— Oczywiście, że ci zaufam. Nie ma zbyt wielkiego wyboru.
— Niezupełnie takiej odpowiedzi oczekiwałem, ale na razie musi wystarczyć.
Obrócił się w wąskiej komorze; była wielkości małej toalety i miała podobny antyseptyczny glans. Panowała tu ciasnota tym większa, że teraz w zaciskach dokujących hangaru tkwił osobisty stateczek Quaiche’a, uniesiony nad klapą umożliwiającą wyjście w kosmos.
Ze zwykłym zachwytem Quaiche pogłaskał gładki korpus „Córki Śmieciarza”. Pod dotykiem stateczek zamruczał i zadrżał w uprzęży.
— Spokojnie, mała — szepnął Quaiche.
Stateczek bardziej przypominał zabawkę niż pojazd eksploracyjny. Niewiele większy od samego Quaiche’a, był produktem ostatniej fali zaawansowanej nauki Demarchistów. Lekko przezroczysty aerodynamiczny kadłub przypominał rzecz, którą wyrzeźbiono z jednego wielkiego kawałka bursztynu, a potem ją artystycznie wypolerowano. Pod powierzchnią migotały mechaniczne wnętrzności z brązu i srebra. Do boków ciasno przylegały zwinięte giętkie skrzydła. W szczelnie zamkniętej wnęce powłoki upchnięto rozmaite czujniki i sondy.
— Otwórz — szepnął Quaiche.
„Córka” zawsze robiła coś takiego, co przyprawiało go o ból głowy. Różne części kadłuba — które dotychczas sprawiały wrażenie, że są gładko zespolone z sąsiednimi elementami — teatralnie odsuwały się lub kurczyły, zwijały lub skręcały, odsłaniając w mgnieniu oka ciasne zagłębienie wewnątrz. Wyłożone miękką wyściółką, zawierało aparaturę podtrzymywania życia, kontrolki i monitory odczytów. Mógł się tam zmieścić człowiek leżący na brzuchu. W obsceniczny, a równocześnie lekko uwodzicielski sposób maszyna zdawała się zapraszać go do środka.
Właściwie powinien ulec klaustrofobicznym lękom na myśl o wejściu do tego wnętrza, on natomiast czekał na to z przejęciem. Nie czuł się uwięziony w bursztynowej przezroczystej powłoce, lecz za jej pośrednictwem połączony z bogactwem wszechświata. Ten mały, podobny do klejnotu stateczek umożliwiał mu głębokie wejście w atmosferę światów, a nawet zanurzenie się w oceanach. Przetworniki statku przekazywały Quiache’owi dane z otoczenia do jego zmysłów, w tym dotyku. Czuł chłód obcych mórz, promienność obcych zachodów słońca. W czasie pięciu poprzednich wypraw badawczych dla królowej widział cuda i dziwy i napawał się nimi jak pijany. Tak się tylko pechowo składało, że żadnego z tych cudów i dziwów nie dało się zabrać i sprzedać dla zysku.
Quaiche zagłębił się w stateczku, który dopasował się do jego kształtu.
— Horris?
— Tak, kochanie?
— Horris, gdzie jesteś?
— W hangarze, wewnątrz „Córki”.
— Horris, nie.
— Muszę. Muszę polecieć niżej, żeby zobaczyć, co to takiego.
— Nie chcę, żebyś mnie zostawiał.
— Wiem. Też nie chcę cię zostawić. Będę utrzymywał łączność. Opóźnienie nie będzie takie duże. Będzie tak, jakbym znajdował się tuż obok ciebie.
— Nie, absolutnie nie.
Westchnął. Spodziewał się, że to będzie najtrudniejszy moment. Nie raz przychodziło mu do głowy, że najdelikatniej byłoby opuścić „Dominę”, nie mówiąc nic Morwennie, z nadzieją, że opóźnienie w łączności się nie ujawni. Znał ją jednak — szybko przejrzałaby podstęp.
— Wrócę szybko, obiecuję. Potrwa to kilka godzin. — Prawdo podobnie z dzień, ale to też „kilka” godzin, no nie? Morwenna to zrozumie.
— Dlaczego nie możesz polecieć „Domina”?
— Bo nie mogę ryzykować — odparł. — Wiesz, w jaki sposób lubię pracować. „Domina” jest duża i ciężka. Jest opancerzona i ma duży zasięg, ale nie jest zwinna i inteligentna. Gdybyśmy… Gdybym natknął się na coś paskudnego, „Córka” znacznie szybciej wyprowadzi mnie z niebezpieczeństwa. Ten stateczek jest sprytniejszy ode mnie. Nie możemy ryzykować, że uszkodzimy lub stracimy „Dominę”. „Córka” nie ma dostatecznego zasięgu, nie dogoni „Gnostycznego”. Weź pod uwagę, że „Domina” to nasz gwarant, że się stąd wydostaniemy. Nie możemy jej narażać. — I szybko dodał: — Ani ciebie.
— Nie zależy mi na powrocie na „Gnostycznego”, do tej chorej na władzę zdziry i jej wazeliniarzy.
— Ja sam też się tam nie za bardzo śpieszę, ale Grelier jest nam potrzebny, żeby wydostać cię ze skafandra.
— Jak tu zostaniemy, w końcu zjawią się jacyś inni Ultrasi.
— Taaa. A to tacy sympatyczni ludzie, co? Wybacz, kocha nie, ale w tym wypadku lepsza jest współpraca z już znanym diabłem. Słuchaj, wrócę szybko. Będziemy w stałym kontakcie głosowym. Będę twoim przewodnikiem po moście. Będziesz wszystko widziała oczami duszy, zupełnie jakbyś tam była. Będę ci śpiewał. Opowiadał dowcipy. Co ty na to?
— Boję się. Wiem, że musisz jechać, ale to nie zmienia faktu, że się boję.
— Ja też się boję — wyznał. — Tylko szaleniec by się nie bał. Naprawdę, nie chcę cię opuszczać. Ale nie mam wyboru.
Przez chwilę milczała. Quaiche sprawdzał systemy stateczku. Gdy wszystkie elementy włączyły się, poczuł przyjemne podniecenie.
— Jeśli to most — odezwała się Morwenna — to co zamierzasz z tym zrobić?
— Nie wiem.
— Jak duży jest?
— Duży. Trzydzieści, czterdzieści kilometrów długości.
— Więc nie możesz go ze sobą zabrać.
— Mmm. Masz rację. O tym nie pomyślałem.
— Chodzi mi o to, Horris, że musisz przekonać Jasminę, że to jest dla niej cenne, nawet jeśli ma zostać na planecie.
— Coś mi przyszło do głowy — powiedział Quaiche z energią, jakiej nie czuł. — Jasmina może zablokować planetę i sprzedawać bilety tym, którzy chcieliby się obiektowi bliżej przyjrzeć. W każdym razie jeśli ktoś tam wybudował most, mógł również zbudować coś innego. Choć nie wiemy, kto to jest.
— Obiecaj, że zachowasz ostrożność — powiedziała Morwenna.
— Ostrożność jest moją drugą naturą.
Stateczek wyleciał z „Dominy” z szybkim drżeniem napędu. Quaiche zawsze uważał, że „Córka” cieszy się z wyzwolenia z dokujących uprzęży.
Leżał z wyciągniętymi do przodu ramionami, obejmując rękami skomplikowany uchwyt najeżony guzikami i dźwigniami. Między nimi znajdował się displej przezierny, pokazujący systemy „Córki” i schemat jej pozycji w stosunku do najbliższego większego ciała niebieskiego. Diagramy wyglądały jak szrafowanie z wczesnorenesansowych ilustracji astronomicznych czy medycznych — czarnym tuszem na pergaminie barwy sepii, zaopatrzone w opisy wykonane zawijastym, mało czytelnym pismem łacińskim. Na szybie displeju widniało niewyraźne odbicie Quaiche’a.
Przez przezroczysty kadłub obserwował, jak zamyka się komora dokująca. „Domina” gwałtownie malała, kurczyła się, wreszcie stała się zaledwie ciemnym cieniutkim krzyżykiem na tle Haldory. Pomyślał o uwięzionej w skafandrze Morwennie i znów poczuł niepokój. Most na Heli był niewątpliwie najdziwniejszym obiektem, jaki widział podczas swoich podróży. Jeśli to nie jest egzotyczny obiekt, o jaki chodzi Jasminie, to co nim jest? Muszę go tylko sprzedać królowej i niech mi wybaczy poprzednie porażki — pomyślał. Jeśli olbrzymi obcy artefakt nie jest w stanie tego dokonać, to co byłoby w stanie?
Gdy już nie mógł dostrzec większego statku bez nakładki wzmacniającej, poczuł wyraźną ulgę. Na pokładzie „Dominy” nigdy nie pozbył się całkowicie wrażenia, że jest pod stałym nadzorem Jasminy. Nie wykluczał, że agenci królowej zainstalowali urządzenia podsłuchowe, o których nie wiedział, oprócz tych, o których z założenia miał wiedzieć. Na znacznie mniejszej „Córce” rzadko czuł na sobie spojrzenie Jasminy. Stateczek należał Faktycznie do niego — słuchał tylko jego i był najbardziej wartościowym skarbem, jaki Quaiche kiedykolwiek posiadał. Stanowił dość ważną premię motywacyjną, gdy Quaiche zaoferował królowej swoje usługi.