Выбрать главу

Przeszukała dokładnie swoje rzeczy i znalazła środek nasenny, dzięki któremu przespała całą noc.

Następnego ranka znów czuła się dobrze. Nie była już taka pewna, czy chce od razu powtórki. W każdym razie przedtem musi znaleźć jakiś sposób, by ustrzec się dotkliwych następstw.

Biedna Meta czekała!

Pełna wyrzutów sumienia jechała Sol przez lasy Linderodsasen do owego pięknego miejsca przy strumieniu.

Nad strumieniem panowała grobowa cisza. Lustro wody było gładkie, tylko przy kamieniach szemrał maleńki wodospad. Wszystko leżało skąpane w słońcu.

Żadnego znaku życia.

Sol zmartwiała. A jeżeli w swoim samolubstwie zostawiła biedną dziewczynę na wrogim ludziom pustkowiu? Albo jeżeli naprawdę były tu dzikie zwierzęta?

– Meta? – zawołała tak głośno, jak tylko mogła. – Meto, to ja, Sol!

Coś poruszyło się na górze i od skalnego występu oderwała się mała sylwetka.

– O Boże, Meto, jakże mnie przeraziłaś! – Sol odetchnęła z ulgą. – Myślałam, że się wystraszyłaś i uciekłaś stąd.

To, że mała ukryła się tam wysoko, było całkiem rozsądne; trzymając w pogotowiu nóż i mając pod ręką kamienie, mogła bronić się przed ewentualnymi napastnikami.

Meta zeszła na dół.

– Witaj – powiedziała Sol, zeskakując z konia. – Mogłaś stamtąd spaść! Jak ci było?

Meta zbladła.

– Las był taki przerażający nocą. I księżyc gapił się na mnie.

– Jesteś chyba przyzwyczajona do samotności?

– Ale nie tak daleko od ludzi.

– Czy zostało ci trochę jedzenia? Jestem głodna jak wilk.

Dziewczynka spojrzała z miną winowajcy. Zjadła większość zapasów. Sol podzieliła resztki na połowę i kiedy się pożywiły, wyruszyły w drogę.

– Jak daleko jest do Fulltofta?

– O, to daleko. Trzeba jechać tędy.

– Tędy? Ależ to okrężna droga, nie mamy na to czasu – stwierdziła Sol przerażona. – Muszę spotkać… hm… moich towarzyszy podróży, a jestem już spóźniona. A Bosjokloster?

– W tym samym kierunku, tylko jeszcze dalej.

– Musimy więc jechać do Vittskovle.

Meta nie odpowiedziała. Siedziała na koniu za Sol, wolno jej było teraz, po odwszeniu. Kiedy Sol ją o coś pytała, odpowiadała tylko „tak” lub „nie”.

– Co się z tobą dzieje? – zapytała w końcu Sol lekko zniecierpliwionym tonem.

Mała ociągała się z odpowiedzią.

– Mówią, że stara gospodyni z Vittskovle jest okropnie surowa dla dziewcząt. Boję się tam jechać, panienko.

– Co to za osoba?

– Nazywa się Gjorvel córka Faddera. Była trzykrotnie zamężna, teraz jest wdową po Brahem. Powiadają, że jest najbogatsza w całej Skanii. Ma ponad dziewięćdziesiąt lat, ale chodzi i dogląda wszystkiego, jakby nikomu nie ufała. Pozwólcie mi zostać waszą pokojówką, panienko! Obiecuję, że zrobię dla was wszystko!

– Moim czym? – zapytała Sol zaskoczona.

– Może się do tego nie nadaję? Może coś mniej ważnego? Służącą, kimkolwiek. Bylebym tylko mogła zostać z wami.

Sol roześmiała się serdecznie. Pokojówka! Co właściwie myśli sobie o niej to dziecko?

– Meto, posłuchał mnie. Jestem zwyczajną dziewczyną. – Uśmiechnęła się do siebie wypowiadając te słowa, ale w tym znaczeniu naprawdę była zwyczajna. – Nie jestem szlachcianką i nigdy nie siedzę w jednym miejscu na tyle długo, bym mogła się tobą zająć. Ale dobrze, nie pojedziesz do Vittskovle. Znajdziemy dla ciebie jakieś inne miejsce.

– Nic nie szkodzi, że nie jesteście szlachcianką, nie proszę też o zapłatę. Gdybym tylko mogła dla was pracować, odwdzięczyłabym się za całą waszą dobroć…

Sol zirytowała się nagle, że dziewczynka nazywa ją dobrą. Czasem mogła to przyjąć, innym razem nie.

– Zrobiłam to, na co miałam ochotę – powiedziała niecierpliwie.

Przez długą chwilę panowało milczenie.

– Ja tak bardzo proszę – zawodziła Meta żałośnie.

Nagle Sol wpadł do głowy pewien pomysł. Silje, pomyślała. A może Charlotta? Są w domu cały czas, obie trzymają służbę.

Ale ciągnąć tego dzieciaka przez góry i lasy aż do Norwegii? Zabrać ją z rodzinnych stron, od bliskich…

No nie, rodziny przecież nie miała. Ale mimo wszystko… Nie, tak nie można!

– Zobaczymy – odpowiedziała.

Zadawała sobie po cichu pytanie, co powie na to Jacob. A ona sama, która tak bardzo cieszyła się na spotkanie z nim?

Kiedy dotarły do Havang nie opodal Brosarps Backar, Sol zauważyła jeźdźca, który zbliżał się do nich pędząc wzdłuż plaży. Wkrótce rozpoznała Jacoba Skillego.

Wstrzymał konia.

– Witaj – powiedziała Sol. – Skąd się tu wziąłeś?

– Nie mogłem się docze…

Zamilkł, napotkawszy przestraszane oczy Mety ukrytej za plecami Sol. Na jego twarzy malował się wyraz zawodu.

To jest Meta – powiedziała Sol pospiesznie. – Nie ma domu, chcę spróbować znaleźć dla niej miejsce u jakichś dobrych ludzi.

Pokiwał głową bez słowa i zawrócił konia.

Jak pospolicie wygląda, pomyślała Sol. Owszem, jest silny i męski, ale w porównaniu z Księciem Ciemności wydaje się taki bezbronny; nijaki, po prostu żaden.

No, ale miło go znów zobaczyć. Tyle jeszcze mieli razem do zrobienia.

Wyjaśnił, że nie muszą jechać do Glimmingehus, jest krótsza droga, przecinająca Skanię.

– Ale musimy wstąpić po Jorgena?

– Oczywiście, zajedziemy tam.

Minęli po drodze kilka większych dworów, ale za każdym razem Meta wynajdywała tysiąc powodów, by nie starać się tam dla niej o pracę. Tu straszy. A tam nikt nie mieszka. I tak cały czas. Sol doskonale zdawała sobie sprawę, że dziewczyna zmyśla, zostawiła ją jednak w spokoju.

Nocowali w zagrodzie chłopskiej, w stodole tak oddalonej, że nikt nie mógł ich zobaczyć.

Meta okazała się kłopotliwa. Cały czas chciała trzymać Sol za rękę, bała się, że zniknie. Jacob był bezgranicznie zirytowany i nie potrafił tego ukryć.

Siano szeleściło przy najlżejszym ruchu. W półmroku Jacob przysunął się do Sol i delikatnie gładził ją po policzku. Meta oddychała równo, głęboko.

– Tak bardzo do ciebie tęskniłem – szeptał jej do ucha.

– Cicho – odszepnęła Sol.

– Ona śpi. Wyjdźmy na zewnątrz.

Sol uniosła się, ale w tej samej chwili Meta odwróciła głowę.

– Co się stało? Dokąd idziecie, panienko?

– Nigdzie – odparła Sol zrezygnowana. – Chciałam się tylko wygodniej ułożyć. – Uścisnęła rączkę dziecka. – Jestem tu cały czas.

Meta uspokoiła się.

– Tak bardzo czekałem na ten dzień, kiedy się spotkamy – szepnął Jacob, ogromnie zawiedziony.

– Ja też się na to cieszyłam – odszepnęła Sol.

– To nasza jedyna szansa. Jutro dołączy do nas Jorgen i już nie będziemy mogli zostać sami.

– Jacobie, nie mogłam zrobić nic innego.

– Jeżeli będziesz zabierać po drodze wszystkie żebrzące dzieci…

– Z Metą wydarzyło się coś szczególnego. Nie mogę teraz o tym mówić. Spróbuj zasnąć! Jutro czeka nas długa droga.

– Ale ja chcę zostać z tobą sam, Sol!

– Wiem, ja też tego chcę. Śpij dobrze!

Objął ją w pasie, ale odsunęła jego ramię, spokojnie, lecz zdecydowanie.

Usłyszała całą wiązankę przekleństw, po czym demonstracyjnie odwrócił się do niej plecami.

Sol obudziła się, kiedy jeszcze było szaro.

– Jacobie! Meta zniknęła!

Odwrócił się.

– Dzięki Bogu! Nareszcie zostaliśmy sami!

– Nie bądź taki samolubny. Muszę ją odnaleźć.

– Dlaczego? Jeżeli chce, to niech idzie! Takie jak ona zawsze spadają na cztery łapy.

– Nie Meta. Ona jest bezbronna jak niemowlę. Kiedy ją znalazłam, nosiła łachmany, nie jadła od tygodnia i tuzin silnych, dzielnych żołnierzy związawszy ją gwałcił od tyłu!