– Dlaczego nie?
Gwałtownie pokręciła głową.
– Nie mogę o tym mówić, Dagu. To zbyt… osobiste.
Popatrzył na nią badawczo, ale odwróciła twarz.
– Ale czy chcesz tego? – zapytał cicho. – Czy chcesz wyjść za mnie za mąż?
Tym razem zdecydowanie przytaknęła ruchem głowy.
Dag nie męczył jej dłużej. Widział wyraźnie, że to dla niej zbyt trudne.
Zwrócił się z tym problemem do Sol. Szczerej, otwartej Sol, zawsze gotowej do pomocy. Poprosił ją, by wyciągnęła od Liv, co stoi na przeszkodzie ich małżeństwu.
– Przede wszystkim jest nieprzyzwoicie wcześnie po zgonie męża – powiedziała nie namyślając się Sol.
– Wiem, ale mam dużo czasu, by na nią czekać.
Sol, która właśnie postanowiła skończyć z wyprawami na Blokksberg, rada była, że zajmie swoje myśli czymś nowym i ważniejszym.
– Oczywiście, zapytam ją, braciszku. Małżeństwo z tobą jest dla Liv jedynym ratunkiem. Dlaczego nie odkryłeś tego już dawno temu, ty głuptasie?
– A ty?
– Szczerze mówiąc, ja też się nie zorientowałam. Zawsze traktowałam was wszystkich jak rodzeństwo.
– My też tak myśleliśmy, ale tak wcale nie jest, Sol.
– Nie, i dzięki Bogu, ze względu na Liv. Życzę wam wszystkiego dobrego, braciszku. Na pewno uda mi się wyciągnąć z niej prawdę.
Tak też się stało. Dziewczęta, tak jak w dzieciństwie, dzieliły sypialnię. Pewnego wieczora Sol uznała, że Liv dojrzała do rozmowy o swoim nieudanym małżeństwie.
W ciemności wsłuchiwała się w szept siostry.
– Nasza kochana mama poradziła mi dać mężowi całą swą miłość, pozwolić mu przychodzić do siebie i przyjmować z radością, pokazywać, że podzielam jego… żądze. Zrobiłam tak, Sol, i usłyszałam lodowate kazanie. Powiedział, że ujawnianie uczuć nie przystoi kobiecie i że w przyszłości mam pozostać bierna. To on miał być myśliwym, zdobywcą. Byłam tylko jego własnością, z której był dumny, z której mógł korzystać.
– Chyba wykorzystać – parsknęła ze złością Sol, aż Liv musiała ją uciszyć. – Nigdy nie słyszałam o kimś tak okropnym. I zakłamanym. Nie wolno ci w to wierzyć, Liv. Silje miała rację. Większość mężczyzn czeka na odpowiedź na swoje zaloty, chcą być kochani.
– Tak sądzisz? – zapytała siostra z odrobiną nadziei w głosie.
– Sądzę? Ja to wiem!
Liv była zbyt przybita, by zwrócić uwagę na wyraźne odwołanie się Sol do własnych doświadczeń.
– Gdybym miała wtedy dość sił, by nie dać się zbić z tropu. Ale byłam taka samotna, taka niepewna. Sądziłam, że to mój błąd, że on miał rację, przyrównując mnie do ladacznic. To mnie złamało, Sol. A to był tylko wstęp do ciągłych poniżeń, zniewag i moich wiecznych wyrzutów sumienia. On mnie zabijał, rozumiesz? I… Sol! Nie, tego nie mogę powiedzieć!
– Musisz wyznać teraz całą prawdę, inaczej nigdy nie pozbędziesz się tych myśli.
– Nie, dopiero teraz przyszło mi to do głowy.
Sol czekała, Liv w końcu zebrała się na odwagę.
– Może to dziwaczna myśl, ale nie mogę się jej pozbyć… Za każdym razem, kiedy mnie zbił albo ukarał w jakiś inny sposób, stawał się potem przedziwnie czuły i chciał… Rozumiesz.
Sol usiadła na łóżku.
– Tfu! Tfu! Co za świnia! Co za ohydny… – Nie znalazła odpowiedniego słowa i położyła się znów. – Mogłabym go zabić! – mruczała zawzięcie, jak gdyby tego nie zrobiła.
– Ale to nie było najważniejsze – powiedziała Liv przepraszająco. – Najgorsze było to codzienne śledzenie każdego gestu, słowa, kroku. Cały czas musiałam się pilnować, by zachowywać się bez zarzutu.
Długo milczała.
– Właśnie dlatego nie mogę wyjść za Daga – szepnęła przygnębiona. – Nie mam niczego, co mogłabym mu dać. Nie śmiem okazywać uczuć, bezustannie będę się lękać, czy nie zrobiłam czegoś, co mu się nie spodoba. Myśl o karze…
– Ze strony Daga?
– Wiesz przecież, że on zawsze był taki dokładny i pedantyczny. Nie lubi nieporządku, bałaganu.
– No tak, ale jaki to ma związek z miłością?
– Większy niż myślisz.
– Nie bądź głupia – powiedziała Sol.
Dyskutowały długo, ale Sol nie udało się do końca przekonać siostry.
Sol odbyła poważną rozmowę z Dagiem, powtórzyła mu wszystko.
– Wygląda na to, że twoje zamiłowanie do porządku zabija w niej resztki śmiałości, Dagu. Tak nie może być!
Dag siedział przy oknie obserwując Liv, która pomagała Mecie przy kurach. Był wstrząśnięty tym, że Laurents do tego stopnia zdołał zniszczyć w żonie zdolność do radości i naturalności. Raptem odwrócił się do Sol.
– Ale mnie chyba zna? Mnie się chyba nie boi?! – wykrzyknął zdesperowany.
– Cóż, tak właśnie jest.
– Ale… ale… – nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Uderzał się dłonią w czoło. – Jak ona może przyrównywać mnie do tego potwora?
Sol powoli rzekła:
– Daleka droga przed tobą, braciszku.
ROZDZIAŁ XI
Pewnego dnia, kiedy całe rodzeństwo wraz z Metą pomagało Aremu na polu wyrywać rzepę, na horyzoncie ukazał się jeździec. Najwyraźniej zmierzał ku Lipowej Alei.
– Któż to może być? – zdziwiła się Liv.
Dag wytężył wzrok.
– Czy to nie kurier, który eskortował cię do Skanii, Sol?
– Tak, to on! – potwierdziła Meta.
– Do czorta! – syknęła Sol. – Przepraszam, nie chciałam przeklinać. Jacob Skille? Czego on tu szuka?
– Myślałam, że on się wam podoba, panienko – zdziwiła się Meta.
– Podoba? Tak – prychnęła Sol. – Może i tak, ale już z nim skończyłam.
Pozostali przyglądali się jej zdumieni.
Jeździec zatrzymał się na gościńcu, poprawiając coś przy jukach. Jeszcze ich nie zauważył.
Sol poczuła, że winna jest rodzeństwu wyjaśnienie.
– Mieliśmy w drodze małą przygodę, całkiem niewinną. Odrobinę romantyczną. Ale z tego powodu nie musi chyba tu przyjeżdżać! Dagu, czy będziesz aniołem i zaprosisz go do Grastensholm? Nie życzę sobie byłych wielbicieli kręcących się po domu.
– Oczywiście, możesz na mnie liczyć – powiedział Dag. Po zimie wspólnie spędzonej w Kopenhadze znał swoją przyszywaną siostrę lepiej niż inni.
Otarł dłonie o spodnie i ruszył w kierunku dworu.
– Wiesz co, poczekaj na mnie – zdecydowała Sol. – Najlepiej będzie, jak pójdziemy razem.
Stwierdziła, że nie warto ryzykować, by Jacob Skille powiedział coś kompromitującego przy rodzicach. Mam jeszcze trochę czasu, zanim Jacob dotrze na miejsce, pomyślała. Dag przystanął.
– Do pioruna – mruknęła do siebie, wyrywając ostatnią rzepę i ciągnąc tak mocno, że aż runęła do tyłu. – Że też ludzie nie mogą pojąć, że kiedy koniec, to koniec.
Are jęknął.
– No nie, Meto, znów pomyliłaś stosy. Najlepsze miałaś kłaść tutaj, a te małe tam. Czy ty naprawdę nie widzisz różnicy?
– Przepraszam – bąknęła Meta.
Sol była rozzłoszczona wizytą Jacoba Skillego.
– Przestań bez ustanku drzeć się na to dziecko – warknęła do Arego. – Cały czas biega w kółko jak tresowane zwierzę, żeby ci sprawić przyjemność. Ale ty tego nie widzisz! Zauważasz jedynie jej błędy.
– A czy ona robi coś innego? Sama zobacz, tylko płacze i maże się, a rzepę nadal źle układa.
– Denerwuje się przy tobie. Nigdy nie miała z tym do czynienia, nie pojmujesz?
– Nie. Nie można być aż tak niezdarnym.
Sol upuściła rzepę, którą trzymała w ręku, i przysunęła się do Arego. Musiała zadrzeć głowę, by móc spojrzeć w oczy młodszemu, ale rosłemu bratu.