Выбрать главу

– To ja dziękuję – odparł.

Długo stał, patrząc w ślad za nimi.

Było ciemno, gdy szła wzdłuż lipowej alei do domu Tengela i Silje.

Napotkała nieoczekiwane trudności. W ciągu dnia śnieg, który tu, na nizinie, nie był tak głęboki, stopniał. Musiała ciągnąć sanki po trawie, piasku i kamieniach. Za każdym razem, gdy płozy trafiały na przeszkodę, serce zamierało jej ze strachu.

Klaus nadal leżał nieruchomo, trupio blady.

W całym domu było ciemno, wyglądał na opustoszały. Ale też i było już późno.

Najpierw spróbowała zapukać w okno Liv, do jej własnej dawnej sypialni. Liv jednak nie odpowiadała.

Zaniepokoiła się. Co mogło się stać, podczas gdy jej nie było? A jeżeli…?

Stukanie w okno Arego odniosło skutek. Wpuścił ją do sieni.

– Sol! – szepnął młodszy brat. – To naprawdę ty?

– Tak, kochany Are, jak dobrze znów cię widzieć! Czy możesz sprowadzić Tengela? Mam ze sobą chorego. Jeżeli ci się uda, nie budź Silje.

Wkrótce w słabo oświetlonej sieni stanął na wpół ubrany Tengel.

– Sol! Najdroższe dziecko! Witaj!

Uściskał ją. Opowiedziała o Klausie.

Mężczyźni szybko wyciągnęli go z sań i wnieśli do domu.

– Na Boga! – powiedział Tengel swym spokojnym głosem za którym tak bardzo tęskniła, – To nie wygląda dobrze!

– Czy on żyje?

– Jeszcze nie wiem. Zaraz się nim zajmę. Idź się położyć, wyglądasz na straszliwie wyczerpaną.

– Bo jestem. Ale nie mogę odpoczywać teraz, kiedy nareszcie dobrnęłam do domu.

Ze schodów, człapiąc, zeszła Silje. Wymieniły uściski, uroniły łzy.

– Czy dużo będzie znaczyć dla ciebie, jeśli ten mężczyzna przeżyje? – zapytał Tengel.

Zastanowiła się nad odpowiedzią.

– Nie tak, jak myślisz. Ale to ważne. Był dla mnie dobry. I wiele wycierpiał od złych ludzi.

– Zrobię, co tylko będę mógł. W tym przypadku naprawdę muszę wytężyć wszystkie siły.

Silje przyjrzała się twarzy Klausa.

– Mój Boże! Przecież to parobek, który wiele lat temu służył w Grastensholm!

– Tak – odpowiedziała Sol. – Chcieliście nas rozdzielić. Ale życie toczy się własnymi drogami.

Silje nie pytała o nic więcej. Nie śmiała…

Sol dostała jedzenie w przytulnej, zacisznej kuchni. Silje i Are wypytywali ją o wszystko. Tengel został sam z Klausem w pomieszczeniu, gdzie zwykle zajmował się chorymi.

Silje chciała wiedzieć dokładnie, gdzie podziewała się Sol. Nie otrzymała jednak szczegółowych wyjaśnień. Sol umiejętnie zmieniła temat.

– Gdzie jest Liv?

– Nie wiesz? No, oczywiście, że nie. Liv i Dag pobrali się, mieszkają teraz w Grastensholm!

– Naprawdę? Bardzo szybko poszło. Ale to najlepsze, co mogło się stać.

– To jedyna szansa dla Liv. Była bliska załamania. Ten podły Laurents pozbawił ją całej wiary w siebie. Dzięki Bogu, że umarł… Och, nie, nie chciałam tego powiedzieć.

A więc nie żyłam na próżno, pomyślała Sol, głośno zaś powiedziała:

– A jak miewa się Liv?

– Z każdym dniem lepiej. Myślę, że zaczyna sobie dawać radę z… no wiesz…

– Chodzi ci o to, że nie czuła nic, kochając się z mężczyznami?

Silje była wzburzona.

– Ależ, Sol!

– Kochana Silje, przecież to ty mi wszystko powiedziałaś! Czasami zastanawiam się, czy twoich dzieci nie przyniósł bocian?

– Zareagowałam tak, ponieważ powiedziałaś „z mężczyznami”. Nasza kochana Liv? Ale ty jesteś przecież zmęczona, kochanie. Musisz się teraz wyspać.

– Chętnie. Ale potem znów muszę wyruszyć.

– Ależ, kochane dziecko, nie zostaniesz z nami?

Sol, słysząc te pełne troski słowa, poczuła wzruszenie. Pragną, by z nimi została!

– Nie. Prędzej czy później któremuś z pacjentów Tengela ktoś zada pytanie o czarownicę z kocimi oczami i wy będziecie mieć kłopoty. Mam przyjaciół, Silje, dam sobie radę.

Tengel, który właśnie wszedł, usłyszał jej ostatnie słowa.

– Ludzie wójta już tu byli, Sol. Powiedzieliśmy, zgodnie z prawdą, że nie widzieliśmy cię od dawna.

– Muszę więc jechać już dziś w nocy.

Tengel potrząsnął głową.

– Połóż się i śpij; śpij tyle, ile potrzebujesz. Nikt nie pojma cię w moim domu.

Nie protestowała już więcej, z wdzięcznością przyjmując ich troskę.

Sol spała całą noc i większą część następnego dnia. Po południu spotkała się z Liv i Dagiem, którzy wraz z Charlottą i Jacobem przybyli z Grastensholm. Dzień jej powrotu do domu zamienił się w święto.

Sol gładziła Liv po policzku.

– Chyba zawsze się będę spóźniać na twoje śluby. Już dwa mi przeszły koło nosa!

Mała Meta wprost promieniała radością na jej widok.

Charlotta i Jacob planowali małżeństwo. Sol bardzo się tym radowała. Dag również; wiedział, jak bardzo samotna była matka i jak samotna może być, jeśli on przyjmie proponowane mu stanowisko asesora w Akershus. Jacob starał się o zwolnienie ze służby, by móc zająć się Grastensholm. Doskonale radził sobie na gospodarstwie. Sol spędziła z rodziną niezapomniany wieczór. Klaus ciągle jeszcze żył. Nadal był nieprzytomny, ale jego stan przynajmniej się nie pogarszał. Sol zwróciła się do Charlotty.

– Jeżeli wyzdrowieje… Czy będzie mógł u was pracować? Tak ciepło wspominał krótki czas, jaki spędził w Grastensholm, jedynym miejscu, gdzie zetknął się z ludzką życzliwością.

– Oczywiście, że tak, prawda?

Zarówno Dag, jak i Jacob wyrazili zgodę.

– Czy on nie jest także poszukiwany? – zapytała Liv. – Opowiadałaś, że pomógł ci zbiec.

– Myślę, że za bardzo go nie szukają. Musi gdzieś przecież mieszkać, a u wojewody tyle wycierpiał. Na wszelki wypadek może się ukryć, gdyby pojawili się żołnierze.

To był rozsądny pomysł.

– Czy nie możesz zostać do Świąt, Sol? – prosiła Silje.

Sol tylko potrząsnęła głową. Wszyscy wiedzieli, że to niewykonalne.

Raniutko następnego ranka Tengel, tak jak postanowiono, obudził Sol. Usiedli w kuchni. Musiała zjeść ostatni przed podróżą posiłek.

– Dokąd zamierzasz się udać? – zapytał cicho.

– Do Finów. To ludzie nam podobni, ojcze. Wśród nich będę bezpieczna.

Ale jak długo? pomyślał z goryczą. Twoja niespokojna natura znów pogna cię w świat.

– Czego właściwie szukasz, Sol?

– Nie wiedziałam tego przedtem, ale teraz już wiem. Jest pewien mężczyzna… Widziałam go jeden jedyny raz. Ma w sobie jakąś cząstkę mnie. Nie potrafię tego wytłumaczyć.

– Sądzisz, że twoje poszukiwania ustaną z chwilą, gdy go spotkasz?

– Tak.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Nagle Sol ciężko westchnęła.

– Co się dzieje? – zapytał.

Drgnęła.

– Zaczynam tracić kontrolę, ojcze.

Tengel usiadł obok niej na ławie i przytulił mocno. – O co ci chodzi?

– Przedtem wszystko było takie zabawne. Miałam w sobie tyle radości. Robiłam dokładnie to, na co miałam ochotę. Nadal tak jest, ale teraz mam wrażenie, że wpadłam w grząskie bagno.

– Tak już jest – powiedział tkliwie. – Nikt nie może żyć dokładnie tak, jak by chciał.

Popatrzyła na niego.

– Dlaczego nie ma nikogo takiego jak ty, dla mnie, w moim wieku?

– Nawet gdyby znalazł się ktoś taki, niewiele by ci to pomogło, dziecko. Jesteś zbyt ciężko dotknięta.

– Tak – szepnęła. – Tak. Jestem rozdwojona.

– Widziałem ludzi z naszego rodu, schwytanych w sidła własnego zła – powiedział Tengel z ogromnym smutkiem. – Ty wpadłaś w sidła swej podwójnej natury. Nie widzisz tego sama, Sol, ale zewnętrznie bardzo się zmieniłaś.

– Jak to? – zapytała szybko.