Выбрать главу

Grelier to wiedział, bo sprawdził z ciekawości.

Teraz jednak, może po raz pierwszy w historii, układ był obiektem poważniejszego zainteresowania. Nadal nie miał nazwy, ale teraz brak nazwy stał się kłopotliwy, a królowa Jasmina mówiła nieco poirytowanym głosem, gdy musiała używać określeń „ten układ przed nami” lub „układ, do którego zmierzamy”. Grelier wiedział jednak, że królowa nie raczy nadać układowi nazwy, póki się nie przekona, że miejsce jest tego warte. A jego wartość leżała całkowicie w gestii Quaiche’a, słabnącego faworyta królowej.

Grelier zatrzymał się na chwile przy jednym z ciał zawieszonych w półprzezroczystym żelu odżywczym, za zielonym szkłem zbiornika wiwifikacyjnego. Wokół podstawy zbiornika widniały rzędy kontrolek przypominające rejestry organów, niektóre wysunięte, inne wciśnięte. Sterowały delikatnym biochemicznym środowiskiem matrycy odżywiania. Z boku zbiornika brązowe pokrętła zaworów sterowały dostawą substancji masowych, jak woda czy solanka.

Do zbiornika przyczepiono zeszyt informacyjny z historią klonalną ciała. Grelier przejrzał szybko laminowane plastikiem strony, usatysfakcjonowany, że wszystko idzie dobrze. Choć większość ciał nigdy nie zmieniała miejsca pobytu, ta akurat jednostka — dorosła kobieta — była już raz ogrzana i użyta. Siady obrażeń na ciele znikały po zastosowaniu procedur regenerujących, szramy na brzuchu stały się prawie niewidoczne, nowa noga była tylko odrobinę krótsza od tej drugiej, nienaruszonej. Jasmina nie aprobowała takiej łataniny, ale zapotrzebowanie na ciała przekraczało zdolności produkcyjne fabryki.

Grelier poklepał szybę z czułością.

— Dobrze idzie.

Ruszył dalej, sprawdzając na wyrywki stan innych ciał. Czasami wystarczyło jedno spojrzenie, ale dość często Grelier przeglądał zeszyt i dokonywał drobnych zmian w ustawieniach. Był bardzo dumny ze swojej spokojnej kompetentnej pracy. Nigdy się nie przechwalał, nie obiecywał rzeczy, co do których nie miał absolutnej pewności, że jest w stanie je wykonać. Quaiche, przeciwnie, od pierwszego dnia na statku sypał przesadnymi obietnicami.

Przez krótki czas to działało. Grelier, należący od dawna do najbardziej zaufanych ludzi królowej, czuł się chwilowo zagrożony przez szpanującego przybysza. Słyszał w kółko: Quaiche to, Quaiche tamto, Quaiche całkowicie odmieni nasz los. Królowa zaczynała nawet narzekać na to, jak Grelier wypełnia swoje obowiązki. Biadoliła, że fabryka dostarcza ciał opieszale, a terapie zespołu nadpobudliwości psychoruchowej przestały być skuteczne. Przez chwilę Grelier miał ochotę spróbować czegoś prawdziwie spektakularnego, dzięki czemu znów zaskarbiłby sobie łaskę królowej.

Teraz bardzo się cieszył, że tego nie zrobił. Musiał tylko czekać na właściwy moment. Niech Quaiche sam sobie wykopie grób, wzbudzając nadzieje, których nie jest w stanie spełnić. To smutne — może nie dla Greliera, lecz dla Quaiche’a — że Jasmina przyjmowała obietnice dosłownie. Jeśli Grelier potrafi odczytać jej nastroje, to biedny stary Quaiche zostanie potraktowany tak, jak się palantowi należy.

Przystanął przy dorosłym mężczyźnie, który podczas poprzedniej inspekcji wykazywał pewne nienormalne cechy rozwoju. Wtedy Grelier zmodyfikował parametry zbiornika, ale okazało się to nieskuteczne. Dla niespecjalisty ciało wyglądało normalnie, ale brakowało mu idealnej symetrii, tak pożądanej przez Jasminę. Chirurg pokręcił głową i położył dłoń na jednym z polerowanych brązowych zaworów. To zawsze trudna decyzja. Ciało nie spełniało zwykłych standardów fabryki, ale też nie było łataniną. Czy czas skłonić Jasminę do zaakceptowania niższej jakości? Przecież sama naciskała, by dążyć do perfekcji.

Nie, postanowił Grelier. Nauczył się czegoś z tych nieczystych zagrań Quaiche’a: należy trzymać własne standardy. Jasmina ob — ruga go za przerwanie życia, ale w dłuższej perspektywie uszanuje jego opinię, jego spokojne oddanie doskonałości.

Przekręcił brązowe koło, zamykając dopływ solanki. Uklęknął i wcisnął większość zaworów składników odżywczych.

— Przykro mi — zwrócił się do gładkiej, pozbawionej wyrazu twarzy za szybą — ale nie dałeś rady.

Ostatni raz spojrzał na ciało. Za kilka godzin proces rozkładu komórkowego stanie się oczywisty, wręcz karykaturalny. Ciało zostanie rozmontowane, tworzące go związki chemiczne — zrecyklowane i ponownie użyte w innym miejscu fabryki.

W słuchawce usłyszał dźwięki. Dotknął urządzenia palcem.

— Grelier… czekam na ciebie.

— Idę, madame.

Na szczycie zbiornika zapaliło się czerwone światełko zsynchronizowane z alarmem. Grelier włączył sterowanie ręczne, uciszając alarm i gasząc światełko awaryjne. Do fabryki ciał wróciła cisza, zakłócana tylko niekiedy gulgotaniem płynów odżywczych czy stłumionym kliknięciem dalekiego regulatora zaworów.

Grelier kiwnął głową, zadowolony, że wszystko kontroluje, i wznowił swój niespieszny marsz.

* * *

W tym samym momencie, gdy Grelier wcisnął ostatni zawór, w aparaturze czujnikowej „Gnostycznego Wniebowstąpienia” wystąpiła anomalia. Krótka, trwająca drobny ułamek sekundy, ale na tyle niezwykła, że w strumieniu danych pojawił się znacznik wyjątku, wskazujący, że coś zasługuje na uwagę.

Na tym skończyła się akcja software’u czujników. Anomalia nie przedłużała się i wszystkie systemy działały normalnie. Znacznik to była czysta formalność i reakcja na niego należała do zupełnie oddzielnej i nieco bardziej inteligentnej warstwy oprogramowania monitorującego.

Druga warstwa — której zadaniem było monitorowanie kondycji podukładów czujnikowych na całym statku — wykryła ten znacznik oraz milion innych, powstałych w tym samym cyklu, i przydzieliła im harmonogram w profilu zadań do wykonania. Od końca pojawienia się anomalii minęło mniej niż dwie stutysięczne sekundy — z punktu widzenia obliczeń to wieczność, ale była to nieunikniona konsekwencja rozległości cybernetycznego układu nerwowego światłowca. Komunikacja między jednym końcem statku a drugim odbywała się trzy-, czterokilometrową magistralą, więc w tę i z powrotem sygnał musiał pokonać sześć do siedmiu kilometrów.

Na statku tej wielkości nic nie działo się szybko, ale nie miało to praktycznego znaczenia. Statek o takiej masie ospale reagował na wydarzenia zewnętrzne — błyskawiczne odruchy były mu równie potrzebne jak brontozaurowi.

Warstwa monitoringu kondycji statku przesuwała się w stosie poleceń.

Nadzorowała kilka milionów zdarzeń i większość z nich była zupełnie nieszkodliwa. Opierając się na analizie wzorca wartości oczekiwanej zdarzeń błędnych, warstwa była w stanie bez wahania skasować większość znaczników. Były to błędy przejściowe, nie wskazywały na żadne głębsze ułomności statkowego hardware’u. Tylko sto tysięcy z nich wzbudzało niejasne podejrzenia.

Druga warstwa zrobiła to, co zawsze robiła w tym momencie: umieściła sto tysięcy nienormalnych zdarzeń w jednym pakiecie, dołączyła własne komentarze i wstępne diagnozy i przekazała pakiet trzeciej warstwie oprogramowania monitorującego.

Trzecia warstwa przez większość czasu nic nie robiła: istniała tylko po to, by sprawdzać anomalie przekazane jej przez warstwy bardziej prymitywne. Wzbudzona, sprawdziła pakiet z takim zainteresowaniem, na jakie pozwalała jej ograniczona niemal — świadomość. Według standardów komputerowych warstwę należałoby zaklasyfikować poniżej inteligencji poziomu gamma, ale wykonywała ona swoje zadanie już tak długo, że nabyła olbrzymiego heurystycznego doświadczenia. Z jasnością stwierdziła, że ponad połowa pakietu absolutnie nie zasługiwała na jej uwagę. Co za obraza! Ale pozostałe przypadki były ciekawsze i warstwa niespiesznie zaczęła je analizować. Dwie trzecie tych anomalii to zwykli winowajcy — świadectwo, że pewne układy mają rzeczywiste, choć przejściowe problemy. Jednak żadna z nich nie wystąpiła w krytycznych rejonach statku, więc można je było odłożyć na bok, póki problem nie stanie się poważniejszy.