– Jak sądzisz, jak byś się zachował, gdybyś urodził się we wszeteczeństwie i był nazywany przez wszystkich bękartem? Gdybyś od kołyski musiał towarzyszyć matce w jej poczynaniach z mężczyznami? Gdybyś był narażony na kuksańce i kopniaki, bo nie byłoby dla ciebie miejsca wśród prawowitych chrześcijan? Meta żyła w największym ubóstwie i poniżeniu, ponieważ nikt nie chciał przyjąć ich na służbę pod swój dach. Miała jedynie matkę, żyjącą w upodleniu, która mimo swej nędzy starała się uchronić dziewczynkę przed złem tego świata. Kiedy ją spotkałam, Meta była tak brudna, że widziałam łażące po niej wszy. Musiałam pochować jej zmarłą matkę, leżącą od trzech miesięcy w nędznym szałasie, który był ich domem. Po jej śmierci Meta została sama, zdana na pastwę losu. Kiedy ją znalazłam, stała przywiązana do płotu i zabawiał się z nią tuzin sprośnych żołnierzy. Sądząc po śladach, przybyłam i powstrzymałam ich zbyt późno. Większość zdążyła już zaspokoić swe żądze, wykorzystując ją, trzynastolatkę. Potem zabrałam Metę tutaj. Sądziłam, że w tym domu wszyscy bez wyjątku będą ją rozumieć. Ale wyraźnie się pomyliłam…
Are stał oniemiały i z powagą słuchał Sol.
Liv, wstrząśnięta słowami siostry, podeszła do Mety i przytuliła ją do siebie. Objęła za szyję i przycisnęła policzek do jej włosów. W tym momencie między obiema dziewczętami wytworzyła się głęboka więź. Na Liv dobrze to wpłynęło. Dostrzegła tragedię, która przesłoniła jej własną. Nareszcie był ktoś, kim należało się zająć i pocieszyć, zapominając o sobie. Widząc reakcję Liv, Sol i Dag bardzo się uradowali.
– Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej? – zapytał Are półgłosem.
– Ponieważ Silje i Tengel przyjęli ją życzliwie, nie stawiając żadnych pytań. Chciałam, żeby Meta została tu ze względu na samą siebie, a nie dlatego, że ktoś jej współczuje. Uznałam też, że jesteś za młody, by słuchać takich brutalnych opowieści.
– Pomyliłaś się – odparł Are krótko i znów wziął się do pracy.
Sol oprzytomniała.
– Och, Dagu, musimy zdążyć przed Jacobem! Do czorta, jak można biec z kilkoma funtami gliny pod stopami!
Udało się im jednak zatrzymać Jacoba, zanim dotarł do dworu. Kiedy ich zobaczył, przystanął w alei tuż pod drzewem Sol.
Sol zmusiła się do ugrzecznionego uśmiechu na powitanie. Jacob jednak niczego nie zauważył, tak był szczęśliwy, że znów ją widzi. Z radością przyjął zaproszenie Daga do Grastensholm.
Kiedy już szli w stronę dworu, Sol ruchem ręki przekazała Dagowi prośbę, by usunął się na bok.
– Co tu robisz, miły? – zapytała Sol, starając się zachować przyjazny ton.
– Postarałem się o przeniesienie do Akershus – odparł z dumą. – Teraz możemy być razem, Sol. Tak bardzo za tobą tęskniłem. Nareszcie będę mógł pójść do twego ojca i uczynić z ciebie przyzwoitą kobietę.
Sol zorientowała się, że Jacob ma na sobie najlepsze ubranie, wypolerowaną do połysku zbroję i przystrojony piórami hełm. Wyraźnie przybył z poważnymi zamiarami!
– Nie waż się powiedzieć, że zrobiłeś ze mnie nieprzyzwoitą kobietę! – syknęła.
Ton jej głosu zatrwożył Jacoba.
– Sądziłem, że ty już wszystko opowiedziałaś. Czy nie mówiłaś nic o nas?
– Tak, ale nie wdawałam się w szczegóły. Moi rodzice są dobrymi ludźmi, bardzo by się zasmucili, gdyby się o tym dowiedzieli. Jacobie, bądź tak dobry i zaczekaj, nie proś na razie o moją rękę. Nie czas teraz na to, są bardzo poruszeni tragedią mojej siostry. Opowiem ci o tym później. Zimą muszę też pomóc ojcu w pracy… – Doprawdy, praca z chorymi przydała się na coś, pomyślała. – Ale rodzice przyjmą cię serdecznie, opowiadałam im, jak dobry byłeś dla mnie w Skanii. Przez jakiś czas możemy trzymać naszą miłość w sekrecie, prawda? Powiem ci od razu, kiedy uznam, że nadszedł właściwy czas.
O, jakim wstrętem wypełniało ją użycie słowa „miłość” w tej sytuacji.
– Ale ja tak marzyłem o tym, by być z tobą – powiedział Jacob.
– Spotkajmy się jutro nad rzeką, koło lasku. Po obiedzie.
Jacob Skille wyraźnie nie był zachwycony koniecznością zmiany planów, ale nie widząc innego wyjścia przystał na to.
Sol dyskretnie przywołała Daga, który trzymał się z tyłu.
– Jak długo możesz zostać? – zapytała Jacoba.
– Mam przystąpić do nowej służby dopiero za trzy tygodnie – odparł.
Na Boga, trzy tygodnie? Jak ona zdoła utrzymać go na wodzy tak długo?
Rodzice, choć wcale nie słyszeli wiele o Jacobie Skillem, przyjęli go jednak życzliwie, dziękując za opiekę nad córką w Skanii. Na szczęście Dag zrozumiał, że Sol pali się grunt pod stopami, i szybko zabrał Jacoba do Grastensholm.
Sol odetchnęła z ulgą.
Kilka godzin później Sol wyjrzała przez okno. Zobaczyła, jak Meta wychodzi z obory, dźwigając ciężkie konwie z mlekiem. Na dziedzińcu spotkała Arego, który przystanął, by z nią porozmawiać. Sol nie słyszała, co mówił. Widziała tylko wystraszoną buzię Mety, która uniósłszy głowę spoglądała na niego. Sol zobaczyła, że Are uśmiechnął się do dziewczyny i pogładził ją po policzku. Wziął od niej konwie i razem podążyli dalej.
Sol odeszła od okna, uśmiechając się z zadowoleniem. Nareszcie zapanował w domu pokój. Nie sądziła, by Are kierował się litością. Po prostu zrozumiał lekcję. W tym chłopcu kryło się dużo ciepła, choć przytłumionego teraz problemami dorastania.
Sol powtórzyła historię Mety rodzicom, a Dag przekazał ją Charlotcie. Od tego dnia wszyscy dokładali jeszcze większych starań, by dziewczynka ze Skanii czuła się u nich jak najlepiej. Nadal pracowała, uznano bowiem, że takie rozwiązanie będzie się dla niej najkorzystniejsze, ale teraz stała się bardziej ich dzieckiem niż obcą dziewką do pomocy.
Następnego dnia Sol spotkała się z Jacobem nad rzeką. Było to jej ulubione miejsce, gdzie niegdyś chadzała ze swym kotem.
Jacob ułożył się obok niej w miękkiej trawie.
– No i jak się miewasz? – zapytała.
– W Grastensholm? Dziękuję, wybornie. Matka Daga, to nadzwyczajny człowiek. Tak miło się z nią gawędzi.
– Oczywiście, ciotka Charlotta jest wyjątkowa. Wszyscy ją ubóstwiamy.
– Świetnie to rozumiem. Pomogłem jej trochę w tym wielkim domu. Jestem dość zręczny, a Dag na takiego nie wygląda.
– Nie, a poza tym ostatnio zajęty jest kłopotami naszej siostry. Stara się uporządkować sprawy związane ze spadkiem po jej mężu…
Sol mówiła gorączkowo, aby tylko uniknąć zalotów Jacoba. On jednak był bardzo zasmucony.
– Sol, dlaczego mnie unikasz?
– Unikam? – roześmiała się nerwowo. – Spotykam się z tobą potajemnie, a ty nazywasz to unikaniem?
– Może tak i nie jest, ale coś mnie niepokoi. Tyle śniłem o tobie, Sol.
– Och, Jacobie!
Zwróciła ku niemu twarz, pocałował ją pożądliwie, spragniony.
Kiedy w końcu udało jej się uwolnić, powiedziała:
– To prawda, że trochę się zmieniłam. W Skanii, daleko od domu, byliśmy tacy swobodni. Tu bardziej muszę się liczyć z wymaganiami moich rodziców. Jacobie, najmilszy, czy uznasz to za dziwne, jeżeli nie chciałabym… więcej… na razie? Czy zrozumiesz, że aż do czasu, gdy naprawdę będziemy do siebie należeć, chcę pozostać czysta, by nie dręczyły mnie wyrzuty sumienia?
Wzruszył się.
– Oczywiście, że się podporządkuję. Mogę poczekać. Mogę czekać w nieskończoność, moja ukochana gołąbeczko.
Gołąbeczka? A cóż to za określenie? pomyślała Sol.
Wróciła do domu z niespokojnym sumieniem. W jaki sposób zdoła się wycofać z obietnicy? Nigdy w świecie nie będzie miała odwagi powiedzieć Jacobowi, by zmykał tam gdzie pieprz rośnie. Jakiś jeden czuły punkt w jej duszy nie pozwalał zbyt boleśnie zranić Jacoba.