Выбрать главу

Zdarzały mu się gorsze sytuacje. Teraz przynajmniej miał sporą nadzieję na sukces. Most na Heli ciągle istniał, nie okazał się majakiem czujników ani wytworem jego własnych rozpaczliwych pragnień. Z im bliższej odległości Quaiche go widział, tym większą miał pewność, że to autentyczny artefakt techniczny. Spotkał w życiu wiele mylących obiektów, tworów geologicznych wyglądających tak, jakby ktoś je zaprojektował, pieczołowicie wyrzeźbił lub wyprodukował masowo, nigdy jednak nie widział czegoś podobnego. Intuicja podpowiadała mu, że geologia nie jest tu sprawcą, ale miał poważne kłopoty z odpowiedzią na pytanie: w takim razie kto to stworzył? Bo układu 107 Piscium najwyraźniej nikt nigdy wcześniej nie odwiedził. Quaiche’a opanowała trwoga, strach i nadzieja.

Poczuł, że w jego krwi budzi się wirus indoktrynacyjny. Uśpiony potwór przewracał się na drugi bok, otwierając zaspane oko. Zawsze był w jego wnętrzu, ale przeważnie spał i nie przeszkadzał Quaiche’owi ani w fazie snu, ani w okresach czuwania. Gdy potwór go pożerał, gdy jak daleka burza huczał w jego żyłach, Quaiche widział i słyszał różne rzeczy: witraże na niebie czy muzykę organów w poddźwiękowym pomruku wybuchów silnika korekcyjnego.

Nakazał sobie spokój. Nie chciał, by wirus miał teraz na niego wpływ. Niech odezwie się później, gdy Quaiche znów będzie cały i zdrowy na „Dominie”. Wtedy wirus — jeśli sobie życzy — może go zmienić w zaślinionego idiotę. Ale nie tu, nie teraz, gdy potrzebna mu jasność umysłu.

Potwór ziewnął i znów zasnął.

Quaiche odetchnął z ulgą. Odzyskał wymykającą mu się kontrolę nad wirusem.

Myślami znów powędrował do mostu, tym razem ostrożnie, starając się unikać nabożnego kosmicznego dreszczyku, który przed chwilą obudził wirusa.

Czy da się wykluczyć, że budowniczym jest człowiek? Ludzie wszędzie zostawiali za sobą śmietnik. Statki wypluwały izotopy promieniotwórcze, które tworzyły migoczące plamy na powierzchni księżyców czy planet. Ze skafandrów i habitatów wyciekały atomy, tworząc widmową atmosferę wokół normalnie pozbawionych powietrza ciał. Ciśnienie cząstkowe gazów składowych zawsze zdradzało. Ludzie zostawiali transpondery nawigacyjne, serwitory, ogniwa paliwowe i odpady produkcyjne. Zamrożone siuśki — żółte lodowe kuleczki — tworzyły miniaturowe pierścienie wokół planet. Znajdowało się trupy, które czasami — częściej niżby spodziewał się Quaiche — były ofiarami morderstw.

Choć nie zawsze było to łatwe, Quaiche potrafił wyczuć takie znaki — wiedział, gdzie należy ich szukać. W 107 Piscium nie znajdował wielu dowodów na wcześniejszą ludzką obecność.

Ale ktoś zbudował ten most.

Jeśli istnieje tu od setek lat, to inne zwykłe oznaki ludzkiej obecności mogły już zniknąć, pomyślał. Coś jednak powinno pozostać, chyba że budowniczowie mostu niezwykle starannie po sobie posprzątali. Nigdy nie słyszał, żeby ktoś robił takie rzeczy na tak dużą skalę. I po co ukrywać tę konstrukcję tak daleko od zwykłych ośrodków? Nawet jeśli ludzie czasami zawitali do układu 107 Piscium, miejsce to nie leżało na utartych szlakach handlowych. Czy ci artyści chcieli, żeby ktoś w ogóle widział ich dzieło?

Może taka była ich pierwotna intencja: zostawić to w tym miejscu, niech się skrzy w promieniach 107 Piscium, aż ktoś znajdzie to przez przypadek. Może teraz Quaiche został nieproszonym uczestnikiem tej wielusedetniej gry?

Raczej nie, pomyślał.

Miał natomiast pewność, że popełniłby straszliwy błąd, gdyby powiedział Jasminie coś więcej ponad to, co zawarł w wysłanej wiadomości. Na szczęście oparł się pokusie pokazania, na co go stać. Gdy po pewnym czasie doniesie o czymś rzeczywiście nadzwyczajnym, dowiedzie swej powściągliwości. Nie, końcowa wiadomość była perfekcyjnie zwięzła. Był z siebie dumny.

Wirus dał o sobie znać, rozbudzony tym przejawem zgubnej dumy. Quaiche powinien był trzymać emocje na wodzy. Było jednak za późno — wirus wykipiał powyżej pewnego poziomu i jego działanie nie mogło tak po prostu zaniknąć. Równocześnie było za wcześnie na stwierdzenie, czy zanosiło się na poważny atak. Żeby go udobruchać, Quaiche zaczął coś mamrotać po łacinie. Czasami, gdy udało mu się przewidzieć żądania wirusa, atak był słabszy.

Znów skoncentrował uwagę na Haldorze jak pijak, który usiłuje utrzymać jasną myśl. Dziwne było to opadanie na świat, któremu sam nadał nazwę.

Nazewnictwo było trudnym zagadnieniem międzygwiezdnej kultury, powiązanej łącznością odbywającą się z prędkością światła. Wszystkie większe statki posiadały bazy danych planet i ciał obiegających rozmaite gwiazdy. W zasadniczych układach — znajdujących się w odległości kilkunastu lat świetlnych od Ziemi — łatwo było trzymać się nazw nadanych wieki temu, podczas pierwszej fali podboju kosmosu. Ale gdy pożeglowało się dalej na terytoria dziewicze, sprawa nazewnictwa stawała się bardzo zagmatwana. „Domina” powiedziała, że światy wokół 107 Piscium nigdy nie zostały nazwane, ale to oznaczało tylko, że statek nie miał takiej informacji. Jego baza danych przez całe dekady mogła nie być gruntowniej aktualizowana. Anarchistyczni Ultrasi nie chcieli polegać na przekazie od jakichś centralnych władz i wybierali bezpośrednie kontakty między statkami. Gdy spotykały się ich światłowce, porównywały swoje zasoby i uzupełniały własne tabele nomenklaturowe. Jeśli pierwszy statek nadał nazwy jakiejś grupie światów oraz związanym z nimi obiektom topograficznym, a drugi statek nie miał nowych danych, następowała aktualizacja jego bazy danych. Nazwy mogły mieć status tymczasowych, dopóki jakiś trzeci statek nie potwierdził, że rzeczywiście nie zostały dotąd przydzielone. Jeśli dwa statki miały sprzeczne rekordy, ich bazy aktualizowano równocześnie, wpisując dwie równie prawdopodobne nazwy dla każdego obiektu. Jeśli trzy lub więcej statków miało sprzeczne rekordy, były one porównywane — aby sprawdzić, czy dwóch zapisów nie dokonano wcześniej niż trzeciego. Jeśli tak, wówczas wpis usuwano lub przenoszono do podrzędnego pola, zarezerwowanego dla wątpliwej lub nieoficjalnej nomenklatury. Jeśli potwierdzało się, że jakiś układ został nazwany po raz pierwszy, nowo nadane nazwy rozprzestrzeniały się w bazach danych statków, choć czasami proces trwał wiele dekad. Dokładność tablic Quaiche’a odpowiadała dokładności bazy „Gnostycznego Wniebowstąpienia”. Jasmina nie należała do towarzyskich Ultrasów, więc możliwe, że jednak układ został już wcześniej nazwany. W takim wypadku imiona światów, tak troskliwie dobrane przez Quaiche’a, zostaną stopniowo wyplenione, przesunięte na najniższy poziom wiarygodności w statkowych bazach danych lub całkowicie usunięte.

Ale przynajmniej obecnie — i przez najbliższe lata — układ jest mój, pomyślał. Planecie nadał nazwę Haldora i dopóki nie zostanie zakwestionowane, imię jest oficjalne. Jak zauważyła jednak Morwenna, wybrał je po prostu spośród wolnych haseł tablicy. A jeśli układ rzeczywiście będzie wartościowy, to czy ta sprawa nie wymagałaby nieco więcej zachodu?

Kto wie, jakie pielgrzymki tu ściągną, jeśli most okaże się rzeczywistym obiektem?

Uśmiechnął się. Na razie te nazwy wystarczą, a gdyby chciał je zmienić, ma na to mnóstwo czasu.

Sprawdził odległość do Heli: nieco ponad sto pięćdziesiąt tysięcy kilometrów. Z daleka oświetlony dysk księżyca był płaski i miał barwę brudnego lodu, gdzieniegdzie ze smugami w odcieniu jasnego pumeksu, ochry, bladoniebieskiego czy lekko turkusowego. Teraz, z bliższej odległości, dysk stał się trójwymiarowy i wybrzuszał się w stronę Quaiche’a jak oko ślepca.