Wizje się uspokoiły, stały się wyraźniejsze.
Świecił księżyc, ale działo się to innej nocy, w jakimś innym czasie. Klęczała, tarmosząc i potrząsając leżącą na ziemi kobietę. Było zimno, ona sama musiała być bardzo nieduża, jej dłonie wydawały się takie maleńkie w porównaniu z ciałem kobiety. Kiedy uniosła głowę, usłyszała głos młodej dziewczyny: „Chodź! Twoja matka nie żyje.” Tą dziewczyną musiała być Silje. Taka młoda, prawie dziecko jeszcze!
Wizja skończyła się, zastąpiła ją inna. Sol siedziała u kogoś na kolanach. Tak, to kobieta, którą przed chwilą widziała martwą. Jej matka Sunniva. Jakże piękna! Miała ciemne, smutne oczy. Był tam też mężczyzna, prawdopodobnie jej ojciec, ale jego sylwetki nie dostrzegła wyraźnie.
Obraz zmienił się gwałtownie. Pojawiła się nowa twarz. Hanna! Sol wiła się z jękiem, chciała z nią porozmawiać, ale Hanna już zniknęła. Z nieznanej głębi mózgu dziewczyny wyłoniły się nowe, powykrzywiane twarze. Twarze, które miały ze sobą coś wspólnego. Wszystkie nosiły piętno zła, samotności i smutku. Brzydkie, a czasami ładne, i choć Sol nie wiedziała dlaczego, była pewna, że nie są sobie współczesne.
Cofała się w czasie! Postacie, które widziała, to przeklęci z rodu Ludzi Lodu. Jej własne korzenie, jej przodkowie.
Choć Hanna nie była jej najbliższą krewną, nie było nic dziwnego w tym, że Sol ujrzała właśnie ją – znała ją przecież dobrze ze swego prawdziwego życia. Teraz natomiast miała przed oczami ludzi dawno zmarłych, prawdopodobnie tych, od których wywodziła się w prostej linii.
Odetchnęła głęboko. Znajdowała się w stanie oszołomienia. Była spięta, ciekawa, choć pojawił się lęk, uczucie dotychczas jej nieznane.
Zapadła w trans jeszcze głębiej. Nie zdawała sobie sprawy, że widziane przez nią obrazy to tylko sen. Sylwetki wydawały się jej rzeczywiste.
Dostrzegała jakieś szczegóły z otoczenia, były jednak bardziej niewyraźne od ludzi. Były to raczej wrażenia. Niewypowiedzianie gorzka walka o przeżycie w niegościnnej Dolinie Ludzi Lodu. Bieda, smutek, beznadziejność i rozpaczliwa tęsknota.
A więc Silje i Tengel nie byli jedynymi, którym tęskno było do normalnego świata.
Niesamowite wydały się jej te bezimienne sylwetki z minionych epok. Nie było ich wiele; osoby o szczególnych cechach pojawiały się rzadko. Tengel powiedział jej, że przeciętnie jedna w każdym pokoleniu. Widziała też miłych, dobrych ludzi, ale ich wizerunki znikały tak szybko, jak gdyby ona dostrzec miała jedynie tych ze swego rodu, którzy zostali dotknięci. A może sama tak chciała?
Nagle pojawił się przed nią bardzo przystojny mężczyzna. Dostrzegła, że coś niósł. Pomyślała, że dobrze dać odpocząć oczom i popatrzeć na kogoś ładnego. Ale on również miał żółte oczy i tak złośliwy uśmiech, że Sol aż drgnęła, chociaż potrafiła znieść naprawdę wiele.
To mógłby być mężczyzna dla mnie, pomyślała. Gdybym spotkała kogoś takiego, może potrafiłabym się zakochać?
Nie była tego pewna. Może właśnie w tej chwili odczuła, jak bardzo jest rozdarta? Jak ciężko żyć, mając w sobie ludzkie przymioty wymieszane z dziedzictwem złego rodu? Piękny, niezwykle fascynujący mężczyzna, któremu spoglądała w oczy, to jeden z niewielu jej przodków, któremu się naprawdę poszczęściło. Był na wskroś zły! Zrozumiała teraz, jaką straszliwą tragedię przeżywać musieli wszyscy z jej rodu, Tengel może najbardziej. Miał jednak dość sił, by opowiedzieć się po jednej stronie. Hanna także, choć wybrała przeciwną.
Ale czy Hanna naprawdę miała w sobie wyłącznie zło?
W momencie gdy mężczyzna znikał z jej pola widzenia, Sol zauważyła, co trzyma w ręku. Była to głowa kobiety; wpatrująca się przed siebie martwymi oczyma. Sol wiedziała, że to on zabił tę kobietę.
Pojawiła się następna para; okropne postaci z minionych czasów. Byli to kobieta i mężczyzna, odziani w proste kaftany i miękkie buty z długimi noskami, jakich Sol nigdy dotąd nie widziała.
Nagle zadrżała. Instynktownie zacisnęła z całej siły dłonie na kępkach trawy.
Coś wynurzało się z ciemności… Coś, przed czym uciekały wszystkie inne zjawy. W Sol wpatrywała się para wytrzeszczonych, pełnych nienawiści oczu.
Miała uczucie, że tonie, że nie wytrzyma już więcej. Zaczęła mrugać, by odpędzić tę wizję, ale nie pomagało. Obrazy pochodziły z niej samej, z małej komórki w mózgu, w której przechowywane były przez całe pokolenia i nigdy nie wywoływane. Z trudem chwytała powietrze, wydając z siebie dźwięki takie, jakby się dusiła.
Wszyscy w szczelinie ją słyszeli, lecz byli zbyt zamroczeni, by jej pomóc. Zresztą oni także nie mogli nic zrobić, wszystko musiało iść swoim torem.
Rozumieli jednak, że dziewczyna napotkała większe trudności niż to zazwyczaj bywało. Im również objawiali się przodkowie. Nie nauczyli się komunikować z nimi bezpośrednio, ale czerpali siły i natchnienie z ich istnienia.
Ale Sol pochodziła z rodu Ludzi Lodu! Niech się strzeże ten, kto odważy się spojrzeć w jego przeszłość!
Gdyby wiedziała, co sprawi wywar, być może by odmówiła. A może nie, może ciekawość wzięłaby górę?
Było jej słabo. Popadła w stan odrętwienia. Nie poddawała się, cofała się odruchowo, ale straszliwe monstrum podchodziło coraz bliżej i bliżej.
To mógł być tylko zły duch Ludzi Lodu. Tengel Zły – to ni człowiek, ni zwierzę – to potwór. Niewykluczone, że kiedyś był jednym z ludzi, ale teraz nie sposób nawet sobie tego wyobrazić. Niski, skurczony, dużo mniejszy od Sol, miał tak płaską głowę, że wydawało się, jakby uszy leżały na jednej linii z potylicą. A do tego jeszcze te podstępne oczy i haczykowaty nos, do złudzenia przypominający dziób! Gdy otworzył usta w grymasie dzikiego zwierza, Sol zobaczyła krótkie, ostre zęby. Na szczęście jego ciało okrywał szeroki płaszcz. Spod obszernego okrycia wystawała tylko jedna ręka, długa, koścista jak szpon.
Najgorsze jednak było zło, które otaczało go jak gęsta mgła.
Sol nawet przez moment nie wątpiła, że jest to stwór, który zaprzedał duszę Diabłu. Żaden człowiek nie był stworzony w ten sposób. Musiały go ulepić najczarniejsze moce z piekielnych otchłani.
Pragnęła wyrwać się z transu, uciec przed tym potworem. Czego chciał od niej? Dlaczego patrzył z taką nienawiścią? Czy zamierzał jej coś powiedzieć?
Nagle doznała olśnienia. Widziała go już kiedyś!
Bardzo dawno temu. Ale gdzie?
To dlatego tak mnie nienawidzi, pomyślała zrozpaczona. Bał się, bał się właśnie jej! Ale dlaczego?
Gdyby tylko mogła sobie przypomnieć!
Zaczęła krzyczeć, błagać, by zniknął, ale wizja uparcie trwała. Już bardziej cofnąć się w czasie nie mogła.
Najwyraźniej zobaczyć miała tylko Ludzi Lodu, a ich historia zaczynała się od Tengela Złego. Wszystko, co było wcześniej, zniknęło na zawsze.
Sol wiła się w trawie jak wąż. Nie należała do strachliwych, ale wizja była zbyt okropna. Mężczyzna i chora kobieta niezwykłym wysiłkiem woli zdołali przyczołgać się do niej na kolanach. Byli tylko na wpół świadomi tego, co robią, ale usiłowali ją obudzić. Oczy Sol dziko wpatrywały się w czerń nocy, a zduszony krzyk zagłuszał ich głosy.
– Ojcze! – wołała. – Ojcze! Ojcze!
W domu w Lipowej Alei Tengel obudził się ze snu.
– Sol – szepnął. Silje usiadła na łożu. – Sol ma kłopoty – powiedział przerażony. – Wzywa mojej pomocy.
– Jak to?
– Nie wiem. Nigdy dotąd to się nie zdarzyło. Nie wiedziałem, że potrafi porozumiewać się ze mną i że ja umiem odebrać jej sygnał. O mój Boże, co mam zrobić? Sol, Sol – szeptał.
– Czy jej życie jest w niebezpieczeństwie? – spytała Silje przerażona.