Władze wyżyn nie cieszyły się opinią zbyt skutecznych. Łatwo więc sobie wyobrazić, że doniesienie nie trafiło na odpowiednie biurko. Zważywszy na biurokratyczną bezwładność na wszystkich szczeblach, raport mógł dotrzeć dopiero następnego dnia. A może władze miały informację, lecz z jakiegoś powodu postanowiły nie przekazywać jej rozgłośniom? Chciałaby w to wierzyć, ale nie potrafiła znaleźć powodów takiego postępowania.
Może wkrótce natkną się na blokadę? Crozet w to wątpił. Jechał bardzo szybko i nonszalancko. Lodochód znakomicie znał ten szlak i Crozet dawał pojazdowi tylko mgliste sugestie co do kierunku.
Pod koniec pierwszego dnia podróży, gdy Rasmika była poza wsią od ponad dwudziestu godzin, Crozet szykował się do nocnego postoju i jeszcze raz nastawił kanał informacyjny. Znów żadnego znaku, że ktoś coś zauważył.
Czuła się przygnębiona. Czyżby przez całe życie przeceniała swoją rolę nawet w tak małym obszarze rzeczywistości jak jałowe wyżyny Vigrid?
Z opóźnieniem przyszła jej do głowy inna wersja zdarzeń tak oczywista, że Rashmika powinna była od razu na nią wpaść. Rodzice doskonale wiedzieli, że wyjechała. Wiedzieli, kiedy to nastąpiło, i znali powód. Mówiła o tym oględnie w liście, ale bez wątpienia mogli się domyślić z dużą dokładnością reszty szczegółów. Wiedzieli nawet, że utrzymywała kontakty z Linxe po wybuchu skandalu.
Tak. Wiedzieli, co robi, i że chodzi o jej brata. Wiedzieli, że udała się z misją, motywowana miłością, a jeśli nie miłością, to wściekłością. I nikomu o tym nie powiedzieli, ponieważ choć przez lata ostrzegali ją przed zbliżaniem się do kościołów, chcieli, żeby jej się udało. Zachowując spokój i tajemnicę, byli dumni z tego, co chciała zrobić.
Teraz dotarła do niej cała prawda.
— W porządku — powiedziała do Crozeta. — Nie będzie o mnie żadnej wzmianki w wiadomościach.
Wzruszył ramionami.
— Skąd ta pewność?
— Właśnie coś sobie uświadomiłam.
— Mam wrażenie, że potrzebny ci porządny sen — stwierdziła Linxe. Przygotowała gorącą czekoladę i Rashmika piła ją teraz z wdzięcznością. I choć tej czekoladzie dużo brakowało do ideału, dziewczyna uznała ją za najpyszniejszy napój.
— Niewiele spałam zeszłej nocy — przyznała. — Niepokoiłam się, że rano nie zdążę.
— Wspaniale się spisałaś — pochwaliła ją Linxe. — Jak wrócisz, wszyscy będą z ciebie dumni.
— Mam nadzieję.
— Chcę cię jednak o coś zapytać. Nie musisz odpowiadać. Czy chodzi tylko o twojego brata? Czy jest w tym coś jeszcze?
Pytanie ją zaskoczyło.
— Oczywiście chodzi tylko o mojego brata.
— Mówię dlatego, że dużo o tobie słyszeliśmy — wyjaśniła Linxe. — Ze mnóstwo czasu spędzasz na wykopaliskach. I o twojej książce. Mówi się, że we wsiach nikt nie interesuje się czmychaczami tak jak Rashmika Els. Mówiono, że pisujesz listy do archeologów zatrudnionych przez kościół i dyskutujesz z nimi.
— Co na to poradzę, że czmychacze mnie ciekawią?
— Ale skąd masz bzika na ich punkcie?
To pytanie, choć sformułowane uprzejmie, wywołało u Rashmiki odruchową irytację.
— Słucham?
— To znaczy, co ci się nie podoba w poglądach innych ludzi na ten temat?
— Naprawdę chcesz wiedzieć?
— Chciałabym poznać twoje argumenty, tak samo jak argumenty innych.
— Tylko że w głębi duszy nic cię nie obchodzi, kto ma rację, prawda? Póki spod ziemi ciągle wydobywa się materiał, nikt się nie przejmuje tym, co stało się z czmychaczami. A was tylko obchodzi, żeby mieć części zapasowe do lodochodu.
— Ładnie to tak, panienko? — upomniała ją Linxe.
— Przepraszam. — Rashmika spłonęła rumieńcem. Popiła cze kolady. — Nie chciałam, żeby to tak wypadło. Ale mnie naprawdę interesują czmychacze i wydaje mi się, że nikomu nie zależy na odkryciu prawdy, co się z nimi rzeczywiście stało. To mi bardzo przypomina Amarantinów.
— Kogo? — Linxe spojrzała na nią.
— Amarantini to gatunek obcych. Ewoluowali na Resurgamie. Pochodzili od ptaków. — Przypomniała sobie, jak w swojej książce rysowała jednego z nich: nie szkielet, ale tak, jak prawdopodobnie wyglądał żywy osobnik. Jasne błyszczące oczy, zagadkowy uśmieszek, wąska ptasia głowa. Rysunki nie przypominały oficjalnych rekonstrukcji z opracowań archeologicznych, ale według niej wyglądały bardziej autentycznie niż martwe odciski. Tak jakby ona widziała ich żywych, a archeolodzy poprzestali na kościach. Często się zastanawiała, czy jej rysunki żywych czmychaczy mają tę samą witalność.
— Milion lat temu coś spowodowało ich wymarcie — kontynuowała. — Gdy ludzie skolonizowali Resurgam, nikt nie brał pod uwagę możliwości, że sytuacja może się powtórzyć i z nami stanie się to samo. Oczywiście z wyjątkiem Dana Sylveste’a.
— Dan Sylveste? — spytała Linxe. — Wybacz, ale nie kojarzę. Jak można nie wiedzieć takich rzeczy? — zezłościła się w duchu Rashmika. Usiłowała jednak nie pokazać tego po sobie.
— Sylveste był archeologiem, dowodził ekspedycją. Gdy odkrył prawdę, inni koloniści go uciszyli. Nie chcieli wiedzieć, w jak strasznych znaleźli się kłopotach. Ale jak wiemy, w końcu okazało się, że to on miał rację.
— Mogę się założyć, że czujesz w nim trochę pokrewną duszę.
— Więcej niż trochę — stwierdziła Rashmika.
Pamiętała, jak po raz pierwszy natknęła się na jego nazwisko w jednym z tekstów archeologicznych, które załadowała do kompnotesu. Nazwisko zagrzebane w rozprawie o Żonglerach Wzorców przeleciało jej przez czaszkę jak piorun. Miała elektryzujące poczucie,
że całe jej dotychczasowe życie było tylko wstępem do tego odkrycia. Od tamtej chwili jej zainteresowanie czmychaczami przestało być dziecięcą rozrywką i przybrało formę niemal obsesji.
Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale również nie mogła temu zaprzeczyć.
Zajmowała się badaniem czmychaczy i równoległe dowiadywała się, jak wyglądało życie za czasów Dana Sylveste’a. Logika wskazywała, że nie ma sensu poznawać cywilizacji czmychaczy jako czegoś odrębnego, ponieważ byli tylko ostatnim elementem w ciągu wymarłych galaktycznych kultur, na jakie natknęli się badacze. Postać Sylveste’a dominowała w dziedzinie badań obcych kultur, więc Rashmika musiała poznać jego dokonania.
Wieloletnie badania Sylveste’a nad Amarantinami trwały od roku 2500 do 2570. W tym czasie albo był dociekliwym naukowcem, albo w pewnym sensie więźniem, ale nawet będąc w areszcie domowym, ciągle interesował się Amarantinami. Nie mając dostępu do innych zasobów poza tymi, które oferowała kolonia, musiał poprzestać na spekulacjach. Potem do układu Rersurgamu przybyli Ultrasi. Korzystając z ich statku, zdołał odkryć ostatni fragment tajemnicy Amarantinów. Jego podejrzenia okazały się słuszne: Amarantini nie zostali unicestwieni w wyniku odosobnionej katastrofy kosmicznej, lecz wskutek działania ciągle aktywnego mechanizmu, stworzonego po to, by zapobiec powstaniu cywilizacji zdolnych do podboju kosmosu.
Lata minęły, nim ta wiadomość dotarła do innych układów. Przechodząc przez pośredników, po drodze została zniekształcona przez propagandę, a potem omal nie zginęła w zamęcie wojen różnych odłamów ludzkości. Hybrydowcy niezależnie od niego doszli do podobnych wniosków. Inne grupy archeologów przeszukujących pozostałości różnych wymarłych kultur uzyskały taki sam niepokojący obraz sytuacji.
Maszyny, które zabiły Amarantinów, nadal były w przestrzeni kosmicznej, czekały i obserwowały. Występowały pod różnymi nazwami. Hybrydowcy nazywali je wilkami. Inne, obecnie wymarłe cywilizacje, nadały im nazwę Inhibitorów.