— To pana statek? — spytała.
— To „Domina” — oznajmił Grelier takim tonem, jakby ta nazwa musiała Rashmice coś mówić. — Przyleciał nim na Helę. Ta maszyna uratowała go z kłopotów, kiedy wtykał nos w nie swoje sprawy.
— Ten statek ma własną historię — dodał Quaiche. — Wsiadajmy. Nie ma czasu na podziwianie widoków. Powiedziałem Hakenowi, że za pół godziny będziemy w wykopie. Chcę tam być, gdy gwardziści stwierdzą, że „Nostalgia” jest zabezpieczona.
— Nigdy pan jej nie przejmie — powiedziała Rashmika.
Z boku statku otwarły się drzwi i Quaiche podjechał tam fotelem, chcąc być pierwszy na swoim prywatnym statku. Rashmika poczuła niepokój: czy zamierza odlecieć beż nich? Wszystkiego się teraz spodziewała — to mówienie o zabezpieczeniach, o tym, że zabiorą ją w drogę, mogło być kłamstwem. Jak stwierdził wcześniej w mansardzie, jedna epoka się kończyła, a zaczynała druga. Nie można liczyć na czyjąś lojalność, a może nawet na racjonalne myślenie.
— Zaczekaj na nas — powiedział Grelier.
— Oczywiście, że na was zaczekam! Bo kto by mi zagwarantował życie?
Statek opuścił rampę, pozostawiając metrową szczelinę. Quaiche szybko przesuwał palcami po kontrolkach. Silniki korekcyjne statku krztusiły się, sztylety obramowanego fioletem ognia wystrzeliwały na ułamek sekundy.
Glaur dotarł do warsztatu, w którym był ogromny zbiór błyszczących i równo ułożonych narzędzi. Główny problem polegał teraz na tym, w jaki sposób wnieść narzędzia po spiralnych schodach. A schody były bardzo wąskie. Z wahaniem przesunął dłonią w rękawicy to po jednym, to po drugim przyrządzie. Należy dokonać prawidłowego wyboru, ponieważ nie chciałby tu znowu przychodzić, zwłaszcza w skafandrze.
Spojrzał na podłogę hali i nagle uzmysłowił sobie, że w ogóle nie musi wchodzić po schodach. Jego jedynym celem było jak najszybsze opuszczenie katedry. Nie miał tu żadnych cennych dóbr, żadnych drogich osób, które musiałby ratować. I nie miał prawie żadnych szans na znalezienie jakiegoś pojazdu na pokładzie garażowym.
Mógł wyciąć sobie drogę właśnie tutaj i od razu.
Wybrał narzędzia i podszedł do jednego z przezroczystych paneli osadzonych w podeście. Dwadzieścia metrów niżej znajdowała się główna podłoga, i wydawało mu się, że to bardziej sensowna droga niż wspinaczka po schodach na następny poziom i szukanie innych wyjść. Łatwo mógłby się przedostać przez szkło i kratę, musiał tylko pomyśleć, jak opuścić się na ziemię.
Wrócił do warsztatu i wziął szpulę kabla. Gdzieś tu była lina, ale nie miał czasu jej szukać. Drut powinien wystarczyć. Nie musi być bardzo wytrzymały, zważywszy na panujące na Heli ciążenie.
Glaur wrócił do okna w podeście i rozejrzał się za jakimś solidnym elementem. Znalazł — wspornik kładki, mocno przynitowany do podestu. Kabla wystarczy z nawiązką.
Zawiązał drut wokół wspornika, potem znów podszedł do szklanego panelu. Jeden koniec kabla utworzył wygodną pętlę: Glaur rozpiął pas narzędziowy skafandra i przypiął do niego koniec pętli, a potem ponownie zamocował pas.
Ocenił, że na tym drucie opuści się trzy lub cztery metry nad poziom gruntu. To prymitywne rozwiązanie obrażało jego zmysł inżynierski, ale nie chciał spędzać w tej przeklętej katedrze ani minuty dłużej, niż to absolutnie konieczne.
Zamknął przyłbicę hełmu i sprawdził, czy powietrze prawidłowo krąży. Usiadł na podeście, umieścił panel między rozstawionymi nogami i włączył przecinak. Gdy zatopił w szkle oślepiający sztylet promienia, niemal natychmiast zobaczył zimny wytrysk uciekającego gazu po drugiej stronie panelu. Zaraz powstanie wicher, gdy całe powietrze z hali zostanie wyssane. Żaluzje awaryjne odetną hermetycznie pozostałą część katedry, ale prawdopodobnie i tak wszyscy już teraz żyją na pożyczonym czasie. Możliwe, że jestem ostatnim człowiekiem na Lady Morwennie, pomyślał. Przebiegł go dreszcz. Nigdy się nie spodziewał, że los nada jego życiu tak wielkie znaczenie.
Ciął nadal, wyobrażając sobie, jak kiedyś będzie o tym opowiadał.
CZTERDZIEŚCI DZIEWIĘĆ
Gwardia Katedralna zakończyła zabezpieczanie całego rejonu wokół „Nostalgii za Nieskończonością”. Wszędzie leżały ciała zastrzelonych Ultrasów i dymiły. Wśród zabitych było paru gwardzistów, ale członków załogi poległo znacznie więcej.
Gwardziści szli między trupami, szturchając je krwistoczerwonymi lufami karabinów pociskowych i broni boserowej.
W zasadzie ofiary nie wyglądały na typowych Ultrasów. Większość nie miała żadnych ulepszeń. Może podczas autopsji ujawniono by jakieś wszczepione implanty, ale z zewnątrz nie widać było żadnych mechanicznych części, typowych dla ultraskich załóg. Byli to w większości ludzie linii głównej, tak jak gwardziści, tyle że wśród zabitych było nieproporcjonalnie wiele świń. Gwardziści oglądali je ze szczególnym zainteresowaniem — na Heli nieczęsto widywali świnie. Co one tu robiły, walcząc ramię w ramię z ludźmi, często w takich samych mundurach? To kolejna zagadka, ale tym niech się martwi kto inny.
— Może znajdziemy Scorpia? — powiedział jeden z oficerów do swojego towarzysza.
— Kto to?
— Świnia, który dowodził statkiem, kiedy oddział Seyfartha wszedł na pokład. Powiedzieli, że dają specjalną nagrodę za do starczenie jego ciała. Ma znak szczególny: Seyfarth przebił go sztyletami tu i tu. — Gwardzista wskazał obojczyki.
Jego towarzysz obrócił kopniakiem ciało jednej ze świń. Cieszył się, że ma hełm i nie musi wdychać trupiego fetoru.
— Miejmy więc oczy szeroko otwarte.
Światła przygasły. Tylko markery przy hełmach gwardzistów rozświetlały mrok. Zamarła kolejna część statku. To i tak dziwne, że zasilanie utrzymało się aż tak długo.
Nagle światła znów rozbłysły, jakby na przekór tej tezie.
Działo się coś niedobrego.
— Statek traci sterowność — stwierdził Quaiche. — Tak nie po winno być.
Jego prywatna maszyna podsunęła się teraz do rampy na odległość kilku centymetrów.
— Nie ryzykuj! — ostrzegł go Grelier. — Najwyraźniej się popsuł. Ale Quaiche już ruszył fotelem w kierunku otwartej śluzy. Przez dłuższą chwilę maszyna zachowywała stabilność. Wydawało się, że dziekan zdąży wysiąść, choć musiałby pokonać szparę szerokości dłoni. Nagle „Domina” kiwnęła się do tyłu i szpara powiększyła się do szerokości prawie pół metra. Quaiche zorientował się, że popełnił błąd, i próbował się zatrzymać, szaleńczo przebierając palcami po panelu sterującym. Szczelina powiększała się jednak cały czas. Fotel nie mógł się już zatrzymać.
„Domina” odleciała od rampy na pięć, sześć metrów, próbując rozpaczliwie odzyskać równowagę, i zaczęła się obracać.
Quaiche wrzasnął i fotel wypadł ze śluzy.
— Głupiec — rzucił Grelier, nim jeszcze ucichł wrzask dziekana.
Rashmika spojrzała na statek, który znów wykonał obrót. Teraz widzieli, że jest bardzo uszkodzony; gładki kadłub miał dziwne rany: idealnie okrągłe dziury odsłaniające prawie sferyczne wnętrze, w którym jasno i czysto lśniły powierzchnie przecięcia metalu. Wyglądało to tak, jakby w kadłubie powstały pęcherze, które pękły, pozostawiając precyzyjne geometryczne otwory.
— Coś go zaatakowało — stwierdził Grelier.
„Domina” traciła wysokość; próbowała skorygować lot, ale z każdą sekundą jej wysiłki stawały się coraz bardziej nerwowe i nieskuteczne.