Sol podjechała do swych towarzyszy.
– Jak się nazywacie? – zapytała pogodnie. Ożywiała ją myśl o czekającej ją przygodzie. – Miło będzie to wiedzieć, w końcu dość długo przyjdzie nam wspólnie podróżować.
Mężczyźni spojrzeli na jej rozpromienioną twarzyczkę, na odsłonięte w uśmiechu białe zęby.
Młodszy jechał bliżej, dlatego odpowiedział pierwszy.
– Nazywam się Jorgen – rzekł nieśmiało, a kiedy nie usłyszał głosu swego towarzysza, dokończył: – A mój zwierzchnik to Jacob Skille.
– Ja jestem Sol. Chciałabym wyrazić swoją wdzięczność za to, że mogę wam towarzyszyć.
Stary skrzywił się tylko.
Płaskodenną, przypominającą barkę łodzią przeprawiali się na drugą stronę Oresund. Sol stała przy relingu, rozkoszując się świeżym morskim powietrzem. W porannej mgle udało się jej dostrzec wyspę na samym środku cieśniny. Widok był baśniowy. Jorgen wyjaśnił jej, że to wyspa Ven. Przeniosła wzrok w inną stronę, ku lądowi, ziemi, na której nareszcie miała spotkać ludzi sobie podobnych, potrafiących więcej od zwykłych śmiertelników. Przypomniała sobie jednak, że poprzednio, wtedy w piwnicy Prebena, tak bardzo się zawiodła. Nie chciała robić sobie teraz zbyt wielkich nadziei.
W każdy czwartek podczas pełni księżyca przez całe lato w Brosarps Backar zbierają się czarownice. Tak mówiła Hanna. Starej nawet się nie śniło, by kiedykolwiek tam dotrzeć.
Ale to było wiele lat temu. Kto wie, czy nadal tam się zbierają? Kto wie, czy w ogóle istnieją jeszcze w Skandynawii? A jeżeli ona jest jedną jedyną?
Sol poczuła się nagle bardzo samotna.
Czwartek podczas pełni księżyca… Wyruszyła trochę za wcześnie. Do wyznaczonej daty pozostało jeszcze kilka dni, ale zbliżała się z każdą chwilą. I przecież Sol nie była jeszcze na miejscu.
Rozdział „Kopenhaga” zakończył się. Wiedziała, że miasto było dla niej zamknięte na zawsze. Chyba że ludzie zapomną. Zresztą nie chciała tam wracać. Prawdziwa przygoda jest przed nią!
Jacob Skille został przy koniach, aby ich przypilnować. Młody Jorgen tkwił samotnie na dziobie łodzi. Sol podeszła do niego.
Chłopak od razu zaczerwienił się jak burak.
– Co zamierzacie robić w Glimmingehus? – zapytała spoglądając mu głęboko w oczy.
Odwrócił wzrok.
– Jedziemy z pocztą kurierską od jego wysokości króla Christiana do pana na zamku Rosenkrantz. W Szwecji panuje niepokój, a Skania jest najbardziej zagrożoną częścią Danii. Wiecie z pewnością, panienko, że Szwedzi chcieliby zagarnąć Skanię; uważają, że to naturalna część Szwecji.
– Jaki niepokój?
Widać było, że młodzieniec stara się rozmawiać z nią swobodnie, ale nie bardzo mu to wychodzi. Przez cały czas nerwowo obracał w rękach kawałek sznurka.
– Nie słyszeliście o krwawej łaźni w Linkoping?
– Słyszałam o krwawej łaźni w Sztokholmie, ale w Linkoping?
– To stało się teraz, w marcu. Podczas czystki wśród zwolenników Zygmunta, dokonanej przez księcia Karola, oddali pod topór głowy Gustaw Baner i jego brat Sten oraz inni mężczyźni z rodów Sparre i Bielke. Wielu szwedzkich szlachciców uciekło z kraju, głównie do Polski, ale także i do Skanii. Król Christian obawia się, że może dojść do starć. Książę planuje z pewnością, że zostanie królem Szwecji, równie surowym jak jego ojciec Gustaw Waza.
– Ale Gustaw Waza nie żyje już od dawna! Umarł ponad czterdzieści lat temu!
– Tak, ale na pewno pamiętacie, że królem został po nim jego syn: Eryk XIV, uwięziony i prawdopodobnie zgładzony przez swego brata Jana III. Po Janie panował jego syn: polski Zygmunt, a potem brat Eryka i Jana, książę Karol.
– Ach tak. Walka o władzę, tak jak wszędzie. Czy mieszkańcy Skanii są wierni duńskiemu królowi? Chodzi mi o to, czy nikt nie wsadzi nam noża między żebra?
– To nam na pewno nie grozi. W każdym razie król ma poparcie Gjongów.
Sol pojęła, że Jorgen musi być wykształconym chłopcem z wyższej klasy. Ona sama nigdy zbytnio się nie interesowała Szwedami i ich królami. Zapytała, kim są gjongowie. Jorgen tłumaczył jej, rumieniąc się raz po raz. Gjongowie zamieszkują północno-wschodnią Skanię i zawsze byli wojowniczo nastawieni. Nazywano ich również szybkimi kogutami ze względu na kształt broni, którą się posługują.
– I oni są przyjaźnie usposobieni do Duńczyków?
– Tak.
– To dobrze wiedzieć. Gdzie leży Brosarp?
Jej nagłe pytanie omal go nie poraziło.
Sol pomyślała sobie, że wystarczyłoby opowiedzieć mu o lichach i trollach, by go porządnie wystraszyć. A gdyby wiedział, co ona potrafi, od razu by zemdlał!
– B-brosarp? Tego nie wiem.
Nie zauważyli, jak stanął za nimi Jacob Skille.
– Brosarp leży na wschodnim wybrzeżu – powiedział sztywno.
Sol odwróciła się w stronę surowego mężczyzny. Musiała podnieść oczy wysoko do góry, by napotkać jego wzrok.
– Czy to daleko od Glimmingehus?
– Nie, nie bardzo.
Wziął kawałek smolnej draski i na ciemnej powierzchni deski narysował prostą mapę.
– Tu jest południowo-wschodni kraniec Skanii. O, tutaj leży Glimmingehus. Jeśli pojedzie się w górę wschodniego wybrzeża, wkrótce dotrze się do Simrishavn i Kivik, a prosto na północ od Kivik leży Brosarp. Dlaczego pytacie, panienko?
– Mam zamiar tam pojechać.
– Nie, no wiecie co! Wsadzę was na statek płynący do Norwegii, jak tylko dojedziemy do Skanii.
– Ale czy mój brat nie powiedział wam, że mam pojechać do Brosarp? – blefowała Sol przekonująco.
– Ani słowem o tym nie wspomniał. Po co tam chcecie jechać?
– W odwiedziny do znajomych.
Wyraz twarzy Skillego zdradził Sol, co sądzi on o młodych damach, które na własną rękę wyprawiają się w dalekie podróże.
– Nie zgadzam się na to!
– Poradzę sobie sama.
– Dałem słowo – powiedział krótko i ostro. – Nie próbujcie mnie oszukać!
Sol odrobinę spuściła wzrok, jej oczy zalśniły zielono, kocio.
W tej samej chwili Skille uznał, że był bezlitośnie surowy, a równocześnie nie mógł się nadziwić, że tak szybko zmienia zdanie.
– Wracamy do Kopenhagi w niedzielę – powiedział ugodowo. – Musicie wtedy zakończyć tę wizytę i spotkać się z nami w Glimmingehus. Obiecałem przecież sędziemu Strahlenhelmowi, że całą i zdrową wsadzę was na statek do Norwegii.
– Oczywiście.
Sol nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać Brosarps Backar tak prędko, ale mądrze pominęła to milczeniem.
I przecież Dag niedługo już kończy studia, muszą się obydwoje spotkać w Norwegii.
Och, do tego czasu powinna zdążyć z tyloma sprawami!
Nareszcie stanęli na skańskiej ziemi. Najpierw, oddalając się od wybrzeża, jechali przez ciągnące się milami niziny. Sol czuła, jak rozpiera ją cudowne uczucie wolności, które zawsze niosła ze sobą wiosna. To była rozkosz!
Tego ranka pędzili naprawdę szybko! Włosy Sol powiewały na wietrze, a suknia chwilami odsłaniała większe fragmenty nóg, niż uchodziło za przyzwoite, ale dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Musiała znaleźć ujście dla burzy w jej duszy, odrzuciła więc głowę do tyłu i uśmiechała się szeroko.
Jeżeli kurierzy królewscy przypuszczali, że będzie musiała ich gonić lub wołać, by poczekali, to byli w błędzie. Sol nie miała żadnych trudności z utrzymaniem tempa.
Opuścili niziny z charakterystycznymi dla Skanii czworokątnymi gospodarstwami i zagłębili się w mrok bukowego lasu, w którym rozlegał się śpiew niezliczonej ilości ptaków. Jechali wąską ścieżką, Sol jako ostatnia, choć wcale nie zostawała w tyle. Zauważyła, że od czasu do czasu Skille starał się zwiększać tempo, aby wystawić ją na próbę, ale nic mu z tego nie wychodziło. W końcu musiał zwolnić ze względu na konie.