Wyglądał na bardzo zakłopotanego.
– Ciągniecie za sobą nieszczęście, panienko. Powiedzcie, chyba nie jesteście czarownicą?
– Kim chciałbyś, żebym była?
Klaus wpatrywał się w mech pod nogami.
– Moją dziewczyną – powiedział cicho.
– A więc nią jestem – odparła Sol niespodziewanie miękko. – Ale co my teraz poczniemy?
Nie tak łatwo przychodziło Klausowi układanie zawiłych planów. Czubkiem buta dłubał w mchu i nie odpowiadał.
– Nie mogę wrócić do domu, do Lipowej Alei – stwierdziła Sol. – Chociaż władze nie znają mego imienia, nie chcę narażać rodziny. Nie mogę też wrócić do Oslo. Od razu mnie złapią. Rozpoznają mnie po oczach.
– Ja też nie mogę wrócić do stajni wojewody – powiedział Klaus. – Poza tym nie chcę. Wcale nie było mi tam dobrze.
Sol zauważyła szramy na jego policzkach, które najpewniej pochodziły od uderzeń batem.
– Jedynym miejscem, gdzie było mi dobrze, było Grastensholm – powiedział rozmarzony. – Gdybym tylko mógł tam wrócić!
– Tego nie da się zrobić. Dużo później dowiedziałam się, że przeniesiono cię, by nas rozdzielić.
Z wysokiej sosny rozległ się krzyk kani. Sol popatrzyła w górę.
– Ale to im się nie udało – mruknęła. – Mieliśmy siebie wtedy.
Klaus westchnął na samo wspomnienie.
– Od tego czasu śniłem tylko o jednym: by przeżyć to jeszcze raz.
– Ależ, mój drogi, nie miałeś innych dziewcząt?
– Miałem, ale one nie były nic warte. Jak zdechłe krowy.
Duma Sol była mile połechtana.
– Zobaczymy, co będzie. Ale dokąd teraz pójdziemy?
Klaus wgapiał się w chmury.
– Myślałem…
Brawo, uśmiechnęła się w duchu, nic jednak nie powiedziała.
– Moglibyśmy pójść do mojego domu.
– Do stajni wojewody? Nie sądzę, by był to mądry pomysł.
– Nie, do domu.
No tak, Klaus też musiał skądś pochodzić. Dla niej był zawsze tylko odmieńcem, duchem, który nagle pojawił się na zaczarowanych mokradłach i teraz błąkał się wśród ludzi.
– Ale co powie na to twoja rodzina?
– Nie mam rodziny. O ile wiem, tam nikt nie mieszka.
Sol rozjaśniła się.
– Na co więc czekamy? Czy to daleko?
– Kawałek.
W istocie był to kawał, i w dodatku z hakiem. Dopiero następnego wieczora dotarli do nędznego domku, położonego wysoko na stromym zboczu. Sol koniecznie chciała wiedzieć, w jakiej części Norwegii się znajdują, ale tego sam Klaus nie wiedział. Swój dom znał tylko jako „Miejsce”. Sol dowiedziała się jedynie, że leży na północny zachód od Oslo i Lipowej Alei.
Dom trzymał się jednak całkiem dobrze, od razu zaczęli sprzątać i rozpalili ogień.
Tego wieczora spełniły się marzenia Klausa. Znów leżał w ramionach Sol. Ukradkiem ocierał łzy szczęścia.
A Sol? Ona też była wzruszona. Klaus był w niej rozkochany, prostoduszny, niczego od niej nie żądał, godził się na wszystko, co robiła, a poza tym był szczodrze obdarzony przez naturę. Jeżeli chodził po tej ziemi mężczyzna, który mógłby kochać Sol dla niej samej, to był nim właśnie Klaus. Czy może jego też interesowała wyłącznie jej uroda? Nie, nie wolno jej wątpić, nie w niego!
Czasami tylko zakłuła ją tęsknota za mężczyzną, którego spotkała w gospodzie, za kochankiem z marzeń, księciem podziemnego świata.
Sol była jednak głęboko przekonana, że pewnego dnia spotka go znów.
W domu w Lipowej Alei nikt nie wiedział, co zdarzyło się Sol. Po prostu nagle zniknęła z nowego domu. Służąca powiedziała, że wyszła po zakupy i już więcej nie wróciła.
– No cóż, Sol to Sol – rzekł Tengel z udawaną wesołością po paru dniach, w ciągu których zamartwiali się do szaleństwa. – Po prostu znów bez zastanowienia zdecydowała się wyjechać.
– Z pewnością – zgodził się Dag, który przybył akurat z wizytą wraz z matką i Jacobem Skille. – To do niej podobne.
Nikt więcej się nie odezwał.
Liv ukradkiem przyglądała się Dagowi. Pozornie wydawało się, że zdołała wyrwać się z depresji. Jednak w jej podświadomości nadal tkwiło ogromne poczucie winy, które długo wpajali jej Laurents i jego matka.
Nieudane małżeństwo zawsze jest klęską, również dla strony, która nie zawiniła. Liv była jedną z niewielu religijnych osób w rodzinie i chociaż znów potrafiła się śmiać i uśmiechać, w głębi duszy nadal przeżywała swoje niepowodzenie.
– Brakuje mi Sol – odezwała się nieoczekiwanie – Dobrze było, kiedy mogłam dzielić z nią sypialnię. Zachowywała się tak wspaniale, kiedy miałam złe sny. Czasami pocieszała mnie, tak jak matka pociesza dziecko, czasami łajała mnie za to, że jestem głupia i wierzę we wszystkie złośliwe kłamstwa. Teraz nie mam u kogo szukać pocieszenia. Czasami chciałabym umrzeć.
Cała rodzina wpatrywała się w nią zdumiona.
– Miewasz złe sny? – spytała Silje zatroskana.
Wydało się, że Liv rozmawiała sama ze sobą. Teraz nagle oprzytomniała.
– Co? Tak, mam. Potem nie mogę już zasnąć, bo nie ma Sol.
– Tak przecież być nie może! – wykrzyknęła Charlotta wzburzona. – Kochana Liv, wybacz, że wtrącam się w twe osobiste sprawy, ale wiem, że Dag niczego nie pragnie bardziej, niż pojąć cię za żonę. Dlaczego nie miałoby to nastąpić teraz?
– Teraz? – Liv otworzyła szeroko oczy. – Jeszcze za wcześnie!
– Ale ty tak bardzo potrzebujesz kogoś, kto by się tobą zajął.
Liv spuściła wzrok.
– Albo kogoś, kim ja mogłabym się zająć – dodała nieśmiało. – Tak, bym mogła zapomnieć o sobie.
– Bardzo chciałbym, żebyś zajęła się mną – uśmiechnął się Dag.
– Ale czy naprawdę tak można? – wtrąciła się Silje, najbardziej z nich wszystkich dbająca o konwenanse. – Chodzi mi o to, czy ludzie nie będą na nas krzywo patrzeć? Od śmierci Laurentsa upłynęło dopiero kilka miesięcy.
Charlotta włożyła całą swą duszę w przekonywanie rodziny.
– Gadanie i plotki nigdy zbytnio mnie nie pociągały. Ale tym razem zajmę się tym gorliwie. Zaleję sąsiadów i znajomych potokiem opowieści o złym Laurentsie i jego niedobrej matce. Zdziwieni i wstrząśnięci, będą użalać się nad losem Liv. Tak zresztą powinno być! Opowiem im o jej nocnych koszmarach i o tym, jak mocno kocha ją Dag.
– Niektórzy i tak będą gadać, ale większość jakoś to przyjmie. Ale ksiądz… – zastanowiła się Silje.
– Z księdzem jestem w dobrych stosunkach – odparła Charlotta. – Od czasu gdy podarowałam kościołowi te piękne świeczniki. Niech tylko odważy się protestować? Zabiorę je z powrotem.
– Mamo, jesteś wspaniała – uśmiechnął się Dag.
– Nie będziemy wyprawiać dużego wesela – orzekła Silje.
– Czy musicie wszystko ustalać za mnie? – szepnęła Liv z rozpaczą. – Już nigdy nie będę mogła wyjść za mąż. Jestem bezwartościowa, do niczego się nie nadaję i nie jestem godna niczyjej miłości. Nie mogę nawet mieć dzieci.
– Cicho, cicho – uspokajał ją Tengel. – O tym ostatnim nic nie wiesz. Równie dobrze wina mogła być po stronie Laurentsa.
– Wiesz dobrze, że nikt z nas nie uważa cię za nic nie wartą i do niczego nie przydatną – podjął Dag.
– Nie ma drugiej osoby, która byłaby tak wszechstronna jak ty, Liv – powiedziała Charlotta. – Doskonale zajmujesz się domem, masz artystyczne uzdolnienia, jesteś inteligentna i świetna w rachunkach.
– I tyle masz w sobie miłości do wszystkiego, co żyje – dokończył Tengel. – Zawsze niosłaś ze sobą tyle słońca! Liv, to my wpędziliśmy cię w to okropne małżeństwo. Czy możesz nam wybaczyć?