Выбрать главу

– Dobrze ci? – szepnął, przytulając ją mocniej.

– Cudownie – mruknęła Sol. – Czy nie wiesz przypadkiem, gdzie rośnie belladonna? – zapytała nagle.

– Belladonna? A co to jest?

No tak, mogła sobie darować to pytanie. Należało to przewidzieć.

Wkrótce zasnęła. Jacob Skille poszedł w jej ślady.

On, ten gruboskórny wojak, który do tej pory traktował kobiety jak coś, na co szkoda czasu, miał dziwny sen.

Unosił się, płynął i huśtał w niezwykłym morzu, w którym woda nie była wodą, a czymś cudownym, niezwykle miękkim. Otaczały go zwiewne, zaczarowane sylwetki. Jedna z nich zbliżyła się. Pochwycił ją, a ona, nie protestując, przytuliła się do niego. Promieniowało z niej przyjemne ciepło. Jacoba ogarnęło uczucie, które czasami pojawiało się w jego najskrytszych marzeniach. Teraz było jednak jeszcze silniejsze, bardziej porywające. Jego dłonie błądziły po ciele cudnej postaci, szukały miejsc wszystkich rozkoszy świata. Jakieś szaty utrudniały do nich dostęp, jego palce zaplątały się w nie; pomogła mu i po chwili była już swobodna. Jej skóra była tak ciepła, dłonie szukały dalej, aż natrafiły na coś gorącego i wilgotnego. Jacob przysunął się jeszcze bliżej, przez jego ciało przebiegły dreszcze, nieznośne gorąco wprost bólem rozchodziło mu się po podbrzuszu. Teraz przeszkadzało jego odzienie, ale sprytne, drobne palce zdołały znaleźć to, czego szukały…

Sol śniła również. Ona jednak obudziła się wcześniej. Natychmiast zauważyła, co się dzieje. Zorientowała się, że dzielny wojak nie jest świadom, co robi, że znalazł się w zupełnie innym świecie. Ostrożnie ułożyła się wygodniej, naprowadziła jego rękę i poczuła, jak bardzo sama jest spragniona. Drżała od wypełniającej ją żądzy, zwłaszcza że każdym nerwem czuła jego podniecenie. Widziała, jak – nie mogąc złapać tchu – zaczyna mocować się ze spodniami. Pełna żywiołowej namiętności natychmiast pospieszyła mu z pomocą. Błyskawicznie odnalazła jego męskość i zatrzymując ją w dłoni westchnęła z głębokim przekonaniem, że jej ciało jest już gotowe na przyjęcie Jacoba.

Obudził się. Sol kręciła się udając, że nadal śpi. Usłyszała przeciągły jęk, kiedy zorientował się, co chce uczynić, ale ona wciąż przyciskała się do niego tak, by nie mógł się wycofać.

Kiedy wszedł w nią, „obudziła się”, popiskując jak przestraszone szczenię, i szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w jego twarz.

Skille zdrętwiał z przerażenia, nie miał już dość sił, by przestać.

– Jacob? – szepnęła, udając zdziwienie. – Jacob!

Zarzuciła mu ramiona na szyję, podporządkowała ciało jego rytmowi i wkrótce obydwoje oddali się słodkim uciechom miłości.

– Wybacz mi – szepnął, kiedy wyczerpany leżał obok niej. – Nie wiem, jak to się stało. Śniłem…

– Ja też, Jacobie – wymruczała. – Ja też, takie są prawa natury. Obydwoje byliśmy tacy samotni.

– Dziękuję, że tak to odbierasz.

– Dobrze ci było?

– Jak w niebie, Sol, po prostu jak w niebie.

– Może w przyszłości poświęcisz dziewczętom więcej uwagi?

Przeraził się.

– Teraz istniejesz dla mnie tylko ty, rozumiesz to chyba. Nie zostawię cię!

– Och, kochany Jacobie! Ja muszę uciekać z Danii – powiedziała z odrobiną smutku. – Straciłabym też szacunek dla ciebie, gdybyś opuścił służbę. Cieszmy się sobą przez ten czas, który możemy spędzić razem. Wspominajmy się ciepło! Dałeś mi cudowne przeżycie. Już myślałam, że nie zniosę bliskości żadnego mężczyzny. Uzdrowiłeś mnie, usunąłeś w niepamięć to okropne zdarzenie z czasów, gdy miałam czternaście lat.

– Naprawdę? Taki jestem szczęśliwy!

O świcie, zanim wyruszyli, jeszcze raz byli razem. Ich drugie zbliżenie, już na jawie, było rozkoszną grą. Otwarci i ufni wobec siebie, uczyli się wzajemnie wszystkich tajemnic świata zmysłowej miłości.

Kiedy żegnali się na rozstajach dróg w pobliżu Glimmingehus, wiedzieli, że za kilka dni znów się spotkają. Obydwoje bardzo się na to cieszyli. On odjechał w kierunku zamku, majestatycznie wznoszącego się nad równiną, ona skierowała się w stronę Brosarps Backar.

Sol gnała na północ wzdłuż plaży. Koń, jakby uszczęśliwiony pędem po ubitym piachu, niósł ją ku rozpościerającej się przed nimi mgle.

Nad morzem unosiła się łagodna poświata, fale były długie, jakby śpiące. Chwilami promień słońca załamywał się w wodzie, zamieniając jej pastelową szaroniebieską barwę w nagły, oślepiający blask. Sol rozpytywała o drogę. Teraz zbliżała się już do celu, ale rybak, którego właśnie spotkała, ostudził jej zapał. Ostrożnie wypytała go o Brosarps Backar, wmawiając mu, że pyta ze strachu przed czarownicami.

– Czarownice? – odpowiedział ze śmiechem. – Cóż to za bajki? Nie, w Brosarp możesz czuć się zupełnie bezpieczna. Tylko najstarsi mieszkańcy gadali jeszcze coś o czarownicach.

Pojawiły się wątpliwości. Nadzieje Sol gwałtownie się rozwiały. Chciała jednak dowiedzieć się czegoś więcej. Co mówili starcy?

No tak, gdyby przyjechała tu sto lat temu, może wpadłaby w szpony czarownic. Gdyby udało się jej natrafić na kurhany, kamienie i kopce z pogańskich czasów. Ale teraz…? Teraz nad Brosarps Backar panuje spokój.

Sol przymknęła powieki, patrząc w słońce, by w ten sposób ukryć swe niezwykłe, zdradzające ją oczy. Podziękowała mówiąc, że jej ulżyło. Zadając podchwytliwe pytania wywiedziała się jednak, gdzie mieszkają najstarsi ludzie w wiosce.

Nie miała zamiaru się poddawać. Znalazła się już tak blisko swych duchowych krewnych, musiała więc szukać dalej, aż zdobędzie tę straszliwą pewność, że jest jedyną osobą na całej Północy, posiadającą szczególne zdolności. No i oczywiście Tengel, jego jednak nie brała pod uwagę.

Pomimo żalu w sercu radowała się, spoglądając na przepiękny krajobraz. Kiedy nareszcie Brosarps Backar pojawiło się na horyzoncie, pomyślała, że to na pewno jedno z piękniejszych miejsc na ziemi. Najpierw, tuż koło wybrzeża, malownicze Havang, a potem miękkie wzgórza porośnięte pierwiosnkami i sasankami, z charakterystycznymi dla południa Szwecji domkami przytulonymi do zboczy wznoszących się ku Linderodsasen.

Jakże tu pięknie, aż do bólu pięknie!

Jechała dalej, wypatrując domu staruszków. Minęła kurhan grobowy. Czy to mogło być tutaj?

Dlaczego zniknęły? żaliła się. Po tym, jak straciła całą nadzieję, jeszcze bardziej zatęskniła za rozmową z kimś podobnym do siebie.

Dojechała wreszcie do chaty staruszków, którą dokładnie opisał rybak. Zsiadła z konia i przywiązała go do obsypanej kwieciem jabłonki.

Dwójka starych, przygarbionych ludzi przyjęła Sol serdecznie. Nakarmili ją. Dobrze jej to zrobiło, bo całkiem zapomniała o jedzeniu.

Tutaj nie mogła udawać, że obawia się spotkania czarownic, ponieważ musiała zadawać szczegółowe pytania. Trzeba wymyślić coś nowego.

Powiedziała im w końcu, że jej babka opowiadała o czarownicach, o ich spotkaniach w czwartkowe noce podczas pełni księżyca. Teraz chciała dowiedzieć się, czy ta historia jest prawdziwa.

Nagle okazało się, że staruszka jest bardzo zajęta mieszaniem czegoś w garnku na piecu.

– O tak – odpowiedział stary. Zniżył głos. – To wszystko prawda. Sam je widziałem! Kiedyś, w dzieciństwie, zanim je wypędzono.

Sol czuła, jak serce skoczyło jej w piersi.

– Wypędzono? A więc nie pomarły?

– Nie. Przybył ze swymi ludźmi komendant z Glimmingehus, by je pojmać. Zostały jednak ostrzeżone i uciekły. Po prawdzie to ostrzegła je moja matka.

Sol poczuła gwałtowną sympatię dla jego matki.

Staruszek się rozmarzył.

– Tak, dobrze pamiętam, jak je widziałem. Tak jakby to było wczoraj. W środku nocy obudziła mnie jakaś przedziwna pieśń, a ponieważ działo się to latem i było ciepło, więc wymknąłem się z domu, by sprawdzić, co to takiego. Wtedy je zobaczyłem.