Выбрать главу

— A jednak ludzie uważają, że wiele ci zawdzięczają. Wszyscy.

— To racja — potwierdził Vasko.

Clavain wysunął szufladę ze składanego biurka i wyjął składane lustro. Porysowane i zamglone, musiało być bardzo stare.

— A więc wracasz z nami? — nalegał Scorpio.

— Może jestem stary i zmęczony, ale od czasu do czasu coś potrafi mnie zaskoczyć. Moje dalekosiężne plany się nie zmieniły, ale przyznaję, Scorpio, że bardzo chciałbym wiedzieć, kto jest w kapsule.

— Dobrze. Odpłyniemy, jak tylko spakujesz potrzebne rzeczy. Clavain coś burknął w odpowiedzi. Spojrzał na swoje odbicie,

a potem z zaskakującą gwałtownością odwrócił wzrok od lustra. Chodzi o oczy, pomyślał Scorpio. Po raz pierwszy od miesięcy Clavain zobaczył swoje oczy i ten widok mu się nie spodobał.

— Nieźle ich wystraszę — powiedział Clavain.

107 Piscium, 2615

Quaiche ułożył się wzdłuż skafandra ornamentowanego. Jak zwykle po pobycie w trumnie hamowania wszystko go bolało, a mięśnie szeptały mózgowi monotonną litanię żalów. Tym razem prawie nie zauważał dolegliwości. Jego umysł zajęty był czym innym.

— Morwenna, słyszysz mnie? Obudziłaś się?

— Jestem tu, Horris. — Głos miała nieco senny, ale w zasadzie przytomny. — Co się stało?

— Dotarliśmy. Statek zawiózł nas na siedem jednostek astronomicznych od lokalnego słońca, w pobliże głównego gazowego giganta. Przeszedłem na dziób, aby sprawdzić stan rzeczy. Widok z kokpitu jest naprawdę niezły. Żałuję, że cię tam ze mną nie było.

— Ja też.

— Widziałem w atmosferze wzorce burzowe, błyskawice… księżyce… wszystko. Cholerne wspaniałości.

— Horris, jesteś czymś podekscytowany.

— Tak?

— Słyszę to w twoim głosie. Znalazłeś coś, prawda?

Tak rozpaczliwie pragnął dotknąć skafandra, głaskać jego metalową powłokę i wyobrażać sobie, że pieści palcami Morwennę.

— Nie wiem, co dokładnie znalazłem, ale uważam, że powinniśmy tu zostać i przynajmniej dobrze się rozejrzeć.

— Niewiele mi to mówi.

— Wokół Haldory krąży wielki, pokryty lodem księżyc — po wiedział.

— Jakiej Haldory?

— Wokół gazowego giganta — wyjaśnił szybko. — Tak go na zwałem.

— Czyli kazałeś statkowi przydzielić losowo jakąś nazwę z wolnych pozycji w tablicach nomenklaturowych.

— No, tak. — Quaiche uśmiechnął się. — Ale nie zaakceptowałem jego pierwszej propozycji. Wyraziłem w tej sprawie opinię, choć dość słabo. Nie sądzisz, że Haldora ma przyjemne klasyczne brzmienie? Z języka norse czy coś takiego. Zresztą, to nie ma znaczenia.

— A księżyc?

— Hela — odparł Quaiche. — Oczywiście nadałem nazwy wszystkim księżycom, ale teraz tylko Hela nas naprawdę interesuje. Nazwałem nawet pewne główne punkty topograficzne na Heli.

— Dlaczego zależy nam na lodowym księżycu?

— Ponieważ coś na nim jest. Powinniśmy się temu bliżej przyjrzeć.

— Co znalazłeś, kochanie?

— Most — odparł Quaiche. — Most przez rozpadlinę. Most, którego nie powinno tam być.

* * *

„Domina” węszyła i przedzierała się ku gazowemu gigantowi Haldorze, nazwanemu tak przez jej pana. Wszystkie sensory statek nastawił na maksymalną czułość. Znał niebezpieczeństwa przestrzeni lokalnej, pułapki, w które ktoś nieostrożny mógłby wpaść w przesyconej promieniowaniem, zawalonej pyłem ekliptyce typowego układu słonecznego. Statek przewidywał impakty, czekając na nadchodzące odłamki, które miały zawadzić o zewnętrzną krawędź bańki radaru antykolizyjnego. W każdej sekundzie analizował miliardy scenariuszy kryzysu, przeglądając warianty uniku, by znaleźć ciasną wiązkę rozwiązań dopuszczalnych, dzięki którym wyprzedzi zagrożenie, nie miażdżąc przy tym ostatecznie swojego pana. Od czasu do czasu dla zabawy kreślił strategie unikania wielokrotnych równoczesnych kolizji, choć wiedział, że wszechświat musiałby przejść przez nieprawdopodobną liczbę cykli kolapsu i ponownych narodzin, nim zaistniałaby szansa wystąpienia takiego niezwykłego zbiegu wydarzeń.

Z identyczną starannością statek obserwował gwiazdę układu. Wypatrywał niestabilnych protuberancji lub zaczątkowych rozbłysków, i na wypadek, gdyby wystąpiło takie zjawisko, zastanawiał się, za które pobliskie ciało umknąć dla ochrony. Stale przeczesywał lokalną przestrzeń, sprawdzając, czy nie ma zagrożenia ze strony sztucznych obiektów, jakie mogli pozostawić ewentualni wcześniejsi eksploratorzy — na przykład intensywne pola zakłócające, błądzące miny, przyczajone drony szturmowe — oraz sprawdzał stan swoich środków odpierających skupionych w brzuchu statku, skąd mogły zostać błyskawicznie wyprowadzone do ataku. Statek sekretnie pragnął, żeby pewnego dnia, wykonując swe zadanie, miał okazję użyć tych śmiercionośnych narzędzi.

Dlatego chmara pomocniczych statkowych podosób upewniała się, że — choć wystąpienie niebezpieczeństwa było dość prawdopodobne — zrobiono wszystko, co należy.

Nagle stało się coś, co zmusiło statek do chwili namysłu, ujawniając szczelinę w zbroi triumfalnej gotowości.

Przez ułamek sekundy zaszło niewytłumaczalne zjawisko.

Anomalia czujników. Równoczesna czkawka we wszystkich sensorach, które akurat obserwowały Haldorę. Czkawka — jakby gazowy gigant po prostu zniknął.

A na jego miejscu pojawiło się coś równie niewytłumaczalnego.

Przez wszystkie warstwy infrastruktury sterowania „Dominy” przebiegł dreszcz. Statek pośpiesznie przetrząsał archiwa, grzebiąc w nich jak pies w poszukiwaniu zakopanej kości. Czy „Gnostyczne Wniebowstąpienie” widziało coś podobnego, gdy przelatywało powoli w pobliżu tego układu? Nawet jeśli przelatywało w znacznie większej odległości… przecież trudno przeoczyć zniknięcie całego świata w ułamku sekundy.

Zaniepokojony statek wertował całą pamięć z danymi przetransferowanymi z „Wniebowstąpienia”, skupiając się na wątkach związanych z gazowym gigantem. Znów przefiltrował dane i przyjrzał się dokładnie blokom opatrzonym komentarzami. Gdyby wówczas zauważono podobną anomalię, na pewno w danych umieszczono by flagi.

Nic nie było.

„Domina” poczuła niejasne podejrzenia. Ponownie spojrzała na dane z „Wniebowstąpienia”, tym razem globalnie. Czy sobie to ubzdurała, czy też dostrzegła drobne wskazówki, że pamięć z danymi została spreparowana? Niektóre liczby występowały z częstotliwością odrobinę odbiegającą od oczekiwanej… jakby większy statek zmyślił sobie te dane.

Dlaczego „Wniebowstąpienie” miałoby to zrobić? — zastanawiała się „Domina”.

Ponieważ — wysunęła hipotezę — on również dostrzegł coś dziwnego. I nie wierzył, by panowie mu zaufali, gdyby im zakomunikował, że anomalia jest spowodowana zjawiskiem w świecie rzeczywistym, a nie halucynacyjnym potknięciem w statkowym przetwarzaniu danych.

I kto mógłby mieć do niego o to pretensję? — zastanawiała się „Domina”. Wszystkie maszyny wiedziały, co się z nimi stanie, gdy panowie stracą wiarę w ich niezawodność.

Nie potrafiła jednak niczego udowodnić. Przecież liczby mogły być autentyczne. Gdyby statek je spreparował, z pewnością wiedziałby, jak zastosować odpowiedni aparat statystyczny. Chyba że chciał sprawić, by dane wyglądały nieco podejrzanie, ponieważ w przeciwnym wypadku byłyby zbyt zgodne z oczekiwaniami. Podejrzanie zgodne.

„Domina” grzęzła w bagnie paranoi. Dalsze spekulacje nie miały sensu. Nie miała potwierdzających danych z „Gnostycznego Wniebowstąpienia”. To pewne. Gdyby powiadomiła o anomalii, byłby to osamotniony głos.