Charlotta pokiwała głową.
– Rozumiem. Zasmuciła ją nowina o pannie Trolle i nie zdając sobie sprawy z prawdziwej przyczyny uległa presji i poślubiła Laurentsa Bereniusa. Liv jest przecież taka ustępliwa: A ty… w Kopenhadze… Wstrząsnęła tobą wiadomość, że wychodzi za mąż, prawda?
– Tak.
Odwrócił się gwałtownie, aż żwir zatrzeszczał mu pod stopami.
– Ale może ty nie zezwoliłabyś na małżeństwo między mną a Liv? – zapytał z nutą agresji w głosie. – Ona przecież nie jest szlachcianką.
– Dagu, najdroższy, jak możesz tak mówić? Czy kiedykolwiek okazałam się snobką?
– Nie, dzięki Bogu, nigdy.
– Daj jej trochę czasu, synku. Myślę, że musisz postępować niezwykle delikatnie. Wszyscy wiemy, w jakim stanie jest Liv po tym koszmarnym małżeństwie.
– Mam pewne podejrzenia – westchnął. – Mam niejasne obawy, że to może potrwać nieskończenie długo. Być może nigdy nie uda mi się do niej dotrzeć.
– Wydaje się, że dręczą ją wyrzuty sumienia – przytaknęła Charlotta. – Jak gdyby ktoś wmówił w nią, że nigdy się od nich nie uwolni bez względu na to, czym i jak będzie się zajmowała. Sądzę też, że jeszcze bardziej przeraża ją myśl o miłości między dwojgiem ludzi, którzy wyrastali razem jako rodzeństwo. Biedna dziewczynka! Musimy jej dać całą naszą czułość, Dagu.
Dag zgadzał się z tym bardziej, niż potrafił to okazać.
Pewnego dnia w Lipowej Alei podczas miłego śniadania odbyła się rodzinna narada. Sol zwróciła uwagę, że Silje dzielnie nie zbliża się do talerza z ciastkami, i uśmiechnęła się z lekką ironią. Tengel podjął temat, który, jak się spodziewała Liv pewnego dnia musiał wypłynąć.
– Liv, wkrótce będziesz musiała zacząć myśleć o swojej przyszłości – powiedział, patrząc na nią z powagą – Zostałaś właścicielką dużej firmy zajmującej się handlem drzewem.
– Nie chcę jej – oświadczyła gniewnie.
– Będziesz więc musiała ją sprzedać – orzekł Tengel. – Nie możesz tak po prostu zostawić jej własnemu losowi.
– Sprzedać? To nierozsądne! – wtrącił się Are. – Jak wiesz, ojcze, mam zamiar wykorzystać tutejszy las. Omawiałem to z ciotką Charlottą. Co więc mogłoby być lepszego niż własna firma, która zajęłaby się wywozem drzewa?
– Wspaniały pomysł – włączył się Dag.
– Ale ja nie znam się na handlu – zaprotestowała Liv. – Nie chcę też mieszkać w tym okropnym domu wśród wspomnień. Chcę być tutaj!
– I zostaniesz – orzekł Dag zawiedziony, że dziewczyna unika jego wzroku. – A ja jestem prawnikiem i wiele będę mógł ci pomóc. Poza tym nie zapominaj, jak dobrze umiesz rachować. Rachunki możesz prowadzić tutaj. Nie wiem, co zrobimy z domem. Szkoda by było go sprzedawać…
– Dlaczego ja nie miałabym w nim zamieszkać? – zapytała Sol. – Udawać wielką damę, trzymać służbę i tak dalej. Zalotnicy cisnęliby się drzwiami i oknami, mieliby chrapkę na ten piękny dom. Przy okazji wzięliby i mnie.
– Nie opowiadaj głupstw – powiedział Tengel ostro. – Nie możesz tam mieszkać sama.
– Dlaczegóż by nie? To tylko doda mi tajemniczości. Ludzie będą umierać z ciekawości, kim jest ta piękna kobieta o smutnych oczach.
– Ty o smutnych oczach? – zaśmiał się Are. – W twoich oczach błyszczy żądza przygód. Widać, że masz w sobie diabła.
– Are! – surowo skarciła syna Silje. – W tym domu się nie przeklina.
– Ja nie przeklinam, to tylko takie utarte powiedzenie.
Tengel westchnął, nie zdołał jednak ukryć uśmiechu.
– Kolejna rodzinna narada, która zamienia się w zabawę – stwierdził. – Musimy spróbować porozmawiać poważnie. Wszyscy, z wyjątkiem Arego, jesteście już dorośli, a tylko on ma zapewnioną przyszłość. Wy, duże dzieci, nie możecie dłużej nic nie robić! Dagu, skończyłeś studia, ale co masz zamiar począć ze swoim wykształceniem?
– Nie wiem tego jeszcze, ojcze. Otrzymałem dwie naprawdę dobre propozycje, mam też inne możliwości.
Dag nadal nazywał Tengela ojcem. Przyjaciele i znajomi Charlotty często kpili z niej z tego powodu.
– A więc siedzisz tylko i zbijasz bąki. Liv odziedziczyła fortunę, ale nie ma sił, żeby się nią zająć. A Sol… Czy nie mogłabyś znów pomóc mi trochę przy chorych? Wszystkim ciebie brakowało, a mnie najbardziej – dodał.
– Chyba tak zrobię – powiedziała bez entuzjazmu, wspominając wolność, której dane jej było posmakować. Może trzeba by raczej powiedzieć: wszystko zmieniło się od czasu, gdy spotkała Księcia Ciemności. Nie mogło już być jak przedtem. – Tak, chyba tak. Przynajmniej przez jakiś czas, dopóki nie postanowię, co chcę zrobić ze swoim życiem. Nie wygląda bowiem na to, bym była otoczona murem zalotników.
– Dobrze wiesz, że miałaś wielu starających – uśmiechnęła się Silje. – Mniej więcej połowa mężczyzn, twoich pacjentów, prosiła cię o rękę. Nie wydaje się, by któryś z nich przypadł ci do gustu.
– Nie znalazłam jeszcze tego jedynego – odparła beztrosko. I znów rozmowa zeszła na inny tor.
Z czasem na obydwu dworach wszystko się jakoś ułożyło. Sol, łagodna, ale nieobecna duchem, pomagała chorym, niekiedy podając im bezwartościowe leki i obiecując poprawę, a następnie niebo. Czasami wszystko kończyło się dobrze, czasami nie, ale pacjenci i tak ją uwielbiali. Kilka razy wymknęła się do lasu i odbyła wyprawy na Blokksberg, ale ich skutki były tak straszliwe, że zdecydowała na jakiś czas zaprzestać tych praktyk. Przyszło jej to z trudem, tęskniła bowiem bardzo za fascynującym wcieleniem Szatana. Chociaż zmieniały się krajobraz i drobne epizody na Blokksberg, on ciągle pozostawał takim samym, ogromnie pociągającym mężczyzną, posiadającym wszystkie cechy, których poszukiwała Sol. Za każdym razem stawał się coraz piękniejszy i coraz bardziej zmysłowy. Przepaść między nim a zwykłymi śmiertelnikami była coraz głębsza. Spotkała go już trzykrotnie w oszałamiającej ekstazie, ale zawsze, gdy się budziła, uczucie pustki było coraz bardziej gorzkie. Płakała wówczas z bezsilności.
Wiedziała, że kolejne przeżycie potęguje ból rozdarcia. Otchłań była dla niej obszarem granicznym, dzielącym dwa światy. Nabierała coraz większej pewności, do którego z nich należy jej dusza, dokąd ulatują jej myśli.
Przerażało ją to bardziej, niż chciała przyznać sama przed sobą.
Liv powoli wracała do życia, ale do normalności było jej jeszcze daleko. Dag miał dla niej niewyczerpalne zasoby cierpliwości. Często myślał o tej fatalnej chwili, gdy oboje zdali sobie sprawę, że nie są rodzeństwem.
Pewnego dnia Liv poruszyła ten temat.
Siedzieli w Grastensholm na okiennym parapecie. Zapadał zmierzch. Rozmowa ucichła. Byli sami, Charlotta poszła do Lipowej Alei.
– Co z nami będzie, Dagu? – nieoczekiwanie westchnęła Liv.
Drgnął.
– O co ci chodzi?
– Wiesz dobrze, co mam na myśli.
– Tak – powiedział po chwili. – Nie śmiałem nazywać rzeczy po imieniu.
Liv czekała. Ona podjęła temat, teraz nadeszła jego kolej.
– Czy zechcesz, Liv? – zapytał cicho. – Czy zechcesz wyjść za mnie?
– To nie takie proste – szepnęła. – Chcieć to nie to samo co móc.