Выбрать главу

Zauważyła, że w tym samym kwartale mieści się skład węgla. Z tyłu było podwórze, pełne worków i innych rupieci. Żadnych okien…

Pół godziny później do składu Bereniusa wszedł młody chłopak z ciężkim workiem na plecach. Na czoło naciągniętą miał wysmoloną czapkę. Gołe nogi i ręce były tak brudne, że nie dawało się rozróżnić koloru skóry.

Zuchwale wślizgnął się do środka podczas największego ruchu i pomaszerował schodami do góry.

Dopiero na górze, upewniwszy się, że nikogo nie ma, Sol zrzuciła ciężar z ramion. Wspięła się jeszcze wyżej, na strych, i tam skuliła się za workami stojącymi przy otworze.

Zajęła się obserwacją strychu. Dach podtrzymywały grube krzyżujące się belki. W środku było ciemno i wilgotno, ale na drugim końcu dostrzegła otwarte okienko. Ostrożnie przedostała się na tamtą stronę.

Na zewnątrz, trochę niżej, był jakiś daszek. Gdyby dało się przebiec po nim kawałeczek, można by przeskoczyć na dach sąsiedniego domu, a stamtąd niedaleko już na ziemię.

Sol usłyszała kroki na schodach i pospiesznie ukryła się za workami. Nie śmiała wychylić nosa, ale po chwili ten ktoś odszedł i została sama. Z piętra pod nią dobiegały głosy.

Jednak Laurents Berenius nie pokazał się przez cały dzień.

Sol zmartwiała. A jeżeli to dzień pochówku jego matki? Wszak miała powody, by przewidywać uroczystości pogrzebowe. Oficjalnie nie słyszała nic na ten temat. Nie miała prawa wiedzieć, bo list w tej sprawie był dopiero w drodze do Lipowej Alei. Zgodnie z poleceniem Bereniusa Liv przekazała swej rodzinie pisemną wiadomość, iż nie ma potrzeby, by ktoś z nich wziął udział w obrzędzie pogrzebowym. Liv nie mogła napisać, że Laurents wstydzi się jej krewniaków, że nawet Charlotta i Dag nie zostali przez niego zaakceptowani. Laurents był jednym z tych, którzy nie mogli pojąć, w jaki sposób taki bękart jak Dag otrzymał zgodę na używanie tytułu barona. Nie widział żadnego związku między własnymi licznymi romansami przed spotkaniem Liv a posiadaniem pozamałżeńskich dzieci. Cóż za godna pogardy kobieta! mówił o Charlotcie.

Sol leżała ukryta za workami i niecierpliwie zerkała na ulicę.

Nareszcie późnym popołudniem Laurents Berenius pojawił się przed domem handlowym. Przyjechał powozem, pospiesznie wszedł do środka.

Teraz chodziło tylko o to, by stanął przy bramie.

Sol musiała długo czekać. Nie mogła pozwolić sobie na spędzenie jeszcze jednego dnia poza domem. Rodzice zaczęliby się niepokoić. Nie powinni też powziąć żadnych podejrzeń.

Wreszcie wyszedł. Cofnęła nieco głowę. Och, zatrzymaj się teraz!

Ale nie, poszedł dalej, w stronę portu.

Sol nie mogła go dostrzec ze swego miejsca, nie wiedziała, gdzie jest i co robi. Nagle zauważyła, że tak mocno zacisnęła pięści, aż paznokcie wbiły się jej w dłonie.

Wrócił. Stań pod otworem, stań tutaj!

Zatrzymał się, ale we właściwym miejscu przystanął ktoś obcy.

Znów musiała czekać.

Z góry widziała ich łysiny. Bereniusowi najwyraźniej zaczynają już rzednieć włosy, pomyślała.

Mężczyźni rozmawiali przez dłuższą chwilę, gwałtownie gestykulując i przesuwając się to w przód, to w tył.

Nareszcie! Nie udało jej się myślą przesunąć worka, ale może uda się jej sprawić, by mężczyźni ulegli sile jej woli?

Stój nieruchomo, Laurentsie Bereniusie!

Przesunęła worek na samą krawędź otworu, tak że zaczął się chwiać. Przeważył i runął.

Laurents obrócił się. Sol wstała, nie mając odwagi zostać tam dłużej. Wyskoczyła przez okno i pobiegła w kierunku dachu sąsiedniego domu.

Wkrótce znalazła się na ulicy. Zanim zniknęła za rogiem, rzuciła okiem na zbiegowisko przed bramą.

Worek okazał się ciężki, dużo cięższy, niż przypuszczała.

Kiedy doleciał do ziemi, niewiele pozostało z Laurentsa Bereniusa.

ROZDZIAŁ X

Dotarła do domu o zmroku. – Sol! Dobrze, że już jesteś – powiedziała Silje wzburzona. – Są tutaj Charlotta i Dag. Dostaliśmy list od Liv. Pisze, że jej teściowa nie żyje. To był atak serca. Liv prosi, byśmy nie przyjeżdżali na pogrzeb. Ale ja uważam, że powinniśmy jechać. Jak sądzisz?

Sol nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy wtrącił się Dag:

– To na pewno mąż kazał jej tak napisać.

Silje zdumiona odwróciła się w jego stronę.

– Dlaczego? Czemu tak mówisz?

– Kiedy odbędzie się pogrzeb? – wtrąciła Sol błyskawicznie.

– Pojutrze.

Liv jest teraz sama, pomyślała Sol. Nikogo nie ma w domu oprócz zmarłych.

– Myślę, że Liv nas potrzebuje – powiedziała spokojnie. – Jedźmy; wszyscy, którzy mogą.

Tak też postanowiono.

Nie zdążyli jednak wyruszyć do Oslo, gdy konny posłaniec przywiózł nową pilną wiadomość. Przybył w chwili, gdy omawiali wraz z Dagiem i Charlottą plan jutrzejszej podróży.

Okazało się, że Laurents również nie żyje. Tragiczny wypadek w miejscu pracy; pogrzeb matki zostaje odłożony, tak by oboje mogli zostać pochowani jednocześnie.

– O, biedna Liv – użaliła się Silje. – W tak krótkim czasie stracić wspaniałego męża!

Dag, Sol i Charlotta wymienili spojrzenia.

– To najlepsze, co mogło się zdarzyć – powiedział Dag.

I opowiedzieli o nieszczęsnym małżeństwie Liv.

Tengel robił się coraz bledszy.

– I nie powiedzieliście o tym ani słowa? O, moja mała dziewczynka!

– Sami wiemy o tym dopiero od tygodnia – odparł Dag.

Silje płakała.

– Tyle razy bolałam nad tym, że ona nie przyjeżdża do domu ani też nie chce, byśmy ją odwiedzili. Tak bardzo za nią tęskniłam! A jej po prostu tego zabraniano! Och, Liv, nasze kochane dziecko!

– Tak, ponosimy wielką winę za to małżeństwo – stwierdziła Charlotta. – Przekonaliśmy Liv do niego, wmówiliśmy jej, że Laurents jest jedynym odpowiednim kandydatem na męża.

– Jadę jutro rano – zdecydowała Silje. – Podtrzymam ją na duchu podczas pogrzebu, a potem przywiozę do domu.

– Ja też pojadę – powiedział Tengel.

– Tak, jedźcie – powiedziała Sol. – Ale teraz jestem głodna! Pójdę i poproszę o coś do zjedzenia. Jeżeli służba już się położyła, przygotuję sobie coś sama.

– O tej porze?

– A dlaczego nie? Czy zawsze trzeba jeść o wyznaczonych porach, przestrzegać przyjętych norm?

Zniknęła.

Zapanowała cisza.

– Sol jest wyjątkowa – uśmiechnął się Are. – Zawsze robiła to, co chciała. Przyniosła nam wiele trosk…

Dag zapatrzył się przed siebie.

– Myślę, że jest wiele rzeczy, za które powinniśmy Sol dziękować – stwierdził lakonicznie.

Pozostali milczeli.

– Tak – powiedziała Charlotta, zatopiona we wspomnieniach. Gospoda w Dovre. Dwójka martwych napastników…

– Ona kocha swą rodzinę ponad wszystko – dodała Silje, przypominając sobie, jak dwuletnia Sol zmusiła niesfornego syna Abelone, by zaciął się nożem, po tym jak zbytnio dokuczał Silje. – Tak. Jest w stanie zrobić dla nas wszystko.

Tengel nic nie powiedział. Wyraz jego oczu świadczył, że jest gdzieś bardzo, bardzo daleko. On wiedział więcej niż inni. Pamiętał, jak kościelny po spotkaniu Sol chwiejąc się podążał w stronę kościoła. Kościelny, który groził, że doniesie na Tengela za posługiwanie się czarami…

– Sol prosiła, byśmy poczekali kilka dni – mruknął Dag do siebie.

Nie mieli odwagi spojrzeć sobie w oczy. Nikt nie spytał o wyjazd do Tonsberg.

Każde z nich wiedziało o niektórych sprawkach Sol. Ale całą prawdę znała tylko ona.

W kuchni ukroiła sobie solidną pajdę chleba. Jej myśli krążyły wokół tego samego tematu, co i reszty rodziny.

A więc wysłała kolejnego człowieka na tamten świat.