Выбрать главу

A wszyscy wiedzieli, co się dzieje z samotnymi głosami.

Wróciła do bieżącego problemu. Po zniknięciu świat wrócił. Na razie anomalia się nie powtórzyła. Bliższa analiza danych pokazywała, że księżyce — w tym Hela, która zainteresowała Quaiche’a — pozostały na orbicie, nawet gdy gazowy gigant na moment zniknął. To oczywiście nie miało sensu. Ani zjawisko, które przez ulotną chwilę zmaterializowało się w jego miejscu.

Co „Domina” miała robić?

Podjęła decyzję: wytrze ze swojej pamięci te dowody zniknięcia — tak jak mogło to wcześniej zrobić „Gnostyczne Wniebowstąpienie” — i również zapełni wolne pola spreparowanymi danymi. Cały czas jednak będzie czujnie obserwować planetę. Gdyby coś dziwnego znów się wydarzyło, poświęci temu należytą uwagę, a potem — być może — poinformuje Quaiche’a o tym zdarzeniu.

Ale nie wcześniej. I to z wielkim niepokojem.

SZEŚĆ

Ararat, 2675

Vasko pomagał Clavainowi w pakowaniu. Tymczasem Scorpio wyszedł z namiotu i podwinął rękaw, odsłaniając komunikator. Otworzył kanał łączności ze świnią Bloodem i powiedział cicho:

— Mam go. Wymagało to trochę perswazji, ale zgodził się z nami wrócić.

— Nie słyszę specjalnej radości w twoim głosie.

— Clavain musi przepracować jeszcze parę spraw. Blood parsknął:

— Brzmi odrobinę złowieszczo. Nie ześwirował przypadkiem?

— Nie wiem. Z raz czy dwa wspomniał, że widzi różne rzeczy.

— Coś widzi?

— Symbole na niebie, co mnie trochę niepokoi… ale nigdy nie było łatwo go zrozumieć. Mam nadzieję, że trochę rozluźni się, kiedy wróci do cywilizacji.

— A jeśli nie?

— Nie wiem. — Scorpio mówił z przesadną cierpliwością. — Skłonny jestem uznać, że lepiej nam z nim niż bez niego.

— Dobrze — powiedział Blood z powątpiewaniem. — W takim razie porzuć łódź. Wysyłamy prom.

Scorpio zmarszczył czoło, zadowolony i zakłopotany zarazem.

— Po co to VIP-owskie traktowanie? Myślałem, że chodziło o zachowanie dyskrecji.

— Tak, ale sytuacja się zmieniła.

— Chodzi o kapsułę?

— Bingo — powiedział Blood. — Zaczęła się rozgrzewać. To cholerstwo przerzuciło się na automatyczny tryb ożywienia. Jakąś godzinę temu zmienił się status biowskaźników. Zaczyna wybudzać to coś albo kogoś z wnętrza.

— Jasne. Nieźle. Wspaniale. A ty nic z tym nie możesz zrobić?

— Możemy najwyżej naprawić pompę do ścieków. Inne bardziej skomplikowane akcje nie są w naszej gestii. Oczywiście, Clavain mógłby spróbować spowolnić ten proces…

Clavain miał w głowie mnóstwo implantów Hybrydowców, więc mógł rozmawiać z maszynami — nikt inny na Araracie nie potrafiłby z nimi rozmawiać.

— Ile mamy czasu?

— Około jedenastu godzin.

— Jedenaście godzin. I czekałeś aż do teraz, żeby mi to powiedzieć?

— Chciałem się przekonać, czy przywieziesz ze sobą Clavaina. Scorpio zmarszczył nos.

— A gdybym ci powiedział, że nie przywiozę? Blood zaśmiał się.

— Wtedy przynajmniej odzyskalibyśmy łódź.

— Zabawna z ciebie świnia, Blood, ale nie buduj na tym swojej kariery.

Scorpio przerwał połączenie i wrócił do namiotu, gdzie powiedział o zmianie planów. Vasko, ledwie ukrywając podniecenie, spytał o powód tej zmiany. Scorpio unikał odpowiedzi, bojąc się nieostrożnym słowem wpłynąć na zmianę decyzji przyjaciela.

— Możesz zabrać ze sobą tyle rzeczy, ile chcesz — powiedział do Clavaina, patrząc na żałosny węzełek jego osobistych drobiazgów. — Teraz nie musimy się martwić o wywrotkę.

Clavain przekazał węzełek Vaskowi.

— To wszystko, co mi potrzebne.

— Świetnie — rzekł Scorpio. — Dopilnuję, żeby zaopiekowano się resztą twoich rzeczy, gdy przyślemy tu kogoś, żeby rozebrał namiot.

— Namiot tu zostaje — oznajmił Clavain. Kaszląc, włożył ciężką, czarną, długą do ziemi pelerynę. Palcami o długich paznokciach odsunął włosy z oczu i zaczesał je do tyłu — opadły srebrnobiałymi falami na wysoki sztywny kołnierz peleryny. Gdy przestał kasłać, dodał: — A moje rzeczy zostają w namiocie. Wcale mnie nie słuchałeś, prawda?

— Słuchałem, ale po prostu nie chciałem cię słyszeć — stwierdził Scorpio.

— Zacznij słuchać, przyjacielu. Tylko o to cię proszę. — Clavain poklepał go po karku. Sięgnął po pelerynę, którą nosił wcześniej, pogładził tkaninę i odłożył ją na bok. Otworzył natomiast szufladę biurka i wziął przedmiot w czarnej skórzanej kaburze.

— Pistolet? — spytał Scorpio.

— Coś bardziej niezawodnego — rzekł Clavain. — Nóż.

107 Piscium, 2615

Quaiche przeciskał się absurdalnie wąską zejściówką, prowadzącą wzdłuż „Dominy” od dziobu do rufy. Statek cykał i mruczał i Quaiche czuł się jak w pokoju pełnym sprawnych zegarów.

— To most. W tej chwili tylko to mogę powiedzieć.

— Jaki most? — spytała Morwenna.

— Długi, cienki, jak szklany wąs. Łagodnie zakrzywiony, łączy brzegi wąwozu czy szczeliny.

— Chyba się za bardzo ekscytujesz. Jeśli to most, to dlaczego wcześniej nikt inny go nie dostrzegł? A przede wszystkim kto go tu zbudował?

Quaiche już nad tym myślał i znalazł wiarygodne, jak sądził, wyjaśnienie. Starał się teraz przekazać swoją kwestię tonem, który nie brzmiałby jak wyćwiczony.

— Przede wszystkim to nie takie oczywiste. Rzecz jest duża, ale jeśli się nie patrzy uważnie, łatwo ją przeoczyć. Szybkim przelotem przez układ nie musiano by tego namierzyć. Księżyc mógłby być odwrócony do obserwatora złą stroną albo obiekt leżałby w cieniu. Albo rozdzielczość skanowania mogła być za słaba, żeby wykryć tak delikatną konstrukcję. To tak jak szukać pajęczyny za pomocą radaru. Możesz to robić bardzo starannie, ale nic nie znajdziesz, dopóki nie zastosujesz właściwych narzędzi. — Quaiche walnął się w głowę, gdy przeciskał się przez ciasny kąt do hangaru pojazdu zwiadowczego. — Poza tym nie ma dowodów na to, że ktoś tu przed nami był. Tego układu nie ma w bazie nomenklaturowej… dlatego zaklepaliśmy sobie nazwę. Jeśli ktoś tu kiedyś zawitał, to nie pofatygował się, żeby przekazać parę standardowych danych. Leniwy sukinsyn.

— Ale ktoś tu przedtem był. Bo skąd ten most? — powiedziała Morwenna.

Quaiche zaśmiał się. Na taką odpowiedź czekał.

— Właśnie o to chodzi. Według mnie nikt tego nie zbudował. — Wsunął się do ciasnego hangaru. Reagując na ciepło ludzkiego ciała, hangar zapalił światło. — W każdym razie nikt z ludzi.

Trzeba przyznać, że Morwenna przyjęła tę rewelację spokojnie. Może łatwiej mnie przejrzeć, niż mi się wydaje? — pomyślał Quaiche.

— A więc sądzisz, że natknąłeś się na jakiś artefakt obcych?

— Nie „jakiś” — odparł Quaiche. — Myślę, że natknąłem się na cholerny artefakt obcych, jakiego jeszcze nie było. Najbardziej zadziwiający, najpiękniejszy w całym znanym wszechświecie.

— A jeśli to naturalny twór?

— Gdybyś mogła zobaczyć zdjęcia, na pewno od razu byś od rzuciła te wątpliwości.

— Mimo to może nie powinieneś tak się śpieszyć. Widziałam, co potrafi zdziałać natura, jeśli dać jej czas i przestrzeń. Nie uwierzyłbyś, że coś podobnego może nie być wytworem inteligentnego umysłu.

— Ja też widziałem. Ale tu mamy coś innego. Proszę, zaufaj mi.