Выбрать главу

Jorgen z trudem łapał powietrze, widać starali się go udusić. Zalewała go krew zabitych, ale Sol nie miała czasu, by temu zaradzić. Odwróciła się, żeby pomóc Skillemu.

Okazało się to jednak zbędne, gdyż zdołał wyciągnąć nóż i zdążył już zabić jednego z napastników. Obudził się więc na czas. Teraz na śmierć i życie walczył z drugim rozbójnikiem.

Zanim Sol zdążyła podjąć decyzję, czy powinna się włączyć do walki, z lasu wypadł i zaatakował ją jeszcze inny mężczyzna. Walczyła z całych sił, ale została napadnięta od tyłu, nie mogła więc wiele zdziałać; napastnik wciągnął ją na najbliżej stojącego konia i pogalopował w las. Zdążyła jedynie obejrzeć się i zauważyć, że Skille zabił drugiego mężczyznę i popędził w stronę koni.

Przekleństwa wykrzykiwane przez Sol musiały wstrząsnąć Jacobem. Bezbronna niewiasta nie wyraża się w ten sposób!

Prawdopodobnie jednak pędząc za nimi konno nie słyszał jej wyzwisk. Sol wyrywała się, gryzła i drapała, nie bacząc na gałęzie drzew, które bezlitośnie smagały jej twarz.

– Pochyl się! – ryknął Skille.

Usłuchała. Nad Romeleasen rozległ się strzał. Rozbójnik krzyknął i wyrzuciwszy w górę ramiona, osunął się z konia. Sol spadła na ziemię i błyskawicznie przetoczyła się na bok, by uniknąć uderzenia kopyt.

Skille zeskoczył obok dziewczyny. Drugi koń biegł nadal, ale na rozkaz pana zawrócił. Napastnik zabrał właśnie jego wierzchowca, z pewnością dlatego tak szybko puścił się w pogoń, pomyślała z goryczą Sol, leżąca w kłujących jałowcach.

Jednak w rzeczywistości wyruszył jej na ratunek.

– Wybaczcie, że trwało to tak długo, ale załadowanie strzelby podczas konnej jazdy zajmuje trochę czasu. Jak się czujecie? – zapytał niespokojnie.

Sol podniosła się chwiejnie.

– Chyba dobrze. To był wspaniały strzał – wymamrotała, wpadając w jego objęcia. Jacob Skille trzymał ją mocno, wyraźnie zatroskany.

– Mmm – wymruczała Sol. – Przyjemnie, kiedy ktoś się tobą zajmuje.

– Co mówisz? – zapytał.

– Nic. Wszystko w porządku. Jesteś taki wielki i silny. Musimy sprawdzić, co z Jorgenem.

– Oczywiście.

Puścił ją z wyraźną niechęcią.

Jorgenowi nie zagrażało niebezpieczeństwo. Trudno mu było mówić, rozbójnicy nie tylko go dusili, został też pchnięty nożem w ramię. Żył jednak.

– Dziękuję ci – ochrypłym głosem szepnął do Sol. – Szybko zareagowałaś.

– Co? – wykrzyknął Jacob Skille. – To ty zrobiłaś? – Wskazał na dwóch zbójców z potłuczonymi czaszkami.

Pokiwała głową.

– Biedne dziecko – powiedział. – Jakim to musiało być dla ciebie przeżyciem! Zrobić coś tak brutalnego!

Sol starała się drżeć, nie bardzo jej to jednak wychodziło.

– To naprawdę niezwykłe z twojej strony, bardzo jesteśmy ci wdzięczni. Ci durnie odważyli się napaść na kurierów królewskich! Ale na pewno nie wiedzieli, co robią. Jorgenie, jak się czujesz?

Młody chłopak trochę się zataczał.

– Chyba… chyba tracę sporo krwi.

Dopiero teraz odkryli, że otrzymał więcej pchnięć nożem.

– Coś trzeba z tym zrobić – powiedziała Sol i bez zastanowienia oderwała kawałek swojej halki. – Musisz odpocząć. Czy tu w pobliżu nie ma naprawdę żadnego domostwa?

– Nie – odpowiedział Skille – ale jeżeli pojedziemy na południe, w stronę morza…

– Zróbmy tak – zdecydowała opatrując Jorgena najlepiej jak umiała. – On w tym stanie nie może jechać dalej.

– Ale ja… – próbował zaprotestować chłopak.

– Sol ma rację – orzekł Skille. – Nie zdołasz dojechać do Glimmingehus.

Jorgen poddał się, przekonany, że tak rzeczywiście będzie najlepiej.

Kiedy wsadzili go na konia i ujechali kawałek, Sol wstrzymała swego wierzchowca.

– Poczekajcie chwilę. Czy mogę tam wrócić? Chciałabym odmówić modlitwę za ich dusze.

Skille najpierw chciał zaprotestować, ale zmienił zdanie.

– Jesteś dobrą dziewczyną. Czy mamy z tobą pojechać? Może nie chcesz być przy tym sama?

– Nie, nie trzeba. Boję się bardzo, by ich duchy nas nie prześladowały.

– Rozumiem. Zaczekamy.

Szybko dotarła na miejsce i zeskoczyła z konia. Kiedy upewniła się, że jej towarzysze niczego nie widzą, podeszła do jednego z rozbójników, starszego mężczyzny o długich, siwych włosach. To był jeden z tych, których zabił Skille, nie miał rozbitej głowy.

Sol śmiała się do siebie, odcinając mu włosy. Związała je i schowała do swego węzełka. Potem pospiesznie ruszyła w powrotną drogę.

– Zrobione – powiedziała z dumą. – Pokój niech będzie ich duszom!

Skille mruknął coś cicho i skierowali się na południe. Jorgen jechał pomiędzy nimi, tak by mogli go podtrzymywać.

Wkrótce dotarli do niewielkiej kolonii zagród. Obudzili mieszkańców najbliższego domostwa i opowiedzieli o napadzie.

– No tak – westchnął wieśniak. – Ta piątka nękała nas już od dłuższego czasu! Ale musieli ugiąć się przed żołnierzami króla Christiana. Należą się wam za to dzięki! Mam nadzieję, że dla panienki to nie było zbyt silne przeżycie?

Sol i Skille wymienili spojrzenia. Przecież to właśnie panienka, łagodnie mówiąc, zakończyła życie dwu z napastników.

– Przy takim dzielnym wojaku jak żołnierz jego królewskiej mości, Jacob Skille, każda dziewica czułaby się bezpiecznie – powiedziała skromnie.

Mieszkańcy zagrody obiecali jak najlepiej zaopiekować się Jorgenem. Sol zwróciła uwagę na młodą, ładną córkę gospodarzy. To dobre dla Jorgena, pomyślała. Ta chodząca cnotka Otylia wydawała się bardzo nieciekawa. Przyda mu się krzepki uścisk ramion hożej wiejskiej dziewoi.

W księżycową jasną noc jechali więc tylko we dwoje. Wkrótce jednak księżyc zniknął, a na niebie pojawiły się ołowiane chmury. Zaraz po tym, na długo przed świtem, zaczął padać deszcz.

– Przekleństwo! – syknął Skille przez zęby. – Nie mogę narażać cię na przeziębienie albo na coś jeszcze gorszego po tym, co przeszłaś tej nocy. Taka jesteś delikatna i krucha. Tam w oddali widać osadę rybacką. Pojedziemy w jej stronę.

Okazało się, że to tylko dwie stare, rozpadające się szopy. Jeżeli gdzieś w pobliżu były jakieś zagrody, to w każdym razie stąd nie było ich widać.

Skille wszedł do jednej z szop, a Sol podążyła za nim, przemoczona i drżąca od chłodu nocy. Delikatna i krucha? No cóż, ciekawych rzeczy można się o sobie dowiedzieć, pomyślała.

– Nie używano jej od lat – stwierdził Skille. Jego głos odbijał się echem od szarych ścian. – Możemy tu zostawić konie, sami rozłożymy się w drugiej.

Deszcz zamienił się teraz w ulewę. Fale Bałtyku rytmicznie biły o brzeg. Konie wyglądały na zadowolone z dachu nad głową. Sol też bardzo się z tego cieszyła.

– Zmarzłaś – stwierdził Jacob Skille, przygotowując posłanie w szopie. – Kładź się tutaj, ja pójdę do koni.

– Nie – powiedziała szybko. – Tam nie ma się gdzie położyć. Nie chcę zostać sama.

– Rozumiem – odparł ze współczuciem. – Jesteś zmarznięta i przerażona. Zostanę z tobą, możesz zaufać mojej przyzwoitości.

Zachowywał się naprawdę wspaniale. Sol nie była przyzwyczajona do takiej troskliwości. Z początku nie wiedziała, jak ma to przyjąć, ale z czasem, kiedy ciepło poczęło rozchodzić się po jej ciele, rozluźniła się i zaczęło jej się to podobać. Pozwoliła, by rozmasował ją swymi wielkim dłońmi, i hojnie poczęstowała go winem, które dostała od sędziego. Sama też pociągnęła spory łyk. W końcu owinął ją i siebie dokładnie w koce i otoczył ramieniem, żeby było jej cieplej, by poczuła się bezpieczna. Przestała drżeć.