojrzała na pozostałe osoby, czując się tak, jakby była rzecznikiem cieni.

— Mogą przejść, jeśli syntetyzator materii zostanie uruchomiony. To maszyna w sercu odbiornika Haldory. Przekształci je w ciała, a ich umysły prześlizgną się przez wieloświat i tam zamieszkają.

— Znów maszyny — powiedział Vasko. — Uciekliśmy jednej grupie, a teraz negocjujemy z drugą.

— Bo tak trzeba — odparła Rashmika. — Są tylko maszynami, ponieważ nie miały innego wyboru po tym wszystkim, co prze żyły. — W przebłyskach pamiętała wizje, które jej przekazano, wizje życia w świecie cieni; całe galaktyki poplamione na zielono grasującą śniedzią; słońca jak szmaragdowe lampiony. — Kiedyś byli tacy jak my. Bliżsi nam, niż sądzimy.

— To demony. To wcale nie ludzie. To nawet nie maszyny — stwierdził Quaiche.

— Demony? — spytał Grelier.

— Oczywiście wysłane po to, żeby sprawdzić moją wiarę. Podważyć moją wiarę w cud. Zanieczyścić mój umysł fantazjami na temat innych światów. Zasiać wątpliwość, że zniknięcie było słowem Boga. Spowodować, bym się potknął w godzinie najważniejszego testu. To nie przypadek, że gdy moje plany co do Heli były bliskie realizacji, demony coraz usilniej ze mnie szydziły.

— Bały się, że je pan zniszczy — wyjaśniła Rashmika. — Ich błąd polegał na tym, że potraktowały pana jak racjonalnie myślącą jednostkę. Gdyby udawały, że są demonami lub aniołami, coś by osiągnęły. — Nachyliła się ku niemu, poczuła jego stary i skwaśniały oddech. — Nie przeczę, że dla pana, dziekanie, mogą być demonami. Ale niech pan nam ich nie odmawia.

— Są demonami, dlatego nie mogę ich wam dać. Powinienem był mieć odwagę i zniszczyć je wiele lat temu.

— Proszę — powiedziała Rashmika.

Przy fotelu odezwał się kurant. Quaiche wydął usta i zasłonił w uniesieniu oczy.

— Zrobione — oznajmił. — Statek jest już w wykopie. Osiągnąłem to, czego chciałem.

* * *