Выбрать главу

Właściwie powinna odczuwać wyrzuty sumienia, że zostawiła zgwałconą dziewczynkę bez jakiejkolwiek opieki, ale przecież Meta była sama już od śmierci matki, z pewnością więc jest do tego przyzwyczajona, myślała Sol beztrosko.

Serdecznie pożegnała swoich nowych przyjaciół i wróciła do miejsca, w którym stał uwiązany koń.

Było to niezwykle odosobnione miejsce na szczycie Linderodsasen. Sol widziała stąd całą okolicę. Gdzieś w oddali dostrzegła kilka domów, ale poza tym roztaczało się przed nią pustkowie. Jej towarzysze wyruszyli na południe, tam bowiem mieszkała staruszka. Mieli zabawić u niej przez parę dni. Gdzieś w bezkresnej dali widziała poruszające się trzy małe punkciki.

Pytali, czy nie chciałaby pojechać z nimi. Kiedy jednak Sol wyjaśniła, że chciałaby wypróbować belladonnę, zrozumieli, że wolałaby zostać sama.

– Będziesz miała dość sił po tym, co przeszłaś tej nocy? – zapytał mężczyzna.

– Nic gorszego nie może mnie już spotkać – odpowiedziała Sol.

– Nie, gorzej nie będzie na pewno – roześmiała się chora kobieta. – Wprost przeciwnie. Naprawdę nigdy tam jeszcze nie byłaś? Masz się na co cieszyć!

– Wypocznij najpierw – poradziła stara. – Potem możesz wyruszyć. Ale pamiętaj, bywa, że wyprawa na Blokksberg zajmuje sporo czasu.

– Jak długo może potrwać?

– To zależy. Niektórzy robią tylko krótki wypad, inni zostają dłużej.

Śledziła oczyma punkciki, aż zniknęły zupełnie. Z ukłuciem żalu godziła się z myślą, że widzi ich po raz ostatni. Wszyscy troje nosili znamię śmierci i choć zapraszali ją na przyszły rok, przeczuwali, że Szczelina Ansgara będzie pusta.

Sol została sama, tylko ona i koń. Przed południem spała kilka godzin i teraz nareszcie mogła zacząć.

Wspomnienia przerażających wizji w stanie oszołomienia nie wydawały się już straszniejsze od zwykłych koszmarów sennych. Sol czuła teraz narastające podniecenie.

Czekała na to już od czasu, gdy Hanna opowiedziała jej o swoich lotach na Blokksberg. O orgiach, o rozkoszy…

Drżącymi rękami przyrządziła maść. Tłuszcz barani przechowywała w pudełeczku już od tak dawna, że zdążył stwardnieć. Udało się go zmiękczyć, mieszając i podgrzewając. Następnie dodała magicznych ziół: lulka czarnego, szczwołu plamistego albo pietrasznika, jak nazywała go Hanna, i belladonny.

Kiedy maść stała się już wystarczająco miękka, Sol rozebrała się i ułożyła pod drzewem, które przysłoniło ją gałęziami. Ziemia była tam ciepła i sucha, podłożyła sobie jednak pled. Posmarowała się maścią pod pachami i w innych miejscach na ciele, gdzie skóra była cienka i delikatna. Nasmarowała również kij, do którego przywiązała wcześniej włosy rozbójnika, i mocno przycisnęła go do siebie. To on właśnie miał ją zawieźć na Blokksberg.

Z całej siły chwyciła rękami za kij, rozluźniła się i czekając na skutek, z radością myślała o belladonnie. Otrzymała szczegółowe informacje, gdzie może znaleźć jej więcej. Miała zamiar zabrać ze sobą spory zapas, który wystarczyłby jej na przyszłe lata, jeśli ten lot by się powiódł.

Poczuła senność. Nie zauważyła, kiedy zapadła w sen.

Świat przybrał zachwycającą szatę. Kolory stały się intensywne, rozszczepiały się w świetle. Leciała już nad ziemią, żeglowała nad piękną okolicą, jakby unosząc się na rozhuśtanych falach. Tam było Glimmingehus. Skierowała się w dół, do zamku, chcąc wypatrzeć Jacoba, nigdzie jednak nie było widać ludzi. Tylko bociany pozdrowiły ją klekotem.

Jak wspaniale móc latać! Wznosiła się i opadała, jak gdyby wzorując się na pofałdowanym krajobrazie, zielonym i ukwieconym, przypominającym nieco Osterlen, przez który przejeżdżała.

Już tutaj powinno zacząć się morze, nigdzie go jednak nie widać. Przedziwne!

Raptem kij, na którym leciała, runął w dół i omal nie spadła. Przestraszyła się; poczuła, że dłonie robią się gorące, mocniej pochwyciła swego „konia”.

Nagle powietrze zaczęły ze świstem przecinać inne latające czarownice. Rozpoznała starą kobietę ze Szczeliny Ansgara; wesoło pomachały do siebie. A czy to przypadkiem nie była żona księdza z domu, z Grastensholm? Sol wiedziała, że schwytane czarownice zawsze oskarżały księże żony, iż widziano je lecące na Blokksberg. Ale żona księdza z Grastensholm? Ona przecież była cnotliwa niczym jakaś święta! Ależ tak, to ona! Co tu robiła? Leciała na koźle, który wystawił całego swojego niewymawialnego. Sol zachichotała.

Będzie musiała opowiedzieć o tym w domu!

Daleko przed nią nieoczekiwanie wyrosła ciemnoniebieska góra, skąd na powitanie wyleciały do niej niewielkie stwory, małe demony.

Jeden z nich usiadł za Sol, uniósł ją lekko i wszedł w nią.

Sol doznała rozkoszy. A więc to tak powinno się odbywać! Coś zupełnie innego niż ziemskie pieszczoty Jacoba.

Dotarli na miejsce. Byli już tam mężczyźni i kobiety, znani i nieznani, przemieszani z diabłami najprzeróżniejszej maści.

Żona księdza stanęła na ziemi. Pochyliła się do przodu, uniosła suknię i pozwoliła posiąść się kozłu. Sol widziała jej odkrytą twarz, wyrażającą nieopisaną wprost rozkosz.

Demon, który siedział za Sol, zeskoczył. Jej najwyraźniej nie było przeznaczone przyłączyć się do kręgu postaci, szalejących w dzikim, rozpasanym tańcu wokół jakiegoś otworu w ziemi. Kij, na którego końcu powiewały siwe włosy, sam teraz wybierał drogę. Kiedy Sol zrozumiała, że leci wprost w dziurę, która okazała się dużo większa, niż przypuszczała, aż zaparło jej dech w piersiach. To była otchłań; pędziła prosto w czeluść, nie mogąc ani też nie chcąc zmniejszyć prędkości. Wszystko wokół niej umykało ze świstem. Spadała coraz niżej i niżej.

Znalazła się na samym dole w kolejnej roztańczonej gromadzie. Zeskoczyła ze swego „konia”. Wyciągnęli ręce z zaproszeniem, by do nich dołączyła, nagle jednak zapadła cisza.

Na środku pojawił się sam Zły.

Popatrzył wokół po tańczących. Zatrzymał wzrok na Sol. Wskazał na nią długim palcem.

Otaczające ich postaci nagle zniknęły. Sol znalazła się z nim sam na sam w niewielkiej grocie, z której buchał żar i gęsty zapach zmysłowej miłości.

Szatan popatrzył na nią i uśmiechnął się. A ponieważ jego wygląd inaczej odbija się w wyobraźni każdego człowieka, dla Sol był najpiękniejszym, najprzystojniejszym, najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Miał żółte oczy, takie jak ona, podłużne szczeliny ognia, pełne, nabrzmiałe usta z białymi, ostrymi zębami. I te włosy czarne jak węgiel, i ciemna skóra…

Sol zachłysnęła się z zachwytu. Rzuciła się w jego objęcia i przez następne chwile dała się ponieść najbardziej wyszukanym przyjemnościom, całej ich gamie, i nigdy nie było jej dosyć. Była równie nienasycona jak on.

Podróż powrotną pamiętała jak przez mgłę, nie wiedziała nawet, że unosi się w powietrzu. Obudziła się pod drzewem. Wewnętrzną stronę ud miała mokrą, a głowa ciążyła jej, jakby zgromadził się w niej ból z tego i nie z tego świata.

Nie mogła nią poruszać. Zauważyła, że jest późny wieczór. Kiedy tylko próbowała się podnieść, głowa jej niemal pękała. Dlatego długo leżała bez ruchu, odczuwając tępy ból podrażnionego podbrzusza i tęsknotę za tym, by móc doświadczyć szatańskiej rozkoszy raz jeszcze.

Na Boga, myślała. Mam co pokazać Jacobowi. To, co robiliśmy razem, to tylko dziecinne igraszki.

Och, gdyby tylko mogła jeszcze raz spotkać tego mężczyznę! Samego Diabła! Gdyby tylko mogła go spotkać tu, na ziemi!

Biedny Jacob wydał się jej nagle wyblakły i nudny.

Ale ona go nauczy! Pokaże mu, czego chce!

Ach, ten ból głowy jest okropny! Ale to z pewnością cena, którą należy zapłacić. Musi spróbować się go pozbyć.