Rozpoznała drogę na podstawie witraży i ruszyła w stronę Wieży Zegarowej, gdy nagle pojawili się dwaj gwardziści z wycelowaną w nią bronią. Mieli na sobie hełmy z opuszczonymi przyłbicami i różowymi pióropuszami na czubku.
— Proszę mi pozwolić przejść — powiedziała. — Chcę tylko dotrzeć do przyjaciół.
— Stój w miejscu — rozkazał jeden z gwardzistów, przesuwając bronią po migających na jej skafandrze kontrolkach układu pod trzymującego życie. Potem skinął do swego partnera. — Skrępuj ją.
Ten zarzucił broń na ramię i sięgnął po coś przy pasie.
— Dziekan nie żyje — oznajmiła Rashmika. — Za chwilę katedra rozleci się na kawałki. Powinniście ją jak najszybciej opuścić, póki można.
— Dostaliśmy rozkazy — rzekł gwardzista, a jego partner po pchnął Rashmikę w stronę kamiennej ściany.
— Nie rozumiecie? To nie ma znaczenia. To już koniec. Wszystko się zmieniło.
— Zwiąż ją. I ucisz, jeśli się uda.
Gwardzista zaczął opuszczać jej przyłbicę. Rashmika protestowała, chciała walczyć, ale nie miała dość sił. I wtedy zobaczyła, jak z cienia za gwardzistą wyłania się jakaś postać.
Kątem oka dostrzegła błysk ostrza. Gwardzista zacharczał i wypuścił z rąk pistolet.
Jego kolega odskoczył od Rashmiki i usiłował wyjąć broń. Dziewczyna kopnęła go butem w kolano. Zatoczył się na mur, cały czas manipulując przy broni. Świnia w skafandrze próżniowym podszedł do niego, wpakował mu srebrne ostrze w brzuch, a potem jednym płynnym ruchem pociągnął je w górę aż do mostka.
Potem wyłączył nóż i wsunął go z powrotem do pochwy. Zdecydowanie, choć łagodnie pchnął Rashmikę w mrok, gdzie oboje przykucnęli.
— Dziękuję, Scorp — szepnęła.
— Wiesz, kim jestem? Po tylu latach?
— Wycisnąłeś swoje piętno — odparła, dysząc. Dotknęła jego ręki — Dzięki, że przyszedłeś.
— Musiałem tu przecież zajrzeć. Poczekała, aż jej oddech się uspokoi.
— Scorp, czy to ty załatwiłeś most? Odsunął przyłbicę skafandra i uśmiechnął się.
— Jak inaczej mógłbym ich zmusić do zatrzymania katedry?
— Rozumiem. To był dobry pomysł, ale…
— Ale co?
— Katedra nie może się zatrzymać. Nadal jedzie.
— W takim razie wynośmy się stąd jak najszybciej. Gdzie są pozostali?
— Na Wieży Zegarowej, w mansardzie dziekana. Strażnicy ich pilnują.
— Wydostaniemy ich. Możesz mi wierzyć.
— A skafander, po który przebyłam całą tę drogę?
— Musimy o tym porozmawiać — odparł.
PIĘĆDZIESIĄT
Wjeżdżali windą do mansardy. Nisko wiszące słońce przesuwało po ich twarzach kolorowe plamy. Scorpio sięgnął do kieszeni skafandra.
— Remontoire mi to dał — powiedział.
Rashmika wzięła odłamek konchy i obejrzała go dokładnie wzrokiem osoby, która zna się na skamieniałościach i wie, że najdrobniejsze nawet zadrapanie może wiele mówić, zarówno prawdę, jak i fałsz.
— Nie rozpoznaję tego — rzekła.
Przekazał jej wszystko, co usłyszał od Remontoire’a, jego domysły i hipotezy.
— Nie jesteśmy sami — powiedział Scorpio. — Jest też ktoś inny. Nie mamy dla nich nazwy. Znamy ich tylko na podstawie szczątków, które po sobie pozostawili.
— Na Araracie?
— I wokół Araratu. I prawdopodobnie w innych miejscach. Musieli tam być przez długi czas. Są inteligentni, Auro. — Z rozmysłem użył jej prawdziwego imienia. — Muszą być inteligentni, skoro tak długo żyli z Inhibitorami.
— Nie rozumiem, co mają wspólnego z nami.
— Może nic. Może wszystko. To zależy od tego, co stało się z czmychaczami. I tu jest twoja rola.
— Wszyscy wiedzą, co się z nimi stało — odparła bezbarwnym głosem.
— Czyli?
— Zostali zniszczeni przez Inhibitorów.
Obserwował barwy malujące się na jej twarzy. Wyglądała promiennie i niebezpiecznie, jak anioł zemsty w iluminowanej biblii heretyckiej.
— A jakie jest twoje zdanie?
— Uważam, że Inhibitorzy nie mają nic wspólnego z wyginięciem czmychaczy. Tak sądzę od czasu, gdy zaczęłam się tym zajmować. Nie wygląda to na inhibitorską robotę. Zbyt dużo zostało. Nie zrozum mnie źle: to była eksterminacja, ale nie dość dokładna. — Opuściła głowę, jakby zażenowana. — O tym mówiła moja książka, nad którą pracowałam na jałowych wyżynach. W tej rozprawie dowodziłam swojej hipotezy na podstawie zebranych danych.
— Nikt by ciebie nie słuchał. Jeśli to dla ciebie jakieś pocieszenie, według mnie masz rację. Tylko co wspólnego mają z tym cienie?
— Nie wiem.
— Gdy tu przybyliśmy, wydawało nam się, że dowody wskazują na Inhibitorów, że to oni starli czmychaczy na proch.
— Tak mi powiedział skafander ornamentowany. Czmychacze skonstruowali mechanizm odbierania sygnałów od cieni. Ale nie wykonali ostatniego kroku: nie pozwolili, by cienie przeszły i im pomogły.
— Teraz mamy szansę, żeby nie popełnić tego samego błędu — stwierdził Scorpio.
— Tak. Ale chyba nie sądzisz, że powinniśmy to zrobić?
— Myślę, że błąd czmychaczy polegał na tym, że skontaktowali się z cieniami.
Rashmika pokręciła głową.
— Cienie nie zlikwidowały czmychaczy. To bez sensu. Wiemy, że są równie potężni jak Inhibitorzy. Nie zostawiliby żadnych śladów. A jeśli cienie dokonały przejścia, to dlaczego miałyby błagać, by pozwolono im przejść?
— Właśnie.
— Właśnie — powtórzyła jak echo.
— To nie Inhibitorzy zlikwidowali czmychaczy — rzekł Scorpio. — Również nie cienie. To ci, którzy zrobili ten kawałek konchy.
Rashmika oddała odłamek, jakby był splamiony.
— Masz dowody, Scorp?
— Na razie nie. Ale gdybyśmy pogrzebali na Heli, dokładnie pogrzebali, to nie byłbym zdziwiony, gdybyśmy w końcu coś takiego znaleźli. Wystarczyłaby skorupka. Oczywiście jest też inny sposób sprawdzenie mojej teorii.
Potrząsnęła głową, jakby chciała oczyścić umysł.
— Ale co takiego zrobili czmychacze, że musieli zginąć?
— Podjęli złą decyzję.
— To znaczy?
— Paktowali z cieniami. To był test, na który czekali budowniczowie konch. Wiedzieli, że czmychacze nie powinni otwierać cieniom drzwi. Nie można pokonać jednego wroga, paktując z jeszcze gorszym wrogiem. Powinniśmy zrobić wszystko, żeby nie popełnić tego samego błędu.
— Budowniczowie konch nie wyglądają na lepszych od cieni… czy nawet Inhibitorów.
— Nie twierdzę, że od razu powinniśmy ich kochać, ale powinniśmy o nich… pamiętać. Auro, oni tu są, w tym układzie. My ich nie widzimy, ale to nie znaczy, że nie obserwują wszystkich naszych poczynań.
Winda jechała kilka sekund w ciszy.
— Czyli w zasadzie nie przybyłeś tu po skafander ornamentowany — stwierdziła Rashmika po chwili.
— Byłem gotów na różne opcje — oznajmił Scorpio.
— A teraz?
— Pomogłaś mi wybrać. Skafander nie opuści Lady Morwenny.
— A więc dziekan miał rację. Zawsze mówił, że skafander jest pełen demonów.
Winda zwolniła. Scorpio włożył odłamek konchy do kieszeni przy pasie, a potem wyjął nóż Clavaina.
— Zostań tu. Jeśli nie wrócę za dwie minuty, zjedź windą na sam dół. A potem szoruj jak najdalej od katedry.
Stali na lodzie we czwórkę: Rashmika, jej matka, Vasko i świnia. Po wyjściu z Lady Morwenny towarzyszyli katedrze w marszu w stronę resztek mostu wystających znad brzegu rozpadliny.