Выбрать главу

Charlotta pokiwała głową.

– Rozumiem. Zasmuciła ją nowina o pannie Trolle i nie zdając sobie sprawy z prawdziwej przyczyny uległa presji i poślubiła Laurentsa Bereniusa. Liv jest przecież taka ustępliwa: A ty… w Kopenhadze… Wstrząsnęła tobą wiadomość, że wychodzi za mąż, prawda?

– Tak.

Odwrócił się gwałtownie, aż żwir zatrzeszczał mu pod stopami.

– Ale może ty nie zezwoliłabyś na małżeństwo między mną a Liv? – zapytał z nutą agresji w głosie. – Ona przecież nie jest szlachcianką.

– Dagu, najdroższy, jak możesz tak mówić? Czy kiedykolwiek okazałam się snobką?

– Nie, dzięki Bogu, nigdy.

– Daj jej trochę czasu, synku. Myślę, że musisz postępować niezwykle delikatnie. Wszyscy wiemy, w jakim stanie jest Liv po tym koszmarnym małżeństwie.

– Mam pewne podejrzenia – westchnął. – Mam niejasne obawy, że to może potrwać nieskończenie długo. Być może nigdy nie uda mi się do niej dotrzeć.

– Wydaje się, że dręczą ją wyrzuty sumienia – przytaknęła Charlotta. – Jak gdyby ktoś wmówił w nią, że nigdy się od nich nie uwolni bez względu na to, czym i jak będzie się zajmowała. Sądzę też, że jeszcze bardziej przeraża ją myśl o miłości między dwojgiem ludzi, którzy wyrastali razem jako rodzeństwo. Biedna dziewczynka! Musimy jej dać całą naszą czułość, Dagu.

Dag zgadzał się z tym bardziej, niż potrafił to okazać.

* * *

Pewnego dnia w Lipowej Alei podczas miłego śniadania odbyła się rodzinna narada. Sol zwróciła uwagę, że Silje dzielnie nie zbliża się do talerza z ciastkami, i uśmiechnęła się z lekką ironią. Tengel podjął temat, który, jak się spodziewała Liv pewnego dnia musiał wypłynąć.

– Liv, wkrótce będziesz musiała zacząć myśleć o swojej przyszłości – powiedział, patrząc na nią z powagą – Zostałaś właścicielką dużej firmy zajmującej się handlem drzewem.

– Nie chcę jej – oświadczyła gniewnie.

– Będziesz więc musiała ją sprzedać – orzekł Tengel. – Nie możesz tak po prostu zostawić jej własnemu losowi.

– Sprzedać? To nierozsądne! – wtrącił się Are. – Jak wiesz, ojcze, mam zamiar wykorzystać tutejszy las. Omawiałem to z ciotką Charlottą. Co więc mogłoby być lepszego niż własna firma, która zajęłaby się wywozem drzewa?

– Wspaniały pomysł – włączył się Dag.

– Ale ja nie znam się na handlu – zaprotestowała Liv. – Nie chcę też mieszkać w tym okropnym domu wśród wspomnień. Chcę być tutaj!

– I zostaniesz – orzekł Dag zawiedziony, że dziewczyna unika jego wzroku. – A ja jestem prawnikiem i wiele będę mógł ci pomóc. Poza tym nie zapominaj, jak dobrze umiesz rachować. Rachunki możesz prowadzić tutaj. Nie wiem, co zrobimy z domem. Szkoda by było go sprzedawać…

– Dlaczego ja nie miałabym w nim zamieszkać? – zapytała Sol. – Udawać wielką damę, trzymać służbę i tak dalej. Zalotnicy cisnęliby się drzwiami i oknami, mieliby chrapkę na ten piękny dom. Przy okazji wzięliby i mnie.

– Nie opowiadaj głupstw – powiedział Tengel ostro. – Nie możesz tam mieszkać sama.

– Dlaczegóż by nie? To tylko doda mi tajemniczości. Ludzie będą umierać z ciekawości, kim jest ta piękna kobieta o smutnych oczach.

– Ty o smutnych oczach? – zaśmiał się Are. – W twoich oczach błyszczy żądza przygód. Widać, że masz w sobie diabła.

– Are! – surowo skarciła syna Silje. – W tym domu się nie przeklina.

– Ja nie przeklinam, to tylko takie utarte powiedzenie.

Tengel westchnął, nie zdołał jednak ukryć uśmiechu.

– Kolejna rodzinna narada, która zamienia się w zabawę – stwierdził. – Musimy spróbować porozmawiać poważnie. Wszyscy, z wyjątkiem Arego, jesteście już dorośli, a tylko on ma zapewnioną przyszłość. Wy, duże dzieci, nie możecie dłużej nic nie robić! Dagu, skończyłeś studia, ale co masz zamiar począć ze swoim wykształceniem?

– Nie wiem tego jeszcze, ojcze. Otrzymałem dwie naprawdę dobre propozycje, mam też inne możliwości.

Dag nadal nazywał Tengela ojcem. Przyjaciele i znajomi Charlotty często kpili z niej z tego powodu.

– A więc siedzisz tylko i zbijasz bąki. Liv odziedziczyła fortunę, ale nie ma sił, żeby się nią zająć. A Sol… Czy nie mogłabyś znów pomóc mi trochę przy chorych? Wszystkim ciebie brakowało, a mnie najbardziej – dodał.

– Chyba tak zrobię – powiedziała bez entuzjazmu, wspominając wolność, której dane jej było posmakować. Może trzeba by raczej powiedzieć: wszystko zmieniło się od czasu, gdy spotkała Księcia Ciemności. Nie mogło już być jak przedtem. – Tak, chyba tak. Przynajmniej przez jakiś czas, dopóki nie postanowię, co chcę zrobić ze swoim życiem. Nie wygląda bowiem na to, bym była otoczona murem zalotników.

– Dobrze wiesz, że miałaś wielu starających – uśmiechnęła się Silje. – Mniej więcej połowa mężczyzn, twoich pacjentów, prosiła cię o rękę. Nie wydaje się, by któryś z nich przypadł ci do gustu.

– Nie znalazłam jeszcze tego jedynego – odparła beztrosko. I znów rozmowa zeszła na inny tor.

Z czasem na obydwu dworach wszystko się jakoś ułożyło. Sol, łagodna, ale nieobecna duchem, pomagała chorym, niekiedy podając im bezwartościowe leki i obiecując poprawę, a następnie niebo. Czasami wszystko kończyło się dobrze, czasami nie, ale pacjenci i tak ją uwielbiali. Kilka razy wymknęła się do lasu i odbyła wyprawy na Blokksberg, ale ich skutki były tak straszliwe, że zdecydowała na jakiś czas zaprzestać tych praktyk. Przyszło jej to z trudem, tęskniła bowiem bardzo za fascynującym wcieleniem Szatana. Chociaż zmieniały się krajobraz i drobne epizody na Blokksberg, on ciągle pozostawał takim samym, ogromnie pociągającym mężczyzną, posiadającym wszystkie cechy, których poszukiwała Sol. Za każdym razem stawał się coraz piękniejszy i coraz bardziej zmysłowy. Przepaść między nim a zwykłymi śmiertelnikami była coraz głębsza. Spotkała go już trzykrotnie w oszałamiającej ekstazie, ale zawsze, gdy się budziła, uczucie pustki było coraz bardziej gorzkie. Płakała wówczas z bezsilności.

Wiedziała, że kolejne przeżycie potęguje ból rozdarcia. Otchłań była dla niej obszarem granicznym, dzielącym dwa światy. Nabierała coraz większej pewności, do którego z nich należy jej dusza, dokąd ulatują jej myśli.

Przerażało ją to bardziej, niż chciała przyznać sama przed sobą.

* * *

Liv powoli wracała do życia, ale do normalności było jej jeszcze daleko. Dag miał dla niej niewyczerpalne zasoby cierpliwości. Często myślał o tej fatalnej chwili, gdy oboje zdali sobie sprawę, że nie są rodzeństwem.

Pewnego dnia Liv poruszyła ten temat.

Siedzieli w Grastensholm na okiennym parapecie. Zapadał zmierzch. Rozmowa ucichła. Byli sami, Charlotta poszła do Lipowej Alei.

– Co z nami będzie, Dagu? – nieoczekiwanie westchnęła Liv.

Drgnął.

– O co ci chodzi?

– Wiesz dobrze, co mam na myśli.

– Tak – powiedział po chwili. – Nie śmiałem nazywać rzeczy po imieniu.

Liv czekała. Ona podjęła temat, teraz nadeszła jego kolej.

– Czy zechcesz, Liv? – zapytał cicho. – Czy zechcesz wyjść za mnie?

– To nie takie proste – szepnęła. – Chcieć to nie to samo co móc.