Było mało prawdopodobne, by ktoś pozostał w katedrze. Scorpio przeszukał główne sale, ale mógł przeoczyć jakieś hermetycznie zamknięte pomieszczenia. I tak bardzo się starał. Był osłabiony i zrobił więcej, niż można było od niego wymagać.
Gdy wcześniej wdrapał się po zwisającym kablu zostawionym przez technika, przekonał się, że niższe poziomy zostały rozhermetyzowane. Jednak olbrzymie maszyny działały równie dobrze w próżni, jak i w powietrzu. Marsz katedry postępował bez zakłóceń i podsystemy generujące prąd nie ucierpiały. Wysoko, w mansardzie Wieży Zegarowej, nadal paliły się lampy. Nikt się jednak nie. poruszał ani tam, ani za innymi oknami.
— Jak daleko jeszcze? — spytał Scorpio.
— Dwieście metrów do krawędzi — odparł Vasko.
— Piętnaście minut — oceniła Rashmika. — Wtedy przednia połowa katedry zniknie, o ile do tego momentu kikut mostu ją utrzyma.
— Sądzę, że utrzyma — powiedział Scorpio. — Szczerze mówiąc, uważam, że cały most by wytrzymał.
— To byłoby widowisko — westchnęła Khouri.
— Chyba nigdy się nie dowiemy, jak powstał most — powiedział Vasko.
Scorpio pomyślał o wiadomości, którą przechwycił za pośrednictwem swojego skafandra.
— To jedna z tajemnic — stwierdził. — Mamy tylko pewność, że to nie czmychacze.
— Oni w ciągu miliona lat nie zdołaliby skonstruować czegoś tak trwałego i wspaniałego — przyznała Rashmika.
— Nie jest jeszcze za późno — powiedział Vasko.
Scorpio odwrócił się do niego. W hełmie Vaska zobaczył zniekształcone odbicie swojej twarzy.
— Na co nie za późno, synu?
— Żeby wrócić do środka. Kwadrans. Powiedzmy, dla bezpieczeństwa, trzynaście, czternaście minut. Zdążę do mansardy.
— I zniesiesz skafander po schodach? — spytała Khouri. — Nie zmieści się do windy.
— Mogę wybić okno w mansardzie. We dwójkę uda nam się go przerzucić przez parapet.
— Myślałem, że chodzi o uratowanie skafandra — rzekł Scorpio.
— Upadek z mansardy jest znacznie mniej niebezpieczny niż z mostu, na dno kanionu — stwierdziła Rashmika. — Skafander prawdopodobnie by przetrwał, choć może uszkodzony.
— Z marginesem bezpieczeństwa dwanaście minut — powie działa Khouri.
— Zdążę — zapewnił ją Vasko. — A ty, Scorp? Dałbyś radę?
— Prawdopodobnie tak, jeśli nie miałbym innych planów na resztę życia.
— Uznaję to za odmowę.
— Podjęliśmy decyzję, Vasko. Tam, skąd pochodzę, trzymamy się naszych decyzji.
Vasko wyciągnął szyję, żeby objąć wzrokiem najwyższe partie Lady Morwenny. Scorpio próbował zrobić to samo, choć kręciło mu się w głowie. Na tle odległych stałych gwiazd prawie w ogóle nie widać było ruchu katedry. Ale nie chodziło o stałe gwiazdy, lecz o dwadzieścia jasnych nowych obiektów tworzących nierówny łańcuszek wokół księżyca. Nie mogą tu tkwić przez całą wieczność, pomyślał Scorpio. Kapitan słusznie postąpił, usiłując ochronić spaczy przed niepewnym losem w wykopie, ale kiedyś ktoś musi coś zrobić z osiemnastoma tysiącami śpiących dusz.
To nie mój problem, pomyślał. Ktoś inny może się tym zająć.
— Raczej nie zdołam dotrzeć tak daleko — powiedział pod nosem.
— Co takiego, Scorp? — spytała Khouri.
— Nic. — Pokręcił głową. — Zastanawiam się tylko, co, do diabła, robi pięćdziesięcioletnia świnia tak daleko od domu.
— Wpływa na ważne wydarzenia — stwierdziła Khouri. — Zawsze tego od ciebie oczekiwaliśmy.
— Ja też tak uważam — wtrąciła Rashmika. — Dziękuję, Scorpio. Nie musiałeś tego wszystkiego robić. Nigdy ci tego nie zapomnę.
A ja nigdy nie zapomnę krzyku mojego przyjaciela, gdy zatopiłem w nim ten nóż, pomyślał Scorpio. Ale jaki miał wybór? Clavain nigdy go nie obarczał winą, przeciwnie — starał się go rozgrzeszyć z wszelkiego poczucia winy. Clavain miał za chwilę umrzeć w straszny sposób, a jednak robił wszystko, by oszczędzić przyjacielowi emocjonalnego cierpienia. Dlaczego Scorpio nie mógł uczcić pamięci Clavaina, pozbywając się nienawiści? Był po prostu w złym miejscu o złym czasie. To nie była jego wina. Ani Clavaina. A już na pewno nie była to wina Aury.
— Co takiego, Scorp? — spytała.
— Cieszę się, że jesteś bezpieczna — odparł.
— Ja też się cieszę, że zdążyłeś. — Khouri otoczyła go ramieniem. — W imieniu nas wszystkich dziękuję, że wróciłeś.
— Świnia powinna… — Nie dokończył.
W ciszy obserwowali, jak odległość katedry od krawędzi przepaści się zmniejsza. Krążyła ponad wiek, nigdy nie przegrywając wyścigu z Haldorą. Jedna trzecia metra na sekundę, w każdej sekundzie każdego dnia, każdego dnia roku. A teraz nieuchronnie zmierza ku zniszczeniu.
— Scorp. — Rashmika przerwała to zaczarowane milczenie. — Nawet jeśli zniszczymy skafander, to co zrobimy z maszynerią na Haldorze? Nadal tam istnieje i jest w stanie przepuścić duchy.
— Gdybyśmy mieli jeszcze broń kazamatową… — westchnęła Khouri.
— Gdyby babcia miała wąsy… — odciął się Scorpio. Dla rozgrzewki przestępował z nogi na nogę. Coś było nie w porządku z jego skafandrem. Albo z nim samym. — Znajdziemy sposób, żeby to zniszczyć albo przynajmniej uszkodzić. Bo inaczej oni nam pokażą!
— Jacy oni? — spytała Khouri.
— Ci, których jeszcze nie spotkaliśmy. Ale oni tam są, możecie być pewni. Obserwują, czekają i zapamiętują.
— A jeśli się mylimy? Jeśli chcą się przekonać, czy jesteśmy dość sprytni, by skontaktować się z cieniami? A może powinniśmy to zrobić?
— Właśnie dodaliśmy kogoś do listy wrogów — odparł Scorpio. — Ale jeśli nawet tak się stało…
— To co?
— To nie koniec świata. Wierzcie mi, robiłem sobie wrogów od chwili narodzin.
Przez minutę nikt się nie odzywał. Lady Morwenna kontynuowała swój chrzęszczący pochód ku zagładzie. Dwa ogniste ślady „Nostalgii za Nieskończonością” nadal przecinały niebo niczym próbny szkic nowej konstelacji.
— Więc twierdzisz, że powinniśmy postąpić tak, jak uważamy za słuszne, nawet jeśli im się to nie spodoba? — spytał Vasko.
— Mniej więcej. Oczywiście to może okazać się właściwe. Ocena zależy od tego, co stało się z czmychaczami.
— Kogoś wkurzyli, to pewne — stwierdziła Khouri.
— Święta racja. — Scorpio zaśmiał się. — Byli tacy jak my. Świetnie byśmy się zrozumieli.
Ale zaraz się zreflektował. Jestem poważnie ranny, pomyślał, ledwie żyję, straciłem statek i część najlepszych przyjaciół. Przedarłem się po trupach do katedry, mordując każdego, kto mi stanął na drodze. Za chwilę zobaczę ostateczną destrukcję czegoś, co być może jest — być może — najważniejszym odkryciem w historii ludzkości, przeżyję rozpad jedynej rzeczy, która potrafi stanąć między nami a Inhibitorami. A ja tu się śmieję, jakby chodziło o dobry ubaw.
Typowa świnia, żadnego wyczucia właściwych proporcji, podsumował. Czasami, choć rzadko, był wdzięczny za to, że posiada akurat tę cechę.
Zbyt dalekosiężne widzenie może być zgubne.
— Scorp, czy mogłabym cię o coś spytać, nim znów się rozstaniemy? — powiedziała Khouri.
— Spróbuj, przekonamy się — odparł.
— Dlaczego oszczędziłeś wtedy ten prom z „Dzikiej Pallady”? Dlaczego go nie zestrzeliłeś, choć widziałeś maszyny Inhibitorów? Uratowałeś tamtych ludzi.