Выбрать главу

Liv patrzyła na nich oczami pełnymi smutku.

– Wszystko mi jedno, co mówicie. Ja po prostu nie mogę wyjść za mąż – powtórzyła z uporem.

Dag zasmucił się.

– Nie chcesz mnie, Liv? Czy to właśnie chcesz powiedzieć?

Doprowadzona do ostateczności wybuchnęła płaczem.

– Nie ma chyba nic na świecie… czego bym bardziej pragnęła… Ale on… mnie zabił. Zabił we mnie… wszystko.

Dag objął ją.

– Chodź, Liv – powiedział łagodnie. Odwrócił się do pozostałych. – Chciałbym porozmawiać z Liv na osobności.

Pokiwali głowami.

Liv i Dag przeszli do sąsiedniego pokoju.

– Sol opowiedziała mi, co zrobił z tobą Laurents. Zniszczył twą zdolność odwzajemniania zmysłowej miłości. Przyjmuję to, Liv. Przyjmuję, że być może będziesz się temu sprzeciwiać albo pozostaniesz całkowicie obojętna.

Nadal była niezmiernie poruszona.

– Ale to nie w porządku wobec ciebie, Dagu.

Uśmiechnął się czule.

– Powiedzmy, że potraktuję to jako wyzwanie. Wiem, ile masz w sobie ciepła i żaru. Daj mi szansę, Liv, pozwól znów wyciągnąć na powierzchnię skarby twojego ducha i ciała. Wierzę, że nam się to uda, nawet jeśli miałoby potrwać wiele lat.

Roześmiała się przez łzy i przytuliła czoło do jego policzka.

– Nie mam już sił zostawać dłużej sam na sam z myślami. Bezgranicznie potrzebuję twojej bliskości.

– To właśnie wszyscy od dłuższego czasu próbujemy ci wytłumaczyć.

– Ale nie mogę być przecież taką egoistką! A jeśli nigdy nie będę taka jak dawniej?

– Liv, posłuchaj mnie…

W bawialni Silje westchnęła.

– Jestem bliska obłędu. Dlaczego obydwu naszym dziewczynkom tak źle układa się życie? Dlaczego nie znajduję rady?

Are wziął głęboki oddech i gwałtownie wstał.

– Jutro pojadę do Oslo i spróbuję odszukać Sol.

– Nie, ty nie – zaprzeczył Tengel. – Potrzebny jesteś tutaj. Właśnie miałem powiedzieć to samo. Ja pojadę.

Trzymając się za ręce weszli Liv i Dag.

– Spróbujemy! – powiedział Dag.

Liv nie odezwała się ani słowem, ale ku radości wszystkich w jej oczach zapaliło się małe, nieśmiałe światełko.

Tengel nie natrafił na najmniejszy nawet ślad Sol. Dopiero przypadkiem usłyszał o czarownicy o kocich oczach, o tym, jak uciekła podczas podróży, która powinna być ostatnią w jej grzesznym życiu, prowadząc prosto na stos.

W Tengelu aż wrzało, lecz przezornie nie rozpytywał za wiele. Wiadomo było, że czarownicy udało się zbiec i od tej chwili jakby zapadła się pod ziemię. Tyle musiało mu wystarczyć.

Nie były to zbyt szczegółowe informacje, ale kogóż innego mogły dotyczyć, jeśli nie Sol.

Tengel z całego serca życzył jej powodzenia.

Wrócił do domu, do trosk, które i tam nie dawały mu spokoju.

Kłopoty miał przede wszystkim Dag. Nie wiodło mu się w handlu drewnem. Gorzko zawiódł się na wszystkim i wszystkich.

Chciał tak dobrze, zaoferował świetne warunki i pracownikom, i dostawcom drewna. Cóż jednak się stało? Inni chłopi, dowiedziawszy się o tym, zaczęli masowo zjeżdżać z ładunkami drewna, by otrzymać za nie przyzwoitą cenę. Nie mógł ich wszystkich przyjąć, musieli więc zwrócić się do swych dawnych kupców, którzy sprzysięgli się przeciw Dagowi. Tłoczyli się pracownicy, by zdobyć u niego zatrudnienie, władze nie chciały słuchać tego, co mówił o zbyt wysokich podatkach.

Młody Dag boleśnie odczuł na własnej skórze, że niełatwo jest zrobić coś dla maluczkich.

W domu, w Lipowej Alei, Meta chodziła za Arem jak wierny psiak. Towarzyszyła mu w jesiennej orce, przy cieleniu, grabiła razem z nim liście na podwórzu z takim zapałem, jakby to były cenne kurczęta.

Are często kwitował westchnieniem tę nieustanną gotowość do współpracy. Nigdy jednak na nią nie krzyczał.

* * *

Przez pewien czas Sol bardzo bawiło mieszkanie w prymitywnym domu Klausa. Niewiele mieli ze sobą wspólnego oprócz nocy, ale Sol cieszyło porządkowanie starych rupieci i uprzyjemnianie życia Klausowi.

W ciągu dnia chłopak wychodził łowić ryby i zbierać zmarznięte borówki. Nie bardzo mieli z czego żyć, ale jakoś dawali sobie radę.

Sol wiedziała jednak, że nie potrwa to długo. Klaus był teraz szczęśliwy, ale wkrótce nieuchronnie pojawi się żal i troska o przyszłość. Sol też nie należała do najcierpliwszych. Niedługo niepokój pogna ją znów. Właściwie z Klausem już skończyła, nic więcej nie miał jej do zaofiarowania, ale jakaś czułość dla niego nie pozwalała jej odejść.

Doszło do tego jeszcze jedno zmartwienie. Kiedy po raz pierwszy ujrzała Klausa nagiego, przeraziła się. Ileż razów musiał przetrzymać ten chłopak! Najgorzej wyglądała brzydka, jątrząca się rana na udzie. Skóra wokół niej była zaczerwieniona i opuchnięta. Powiedział, że to od uderzeń bata. Musiał rozebrać się i w najbardziej poniżający sposób ponieść karę za to, że dał choremu koniowi za dużo paszy. Nie miało znaczenia, że koń wyzdrowiał. Najważniejsza była oszczędność.

Sol opatrzyła nogę najlepiej jak umiała. Rana była jednak głęboka, ciągle sączyła się z niej ropa. Zapasy Sol, ta resztka leków jakie miała ze sobą, były na wyczerpaniu.

Pewnego dnia Klaus nie miał siły wstać. Płonął od gorączki, a noga była tak spuchnięta, że nie mógł jej zgiąć;

Ze wszystkiego, co jej pozostało, Sol przyrządziła prawdziwie czarodziejski wywar. Ulżyła mu trochę, ale nie wyleczyła całkiem choroby.

Spadł śnieg.

Kiedy rano wyjrzała z domu, ziemia pokryta była puchem tak białym, że niemal ją oślepiło. Żywność skończyła się dwa dni wcześniej. Myślała, że zostawi Klausa na parę godzin i pójdzie łowić ryby w jeziorku, ale musiała z tego zrezygnować.

Klaus był prawie nieprzytomny.

Długo patrzyła na niego zamyślona.

Miała jeszcze mikstury, które zakończyłyby jego cierpienia i całe pożałowania godne życie. Nic już dla niej nie znaczył, nigdy nie był nikim więcej jak towarzyszem cielesnych igraszek. A nawet w tym nie miał aż tak wielkiego znaczenia, jako że tak naprawdę był tylko jeden, który mógł obudzić jej żądze…

Przez jakiś czas jednak był zabawny – dziki i prymitywny, silny, i kochał ją. To na krótką metę wystarczało Sol.

Był też bezbronną, niewinną istotą w tym bezlitosnym świecie.

Uniósłszy głowę, rozejrzała się po izbie, w której było niewiele więcej niż cztery ściany i sufit.

Mężczyzna z gospody… Dlaczego nie przybywa?

Nie, skąd mógł wiedzieć, że ona jest tutaj, na tym pustkowiu? Może gdzieś czeka na nią niecierpliwie?

Ale jeżeli to naprawdę Książę Otchłani, który przybył na ziemię, by się z nią spotkać, musiał wiedzieć, gdzie ona jest! To przecież jasne!

Dlaczego więc nie przychodzi?

W oczach Sol pojawił się cień niepokoju. Co ona tu robi z tym żałosnym Klausem? Dlaczego nie pójdzie w świat? Wyjęła woreczek z resztkami ziół i długo patrzyła raz na woreczek, raz na jęczącego chorego Klausa.

Wkrótce schodziła po zboczu góry, kierując się do ludzkich siedzib.

Nie była sama.

Ścieżka opadała w dół prawie pionowo. Drzewa rosły tu z rzadka, z trudem trzymając się ziemi przypominającymi szpony korzeniami.

Z braku sanek Sol przewróciła do góry nogami dość szeroką ławę i ułożyła na niej Klausa. Ciągnęła teraz te prymitywne sanki z nieruchomą, nie dającą oznak życia postacią w kierunku stromizny.

Nie podała mu niczego, co przyspieszyłoby jego śmierć. To było zbędne, wszystko i tak niechybnie zmierzało w tę stronę. Nie chciała jednak zostawić go tam na górze. Nawet jeżeli miałaby to być jego ostatnia droga, zasłużył sobie przynajmniej na chrześcijański pogrzeb. Wiedziała, że żarliwie wierzył w Boga.