Выбрать главу

Cóż jednak miała zrobić?

Wracając do domu klęła głośno w rytm zamaszystych kroków:

– Do diabła, do diabła, do diabła…!

* * *

Dag stał w kantorze kupieckim Bereniusa w okolicach portu w Oslo i zdumiony wpatrywał się w wieśniaka który właśnie przybył z transportem drewnianych bali.

– Nie chcecie nic za drewno, człowieku? To po co je przywozicie?

Wieśniak miętosił czapkę w dłoniach.

– Kupiec Berenius kazał mi to dostarczyć. Powiedział że to dla jego wysokości króla.

– Co wy mówicie? Królowi należy się pewna część, zgoda, musimy płacić podatki, ale cały ładunek? Czy to zdarzało się już wcześniej?

– Dziesięć ładunków w roku, panie.

– Co? A inni chłopi?

– Tak samo, panie.

– Na miłość boską! Nic dziwnego, że Berenius tak się wzbogacił! A co z pozostałym drewnem, które przywozicie? Tym nie dla króla? Ile za nie dostajecie?

Wieśniak podał śmiesznie niską cenę.

– Nie, tak być nie może. Zbierzcie wszystkich chłopów, którzy dostarczali tu drewno w ciągu ostatniego roku, i przyjdźcie za tydzień od dzisiaj. Tu jest lista nazwisk. Należy wam się zapłata przynajmniej za to, coście dostarczyli w tym roku. A potem sporządzimy sprawiedliwą umowę, tak byście otrzymywali pieniądze za drewno i za waszą pracę. Czy jesteście zadowoleni?

Wieśniak stał z rozdziawioną gębą. Pokiwał tylko głową i w końcu wybiegł jak oparzony.

Dag zwrócił się do kompletnie oszołomionego zarządcy.

– A jak się sprawy mają z tutejszymi pracownikami? Jaką dostają zapłatę?

Zapłatę? Okazało się, że płaci się im w naturze, chlebem albo wódką. A na święta dostają talara. Dag zamknął oczy i westchnął.

– Przejrzę rachunki i zorientuję się, ile mogą dostać. Tak mi wstyd! Tak bardzo mi wstyd za Bereniusa.

Tragedia Mety przełamała ostatnie bariery w Liv. Nikt nie poświęcał biednemu dziecku tyle czasu co ona. Pewnego dnia dziewczęta wpadły do domu zataczając się ze śmiechu.

– Co się stało, Liv? – zapytała Silje zdumiona. – Ty się śmiejesz? To najwspanialsze, co mogło się zdarzyć!

– Tak naprawdę to nie wiem, czemu się śmieję – odparła Liv. – Może to dlatego, że Dag zrobił coś przecudownego. Sprzedał ten dom duchów w Oslo i kupił inny. Będzie tam jego biuro, kiedy poważnie zacznie pracować, i dom całej rodziny, jeśli ktoś z nas zechce zatrzymać się w Oslo.

– Pięknie – powiedziała Silje. – Ale najważniejsze, że znów jesteś wesoła, kochane dziecko. I Meta także.

– Dag postanowił odmienić całą firmę. Dał zarządcy większą władzę i postarał się, by pracownicy otrzymali godziwą zapłatę. Ma bardzo dobre stosunki z właścicielami lasów, którzy go błogosławią. Jedynym minusem jest to, że królowi należy się tak bezwstydnie dużo drewna za darmo.

Tak było w istocie, ale prawnie królowi należał się jedynie ułamek tego, czego żądał Laurents Berenius, który ogromną część zysków zgarniał do własnej kieszeni.

– Liv! – powiedziała Silje oburzona. – Nie wolno się tak wyrażać o jego wysokości!

– Ale czym on sobie zasłużył na całe to drewno?

– Liv, zabraniam ci krytykować króla.

Sol wybuchnęła śmiechem.

– Powinnaś zobaczyć swojego ulubionego króla na balu, na którym byłam na zamku w Kopenhadze! To bezwładny, tłusty odwłok! Wynosili go pijanego jak szewca. Trzeba było sześciu chłopa, by go podnieść, mamrotał tylko coś niezrozumiałego. Powiadają, że z Christianem IV zwyciężył w piciu jedynie jego zmarły ojciec, Fryderyk II. Ale w obronie Christiana trzeba dodać, że ma tęgą głowę, bo już następnego dnia zabiera się do wypełniania swoich obowiązków. Nikt nie może narzekać na jego sposób rządzenia królestwem. Co prawda dziesięcinę, którą muszą płacić chłopi, mógłby sobie darować, no i podatek od tego, co sprzeda Liv, rzecz jasna także. W tym roku ustanowił nowe cła. On w każdym razie na tym nie straci.

W spojrzeniu Silje, słuchającej słów Sol, wyczytać można było żal. Żal z powodu utraconych złudzeń.

– Nie musiałaś mówić tego wszystkiego, Sol – stwierdził Tengel. – Nasza Silje jest tak bardzo przywiązana do królewskiego majestatu. Staraliśmy się wychować was inaczej. Chcieliśmy, byście byli mądrzy, silni i umieli myśleć samodzielnie, a własną niezależność sądów łączyli z szacunkiem dla odmiennych poglądów innych ludzi. Rozumiesz to, Sol?

– Tak. Przepraszam.

– Król Christian jest dobrym władcą – ciągnął Tengel. – Najlepszy duński król, jakiego mieliśmy. Naprawdę interesuje się Norwegią. Jego ojciec nie był taki.

Te słowa Silje przyjęła z radością.

– Jest pewna sprawa, która mnie niepokoi – powiedział Are. – Niektórzy ludzie niechętnym okiem patrzą na to, że przestajemy z Duńczykami.

– Chodzi o Charlottę? – spytał Tengel. – Takich ludzi nie może być wielu.

– Nic takiego nie słyszałam – powiedziała Sol.

– Ja też nie – dodała Liv.

– A ja niestety tak – rzekła Silje. – Ale to wyjątki. Charlotta jest samotną kobietą. Tylko fanatycy mogą być przeciwko niej.

– Ciotka Charlotta jest powszechnie lubiana – dorzuciła Liv. – Dag jest z niej bardzo dumny.

– Większość ludzi pogodziła się z faktem, że w kraju są Duńczycy – powiedział Tengel. – Są też buntownicy, którym nie mogę odmówić sympatii. Zanim Norwegia dostała się pod panowanie duńskie, była mocarstwem. Pewnego dnia dojdzie do poważnych rozruchów, z pewnością jednak nie za Christiana.

– Po czyjej ty jesteś stronie? – zapytała Sol.

– Naturalnie, tak jak wszyscy chciałbym, by Norwegia była wolna – odpowiedział Tengel. – Ale Charlotta jest naszą najbliższą przyjaciółką i nie mam zamiaru odwracać się od niej plecami z powodu jej pochodzenia. Większość ludzi przestaje z Duńczykami. Nie przejmuj się wyjątkami, Are.

– Nie, to tylko paru chłopaków.

Tengel pokiwał głową.

– Przyszli buntownicy. Nam nie wolno się w to mieszać. Ze względu na Sol nie możemy wzbudzać zainteresowania.

– Ze względu na mnie? Ja sobie poradzę.

Tengel zapatrywał się na to inaczej.

– Musisz być bardzo ostrożna, Sol. Jeden nierozważny krok może ściągnąć nieszczęście na całą naszą rodzinę, a przede wszystkim na ciebie.

– Czy może nie byłam łagodna jak owieczka?

– Tak, tak. Ale ja znam cię dobrze. Znów jesteś niespokojna. A dziś uciekłaś się do magicznych sztuczek: szewcowa nagle cudownie ozdrowiała. Nie wolno ci tak robić, Sol! Trzymaj się ziół!

Sol skinęła głową i obiecała poprawę.

Teraz leżała w łóżku z rękami pod głową i wpatrywała się w sufit. Równy oddech Liv zdradzał, że siostra śpi.

Najwyższy czas zrobić coś z Jacobem. Nadal mieszkał w Grastensholm i za kilka dni miał wyjechać. Na szczęście już od tygodnia nie pokazywał się w Lipowej Alei. Z pewnością był załamany jej zachowaniem.

Sol znów nawiedzał ten sam niepokój, który poprzedzał jej wyprawy na Blokksberg, choć tak się wzbraniała i zarzekała, że nigdy tam nie poleci. Te wyprawy pogłębiały dysharmonię w niej samej, odsuwały od prawdziwego życia, narażały na cierpienia fizyczne. Nie, stanowczo nie chciała tam wracać. Nie znalazła nawet środka przeciw temu upiornemu bólowi głowy.

Przez wiele dni padało, ale teraz ziemia znów była już sucha. Czy ma zabrać Jacoba do lasu i tam go „uwieść”? Z pewnością ucieszy się z tego i nigdy nie przyjdzie mu do głowy, że taki był jej cel od początku. Coś nieodparcie „pociągnie” nas ku sobie, pomyślała.

Zanim zasnęła, nakreśliła sobie krótki plan działania.