Выбрать главу

Teraz zauważył dziwny ciemny pas rozcinający spore osiedle. Zastanowił się, czy zna taką nieoświetloną arterię albo szeroki kanał przecinający którąś z wysp.

Prom przechylił się i Vasko miał teraz inny kąt widzenia. Pas ciemności pochłonął więcej świateł, ale za to odsłonił inne. Vasko zrozumiał, że widzi nieoświetloną konstrukcję znajdującą się między promem a osiedlem. Jej rozmiary można było ocenić na podstawie tego, jak wiele świateł w tle przesłaniała. To była oczywiście morska wieża. Wyrastała z morza kilka kilometrów od najstarszego osiedla, gdzie urodził się Vasko.

Morska wieża. Statek.

„Nostalgia za Nieskończonością”.

Przedtem oglądał go tylko z dużej odległości, ponieważ zwykłe trasy morskie nie mogły przebiegać w pobliżu tego miejsca. Od czasu do czasu widziano tam wlatujące lub wylatujące promy, maleńkie jak komary w porównaniu z sękatą, zniszczoną iglicą tego, co wystawało nad wodą. Vasko przypuszczał, że Scorpio wszystko wie na ten temat, ale postanowił o tym nie mówić podczas swojej pierwszej wyprawy ze świnią.

„Nostalgia za Nieskończonością” wydawała się teraz Vaskowi wielka, ale nie była już dalekim topograficznym olbrzymem, jak ją wcześniej postrzegał. Statek, sto razy wyższy od największych budowli z konch na archipelagu, wywoływał u niego spore zawroty głowy. Vasko przekonał się teraz, że „Nostalgia” stoi znacznie bliżej wybrzeża, niż mu się przedtem wydawało, jest dodatkiem do osiedla, a nie jego oddalonym strażnikiem. Nie sprawiała wrażenia kruchej, Vasko jednak zrozumiał, że ten ludzki artefakt jest wydany na łaskę oceanu podobnie jak osiedle, nad którym górował.

„Nostalgia” przywiozła ich kiedyś na Ararat, a potem pogrążyła się częściowo w morzu. Na planecie było kilka promów, które mogły wozić ludzi w przestrzeń międzyplanetarną, ale tylko ona była w stanie zabrać ich poza układ Araratu, w przestrzeń międzygwiezdną.

Vasko wiedział o tym od dzieciństwa, jednak dopiero teraz w pełni uświadomił sobie całkowitą zależność ludzi od tego jedynego środka ucieczki.

Prom zniżał się i widać było, że światełka pochodzą z okien domów, lamp ulicznych i otwartych ognisk na targowiskach. Dzielnice Pierwszego Obozu wyglądały na ogół jak slumsy. Wyższe konstrukcje — konchowce zbudowane z konch znalezionych na brzegu lub wydobytych z morza — przypominały wielkie puste muszle. Rzadko udawało się znaleźć odpowiednio duże fragmenty konch, więc większość konstrukcji wykonano z tradycyjnych materiałów. Postawiono trochę dmuchanych kopuł — niektóre były prawie tak wielkie jak budowle z konch — ale plastik do budowy i napraw zawsze był towarem deficytowym. Znacznie łatwiej było szabrować metal z wnętrza „Nostalgii”. Dlatego niemal wszystkie struktury były zespolone metalowymi arkuszami i rusztowaniami, w efekcie czego w bezładnej zabudowie dominowały zapadające się, najwyżej trzypoziomowe konstrukcje. Kopuły i konchowce wystawały ponad miasto jak pęcherze. Sieć ulic pogrążała się w cieniu, z wyjątkiem nielicznych miejsc, gdzie piesi szli z pochodniami.

Prom przeleciał przez rejon ciemności, a potem sunął nad niewielką odosobnioną grupą budowli, których Vasko wcześniej nigdy nie widział. Kopuła i otaczające ją metalowe konstrukcje wyglądały znacznie porządniej niż reszta miasta. Vasko doszedł do wniosku, że to na pewno jedno z ukrytych obozowisk administracji. Osoby zarządzające kolonią — ludzie i świnie — miały biura w mieście, ale powszechnie wiedziano, że istnieją tajne miejsca spotkań, niezaznaczone na żadnej cywilnej mapie.

Pamiętając o wskazówkach Clavaina, Vasko wyłączył okno i czekał na lądowanie. Ledwie zauważył ten moment, gdy nagle jego towarzysze ruszyli wzdłuż kabiny na tył, ku rampie załadunkowej. Vasko zorientował się z opóźnieniem, że nikt promu nie pilotował.

Zeszli na płytę ze stopionej skały. Reflektory zapaliły się w ostatniej chwili, zalewając okolicę zimnym błękitem. Clavain nadal miał na sobie pelerynę. Wyjął zza kołnierza bezkształtną czarną kapuzę i wciągnął ją na głowę. Pod szerokim kapturem trudno było rozpoznać człowieka, którego spotkali na wyspie. W czasie lotu Scorpio nieco go umył, przyciął mu brodę i włosy.

— Synu, nie patrz na mnie z tak nabożną gorliwością — powie dział Clavain.

— Nic nie miałem na myśli, proszę pana. Scorpio poklepał Vaska po plecach.

— Zachowuj się jakby nigdy nic. Jakbyś widział cuchnącego pustelnika, który się włóczył w okolicy.

Na terenie stało dużo różnych maszyn. Jedne zgromadziły się wokół promu, zarysy innych czaiły się w stożkach ciemności między smugami reflektorów. Były tu pojazdy na kołach, ze dwa poduszkowce, coś w rodzaju szkieletowego helikoptera. Na skraju płyty parkowały dwa smukłe statki powietrzne; Vasko nie wiedział, czy można nimi osiągnąć orbitę oraz latać w atmosferze.

— Ile sprawnych promów? — spytał Clavain.

Scorpio odpowiedział po chwili wahania — chyba się zastanawiał, ile informacji można przekazać w obecności Vaska.

— Cztery — odparł.

Clavain przeszedł kilka kroków.

— Było pięć czy sześć, gdy stąd wyjeżdżałem. Scorp, nie możemy sobie pozwolić na stratę promów.

— Robimy, co w naszej mocy przy tych bardzo ograniczonych środkach. Niektóre może znów będą latały, ale niczego nie mogę obiecać.

Scorpio prowadził ku jednej z niskich metalowych budowli otaczających kopułę. Gdy odeszli od promu, maszyny z cienia zaczęły się toczyć w jego stronę z wyciągniętymi manipulatorami. Inne ciągnęły za sobą kable. Obserwując ten pochód, Vasko wyobraził sobie ranne potwory morskie, wlokące na suchy ląd swoje okaleczone macki.

— Gdybyśmy musieli szybko stąd wylecieć… są takie możliwości? — spytał Clavain. — Czy można wykorzystać któryś z tamtych statków? Gdy przybędzie „Światło Zodiakalne”, musiałyby tylko dotrzeć na orbitę. Nie pytam o pełną sprawność kosmiczną, wystarczy kilka podróży.

— „Światło Zodiakalne” najprawdopodobniej ma własne promy — stwierdził Scorpio. — A zresztą ten nasz jedyny statek potrafi wejść na orbitę.

— Módl się, żebyśmy nigdy nie musieli z niego korzystać.

— Zanim konieczne będzie użycie promów, przygotujemy plan awaryjny — oznajmił Scorpio.

— Może być konieczne już dziś wieczór. Przyszło ci to do głowy?

Dotarli do wejścia budowli przy kopule. Z mroku wyszedł jakiś świnia, poruszając się w charakterystyczny dla swego gatunku przesadnie dumny sposób. Był niższy i bardziej przysadzisty od Scorpia, o ile w ogóle było to możliwe. Barki miał masywne, ręce odstawały trochę od ciała i kiwały się jak wahadła. Patrzył tak, jakby chciał rozerwać człowieka na strzępy.

Spojrzał wściekle na Vaska, na zmarszczonym czole pojawiły się głębokie bruzdy.

— Czegoś tu szukasz, chłopcze?

— Nie, proszę pana — odpowiedział pośpiesznie Vasko.

— Spokojnie, Blood — rzekł Scorpio. — Vasko miał pracowity dzień. Jest trochę przytłoczony tym wszystkim. Prawda, synu?

— Tak, proszę pana.

Świnia Blood skinął Clavainowi.

— Dobrze, że znowu jesteś z nami, staruszku.

Podejście do Heli, 2615

Quaiche nadal był na tyle blisko Morwenny, że mogli prowadzić rozmowę w czasie rzeczywistym.

— Nie spodoba ci się to, co zamierzam zrobić — powiedział — ale to dla naszego wspólnego dobra.

Odpowiedź przyszła po chwili zakłóceń radiowych.

— Obiecałeś, że szybko wrócisz.