To bardzo niewiele, pomyślała Sol. Obie kobiety pewnie nie przeżyją zimy, a i mężczyzna nie wydawał się okazem zdrowia. Jemu także nie było sądzone długie życie. A potem? Co będzie potem? Świat pełen pustki.
– Jestem prawdopodobnie jedyna w Norwegii – powiedziała Sol. – Oprócz brata mej matki, ale to odszczepieniec. Używa swej mocy tylko do leczenia i pielęgnacji chorych.
Kobieta popatrzyła na nią mądrymi oczyma.
– Nie, nie jesteś jedyna, moje dziecko. Masz towarzyszy.
– Jest nas więcej? Kto? Gdzie?
Staruszka przytaknęła.
– Są to Finowie przybyli ze wschodu do Szwecji, do lasów w okolicach Angermansland, Dalarna i Varmland. Stamtąd ciągną na zachód, do głębokich lasów Solor w Norwegii. Tam możesz ich szukać. Sposobią sobie ziemię, wypalają lasy i sieją. Wśród nich są mężczyźni i kobiety, które wiele potrafią.
Sol zalśniły oczy.
– Muszę tam kiedyś pojechać! Uwierzcie mi, moje życie było takie samotne, chociaż otaczała mnie troskliwa rodzina, którą kochałam.
Mężczyzna pokiwał głową.
– Znamy twoją samotność. My także ją odczuwamy.
Popatrzyła na jego nadgarstki.
– Byłeś w szponach wójta?
– Tak. Długo siedziałem w ciemnicy. Nie wiesz, jak tam jest, dziecko. Strzeż się, by cię nie pojmali. Zdarza się, że „zapominają” o więźniach miesiącami. Widziałem kobiety prowadzone na stos w odzieniu tak przegniłym, że z nich spadało.
– W jaki sposób się wydostałeś?
Uśmiechnął się, pokazując długie końskie zęby.
– Z pomocą czarów pokierowałem wolą strażników.
– Wspaniale! – powiedziała Sol z podziwem.
– Ale to zabrało trochę czasu. Potem, kiedy odzyskałem wolność, byłem tak wycieńczony po tygodniu natężania woli, że spałem przez wiele dni. Nigdy nie pozwolę, by mnie znów schwytano.
– Rozumiem. Och, jakże szczęśliwa jestem z wami! Chcę tu zostać jak najdłużej!
– Nie – powiedziała młodsza kobieta. Mówiła po duńsku, podczas gdy pozostali najwyraźniej pochodzili ze Skanii. – Nie. Moją najmocniejszą stroną jest przepowiadanie przyszłości. Musisz wracać do domu. Natychmiast! Ktoś cię potrzebuje.
– Mnie? Kto?
– Tego nie wiem. Wiem tylko, że ktoś, kogo bardzo kochasz, cierpi. I tylko ty możesz temu zaradzić.
Sol spoważniała.
– W jaki sposób mogę pomóc?
– Nie przebieraj w środkach. Wiem, że jeśli o to chodzi, nie masz specjalnych wątpliwości.
– Dużo wiesz – powiedziała Sol powoli, odganiając zbłąkaną ćmę, która właśnie miała zamiar zakończyć żywot, gdyż skusił ją blask ognia.
– Tak, wiem o tobie wiele. Przed chwilą wzięłam cię za rękę, pamiętasz? Ujrzałam wiele rzeczy, które sprawiłyby, że wójt otworzyłby szeroko oczy ze zdziwienia, a kat chwycił za topór. Jesteś naprawdę wyjątkowa. Jesteś jedną z nas! Jedź do domu, Sol! Bardzo chcielibyśmy, żebyś tu została, wlała w nas nowe siły. Ale twoje miejsce jest teraz tam.
Sol pokiwała głową.
– Tak! Jeżeli ktoś cierpi, muszę jechać. Tak szybko jak się da.
– Twierdzisz, że kochasz swą rodzinę? – zapytała nagle staruszka. – Trudno w to uwierzyć.
– Dlaczego?
– Nie wiesz, dlaczego zwą was Ludźmi Lodu?
– Wiem, ponieważ nasza dolina była ukryta. Dostać się do niej można było tylko tajemną drogą pod lodowcem.
– Mylisz się. Nazywacie się tak dlatego, że rodzicie się z lodem w sercu. Ty nigdy nikogo nie pokochasz. Mężczyźni mogą mieć twoje ciało, ale nigdy nie zdobędą twojej miłości, bowiem ty, która jesteś prawdziwym dzieckiem Ludzi Lodu, nie masz w sobie miłości.
To pomyłka, myślała Sol zrozpaczona. A może jednak?
Lubić? Tak. Ale kochać…
A Tengel? Jeżeli on nie kochał Silje, to znaczy, że nie ma w ogóle miłości na ziemi! Ale Tengel właściwie nie jest prawdziwym dzieckiem Ludzi Lodu. Tengel to mieszanina tego, co w ludziach najlepsze, i złych prądów, które niosła ze sobą krew Ludzi Lodu.
A ona sama… Kim była właściwie? I co znaczyło dla niej słowo „kochać”?
Smutnymi oczyma wpatrywała się w las za nimi. Czuła się tak, jakby lodowaty wiatr przeszył jej ciało na wskroś, aż do głębi duszy.
Jej towarzysze siedzieli w milczeniu, bacznie ją obserwując.
Sol nie chciała więcej o tym myśleć. Gorączkowo zmieniła temat.
– Czy możecie mi pomóc znaleźć belladonnę?
Uśmiechnęli się, z pewnością wiedzieli, do czego jej potrzebna.
– Pokażemy ci miejsce, gdzie rośnie. To przy strumieniu, który mijałaś – powiedziała staruszka. – Ale wcześniej dostaniesz trochę ode mnie. Jagody są oczywiście suszone, ale zachowały swą moc.
Sol wzięła je i podziękowała.
Chcieli zobaczyć, co potrafi. Jej zdolności wzbudziły podziw. Potem sami pokazali, z czego są znani. Uczyli się od siebie, wieczór upływał szybko. Sol zaraziła ich swoją radością i zapałem. Ona, mistrzyni w leczeniu ziołami, podarowała chorej kobiecie sporo ze swych zapasów. Zdawała sobie sprawę, że ta pomoc jest spóźniona, ale kobieta i tak była jej głęboko wdzięczna.
Ogromne zainteresowanie wzbudził korzeń mandragory, który miała Sol. Widziała z ich spojrzeń, że sprzedaliby duszę, byle tylko móc go kupić. Mandragory nie sprzedaje się jednak w zwykły sposób. Za każdym razem należy zapłacić za nią mniej, niż zapłacił poprzedni właściciel. W końcu osiąga cenę tak niską, że ten, do którego należy, już nie może jej sprzedać, a wtedy jego dusza przechodzi na własność Szatana. Znane są historie o korzeniach mandragory, za które ostatni nabywca płacił ziarnkiem piasku podniesionym z drogi, a cóż może być jeszcze mniejszego? Kupujący nie mógł się więc jej pozbyć, a zatem czekała go prosta droga do piekła.
Nikt nie wiedział, ile warta jest mandragora Sol. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że nigdy nie zechce jej sprzedać. Opowiedziała im już o swej tęsknocie do królestwa otchłani.
– A teraz, Sol, weźmiesz udział w czymś, co na pewno nie jest ci znane – powiedziała młodsza z kobiet. – Zwróciłaś uwagę na garnek nad ogniem?
– Tak. Czy to strawę gotujecie?
Roześmiali się.
– To środek odurzający – powiedział mężczyzna. – Przyrządzamy go, by się zabawić. Zioła, których używamy, są tajemnicą. Postawimy teraz garnek między nami; doświadczysz czegoś, czego nigdy jeszcze nie przeżyłaś.
– Czy to będzie coś niezwykłego?
– Tak – powiedziała chora kobieta. – Coś bardzo niezwykłego.
– Lot na Blokksberg?
– O nie, coś zupełnie innego. Na Blokksberg musisz udać się w zupełnej samotności i poświęcić na to sporo czasu. To jest środek, który pobudza do życia uśpione zdolności. Drzemią one w każdym człowieku, ale zapomnieliśmy, że je posiadamy.
Sol kiwnęła głową.
– Podajcie garnek!
Zapadła cisza. Ognisko z wolna dogasało, ale noc była jeszcze ciepła. Usadowili się wokół naczynia i nakrywszy głowy kocem, wdychali wydobywające się z niego opary.
Sol zakręciło się w głowie, przed oczami przelatywały jej rozmaite obrazy, niewyraźne, zamglone. Nie zdążyła zauważyć, co przedstawiają. Być może nie była w stanie zebrać myśli ze szczęścia, że przebywa z ludźmi, którzy ją rozumieją.
Nagle mężczyzna odrzucił przykrycie i odsunął garnek. Sol zrozumiała, że wszyscy osiągnęli już żądane stadium transu.
Bezwolnie przechyliła się w tył i oparła o porośnięte trawą zbocze. Stara kobieta zrobiła to samo, młodsza, chora, opadła do tyłu na trawę. Mężczyzna pochylił się do przodu.
Sol była tak oszołomiona, że cała rozpadlina wirowała wraz z nią. Zamknęła oczy.