Teraz jednak postać przybranego ojca, Tengela, jedynej osoby na świecie, którą darzyła szacunkiem, oddaliła się. Miała pełną swobodę, uwolniła się od sędziego Strahlenhelma, jego rodziny i od Daga. Nikt nie mógł się dowiedzieć, czym zajmowała się od chwili opuszczenia Kopenhagi aż do powrotu do Norwegii. Musi wykorzystać tę wolność! Co prawda, nie bardzo jeszcze wiedziała jak.
Nie było czasu na żadne wieczorne rozmowy. Po zjedzeniu spartańskiego posiłku Skille zawinął się w koc i nakazał pozostałym zrobić to samo. Potem powiedział dobranoc.
Na szczęście Sol leżała tak, że Jorgen nie miał żadnych szans, by się do niej zbliżyć.
Bardzo się z tego cieszyła. Nie pragnęła wcale niezdarnych pieszczot młokosa, nie zniosłaby już więcej czułych słów wypowiadanych drżącym szeptem do ucha. Nie życzyła sobie żadnych jawnych czy skrytych dowodów jego zainteresowania. Otylia mogła go mieć nietkniętego.
Kiedy skupiła się na sobie, poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Po długiej podróży konno była cała poobijana.
Po chwili już spała.
ROZDZIAŁ V
Rodzeństwo było rozdzielone. W domu, w Lipowej Alei, Are rozmawiał z ojcem i Charlottą o gospodarstwie. W Kopenhadze Dag przygotowywał się do ostatnich egzaminów, a Sol, wygnana z Kopenhagi z powodu oskarżenia o czary, jechała właśnie przez Skanię.
Oni byli przynajmniej szczęśliwi. Gorzej było z Liv, tą, która być może najbardziej zasłużyła na radosne życie. Zawsze taka pomocna, życzliwa i kochająca ludzi.
W dostatnim, choć nie bardzo przyjaznym domu w Oslo Liv z nadludzkim wysiłkiem prowadziła walkę o sympatię i zadowolenie męża. W ciągu dnia, kiedy Laurents był w kantorze, pole do popisu miała teściowa. Do woli mogła używać sobie na uległej dziewczynie. Wieczorami Liv musiała być do dyspozycji męża. Roztargniony Laurents gładził ją po głowie i pytał, jak się miewa jego cukiereczek. Nie słuchał jednak, gdy próbowała opowiedzieć, jak minął dzień. Nie miała mu zresztą zbyt wiele do powiedzenia, nauczyła się przemilczać doznane poniżenia. Kiedy pewnego razu o czymś napomknęła, Laurents tak się zasrożył, że nazwał ją niewdzięcznicą. Liv musi zrozumieć, mówił, że jego matka jest stara i nieporadna, i pytał, czy nie widzi, że on sam nosi ją na rękach. Poprosiła go kiedyś o trochę więcej samodzielności, by pokazać, że się do czegoś nadaje. Chętnie, odpowiedział. Idź do kuchni i poproś kucharkę, żeby pozwoliła ci upiec ciasto. Po tym zdarzeniu zrezygnowała z wszelkich prób.
W ten wiosenny dzień teściowa jak zwykle rządziła nią ze swego miejsca na sofie. Liv biegała wokół, przynosząc a to talerzyki z łakociami, a to lusterka, a to piwo, ale i tak w żaden sposób nie mogła jej dogodzić. Wieczne niezadowolenie teściowej pogłębiało wyrzuty sumienia Liv.
– Moimi cierpieniami nikt się nie przejmuje – narzekała, chwytając się za serce z niewłaściwej strony, ale tego Liv nie śmiała zauważyć. – Mój syn mówi wyłącznie o interesach, a synowa jest zbyt leniwa i niezdarna, by odgadnąć moje pragnienia i potrzeby.
– Czego sobie teraz życzycie, droga matko? – spytała Liv nieśmiało.
– Ach, jakże mi możesz pomóc ty, która myślisz tylko o sobie? Leżę tu sama, zapomniana. Zaraz po tym, jak poszłaś jeść, miałam atak serca. Moje biedne serce nie może przeboleć, że jedyny syn tak nieszczęśliwie się ożenił. Leżałam tu bezradna… sama… tak się bałam…
– Nic nie wiedziałam.
– Wołałam – jęknęła teściowa. – Ale nikt nie odpowiadał. Nikt nie chciał mi pomóc.
Liv wypełniło poczucie winy, że zeszła na dół na śniadanie. Aby zagłuszyć trawiące ją wyrzuty sumienia, zapytała teściową, czy ma ochotę na coś do zjedzenia.
Nie, nie była głodna. Nie mogłaby przełknąć ani kęsa. W rzeczywistości było tak dlatego, że w tajemnicy pochłonęła piętnaście pączków. Już od wielu dni nie wyrażała ochoty na jedzenie. Niedużo już mi pozostało, jęczała. Ale kogo to obchodzi?
– To będzie twoja wina, jeżeli ja umrę, Liv. Chcę, żebyś o tym wiedziała i dobrze zapamiętała.
Liv wpatrywała się w swoje dłonie.
– A więc… może lepiej będzie, jeżeli zostanę w domu? Jak wiecie, zaprosiła mnie na dzisiaj do siebie małżonka jednego z przyjaciół Laurentsa, ale jeżeli źle się czujecie, matko…
Teściowa odpowiedziała z rozdrażnieniem:
– Ach tak, a więc zaprosiła ciebie, a mnie nie! Idź, idź, to dla ciebie typowe: myśleć tylko o przyjemnościach. Idź i wcale o mnie się nie troszcz!
To było pierwsze zaproszenie, jakie Liv otrzymała osobiście, i bardzo się cieszyła, że choć na chwilę wyrwie się z domu, mimo iż wiedziała, że zaproszono ją ze zwykłej uprzejmości. Liv nie została zaakceptowana w kręgu znajomych Laurentsa, nie pochodziła bowiem z mieszczaństwa i dlatego nie była godna poważania.
– Mogę odwołać wizytę.
– Nie, nie rób tego. Poradzę sobie, jestem przyzwyczajona do samotności, mimo że dawniej było inaczej. Kiedy byliśmy z Laurentsem tylko we dwoje, miło spędzaliśmy czas, on wykazywał tyle troskliwości dla swej biednej matki. Teraz musi się zamęczać, by zaspokoić potrzeby wymagającej żony. On, który mógł mieć jedną z prawdziwie wysoko urodzonych panien w mieście! Interesowały się nim wszystkie młode damy, a on wybrał sobie chłopkę bez nazwiska!
Ostatnie słowa niemalże wypluła.
Liv usiłowała nie słuchać. Wiedziała, że Laurents i jego matka niedługo mieszkali w domu sami, gdyż ojciec zmarł tuż przed ich ślubem.
Także choroba teściowej budziła u Liv pewne wątpliwości. Jeśli coś ją zainteresowało, na przykład jakiś skandal, była w stanie pójść nawet daleko, by poznać szczegóły. Ale kiedy nic się nie działo, leżała przewracając się na sofie i była taka chora, taka chora…
– Dobrze, jeżeli naprawdę dacie sobie radę, matko, pójdę – rzekła Liv niepewnie. – Czy macie wszystko, czego wam potrzeba?
– Idź, idź – odpowiedziała słabym głosem ta wcale jeszcze niestara kobieta.
Czy naprawdę Liv wolno będzie wyjść? Z pewnością po powrocie dostanie się jej nowa porcja złośliwości, ale to nie ma znaczenia. Czuła, że jeśli wkrótce nie wyrwie się z tego domu, udusi się. Nareszcie pozwolono jej wyjść!
Ale nie, nadzieja okazała się płonna. Teściowa nie miała zamiaru skapitulować. Na widok gotowej do wyjścia Liv złapała się za gardło wydając chrapliwe dźwięki.
– Och, nie mogę zaczerpnąć powietrza! Nie mogę oddychać!
Liv pobiegła po sole trzeźwiące.
– Czy mam sprowadzić medyka? – zapytała, kiedy teściowa na chwilę przycichła.
– Nie, to bardzo zajęty człowiek. Nie wolno niepokoić go takim drobnostkami. Ładnie by to wyglądało, gdyby okazało się, że moja własna rodzina nie potrafi o mnie zadbać!
Liv popatrzyła na bladą, cierpiącą twarz i zrezygnowała. Do damy, która ją zaprosiła, posłała służącą, by ta odwołała wizytę.
W chwilę później teściowa ożywiła się i wkrótce była już na tyle w dobrej formie, by znów z rozmysłem dręczyć synową.
Sol obudziła się nagle, słysząc czyjś zduszony krzyk. W tej samej chwili Jacob Skille usiadł na posłaniu.
Był środek nocy; panowała jeszcze zupełna ciemność. W blasku księżyca dostrzegła zaskakującą scenę. Nad Jorgenem, bez wątpienia walczącym o życie, klęczało dwóch mężczyzn. Skille musiał zająć się dwoma innymi, którzy właśnie rzucili się na niego.
Sol zadziałała błyskawicznie, instynktownie. Podniosła z ziemi kamień i z całej siły uderzyła nim w głowę jednego z mężczyzn pochylających się nad Jorgenem. Zanim drugi zdążył się zorientować, roztrzaskała twarz i jemu.