– Jesteś równie piękna jak kiedyś. Ale twoje oczy są dzikie, jak zaczarowane.
Wyprostowała się.
– Pozostaje mi tylko jedno: odnaleźć tego człowieka. On jeden może nade mną zapanować.
– Skąd to wiesz?
– Ponieważ… – Nie, nie może mu powiedzieć o swoich wyprawach na Blokksberg. Posunęłaby się za daleko. – Po prostu wiem.
– Jedź do Finów, Sol! A jeżeli tam ci się nie powiedzie, spróbuj w Szwecji. Tam cię nie znają.
– Tak, ale jak długo? Wkrótce diabeł we mnie znów się odezwie i poślę kogoś do piekła. Albo do nieba, jeśli tak mu sądzone.
Tengel potrząsnął nią delikatnie.
– Z tym musisz skończyć, Sol! Staraj się opanować. Spróbuj najpierw pomyśleć!
– Właśnie o to chodzi, że straciłam kontrolę. Zobojętniałam. Zatraciłam się, ojcze, bardziej niż przypuszczasz.
Uśmiechnął się do niej.
– I mimo to przyjeżdżasz do domu z biednymi nieszczęśnikami, którym chcesz pomóc? Nie rozumiem, co się w tobie dzieje, Sol. Gdybym tylko potrafił ci pomóc… Obiecaj mi jedno: że wrócisz do domu, kiedy ludzie zapomną i będziesz bezpieczna, kiedy osiągniesz spokój duszy.
– Obiecuję. I… potrzebuję pieniędzy, ojcze.
Obydwoje poczuli ulgę, że rozmowa zeszła na sprawy bardziej przyziemne.
– Dostaniesz.
Pogoda się zmieniła. Kiedy konno wyruszyła z domu, powietrze stało się łagodne, było prawie ciepło. Skierowała się na wschód, ku Solor. Podróż obliczyła na trzy dni. Nie miała pojęcia, jak dotrzeć do Finów, mieszkających w głębokich lasach. Przypuszczała, że się dopyta o drogę. Jeżeli będzie kogo…
Kiedy minęła obrzeża Oslo i zaczęła posuwać się w górę rzeki Glommy, poczuła się bezpieczniej. Tu raczej nie dotarły wieści o niej.
Drugiego dnia wieczorem odważyła się wstąpić do gospody. Przenocowała tam i zjadła śniadanie.
Inaczej niż w ostatnich miesiącach, kiedy to chodziła głównie w łachmanach, teraz znów była ubrana wytwornie. Kiedy chciała, naprawdę potrafiła wyglądać jak dama.
Pomimo że jechała sama – dość niezwykłe jak na damę – gospodarz przyjął ją jak należy i uraczył wybornym śniadaniem. Po wypiciu kwaterki wina jaśniej spojrzała na życie. Zaczęła odzyskiwać pewność siebie.
Mimo wszystko świat ją pociągał. Czekało ją mnóstwo interesujących przygód.
Nagłe zerwała się od stołu i wyjrzała przez drzwi.
Przed gospodą zatrzymał się jeździec, właśnie zsiadł z konia. Uwiązał go i sprawdził, czy wszystko jest w porządku, a następnie skierował się ku gospodzie.
To był on! Mężczyzna, którego szukała tak długo. A więc Książę Ciemności znów się zmaterializował, by ją spotkać? Zawsze w gospodzie! Dlaczego wcześniej nie wstąpiła do jakiejś gospody, uniknęłaby tego nieznośnego czekania.
Tym razem nie był tak elegancko ubrany, ale mimo to wyglądał wspaniale w długich butach, szerokim koronkowym kołnierzu i sznurowanej kamizelce z łosiej skóry. Miał gołą głowę, piękne włosy widać było w pełnej krasie.
Przebrany! Szatan przecież jest czarny jak noc. Ale i tu go poznała! Poznała bohatera swoich marzeń. Rysy twarzy, ten diabelski błysk w oku! Nie, nie mogła się mylić.
Wszedł do środka, ale Sol nie spojrzała więcej w jego kierunku. Udawała, że bardzo zajmuje ją szklanka wina. Przypatrywała się złocistemu płynowi, obserwując załamujące się w nim promienie światła.
Bardziej wyczuła, niż zobaczyła cień padający na stół przy którym siedziała.
– Wiedziałem, że jeszcze się spotkamy – zabrzmiał niski, wiele obiecujący głos.
Sol, zmieszana, uniosła wzrok. Z początku udawała, że nic nie rozumie, wkrótce jednak zaczęła się uśmiechać.
– Tak, czy myśmy się już gdzieś nie widzieli?
Uczynił dłonią pytający gest, wskazując na krzesło naprzeciw niej. Łaskawie skinęła głową. Podszedł gospodarz, przybysz zamówił jedzenie i wino, nawet przez chwilę nie spuszczając oczu z Sol.
Kiedy zostali sami, zapytał:
– Jak się nazywacie, moja piękna pani? Albo nie, nie mówcie! Od czasu gdy was poprzednio ujrzałem, myślałem o was jako o bogini księżyca. Pozwólcie mi tak się do was zwracać!
Sol wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. To przecież zupełne szaleństwo! Bogini księżyca! Ona, która nosiła imię Sol!
– A wy – powiedziała drwiąco – wydajecie mi się, tu na ziemi, przebranym błędnym rycerzem, chociaż właściwie należycie do innego świata.
– Nie, nie jestem przecież archaniołem!
– Wcale nie o to mi chodziło.
Jak zabawnie porozumiewać się sekretnym szyfrem!
Sol czuła się ożywiona i szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nareszcie, nareszcie znalazła kogoś takiego samego jak ona. Wiedziała, że on potrafi dać jej wszystko, czego potrzeba kobiecie.
– Wiem, kim jesteście, pani – odezwał się. – Nie znam waszego imienia, ale nazywają was czarownicą o kocich oczach. Uspokójcie się; wiem, że was ścigają, ale nie mam żadnego interesu, by was wydać. Macie też jeszcze jedno przezwisko.
– O, to coś nowego!
– Nazywają was modliszką.
– Modliszką? Fuj! Dlaczego?
– Ludzie wyobrażają sobie, że jesteście oszalała na punkcie mężczyzn i że po uściskach zabijacie swych kochanków.
Sol poczuła się głęboko urażona.
– To nieprawda! To w ogóle nie jest prawda! Po pierwsze, miałam niewielu mężczyzn; żyją obydwaj, znaczy cała trójka – w ostatniej chwili przypomniała sobie kata – i cieszą się dobrym zdrowiem. Nie obchodzą mnie zwykli śmiertelnicy!
Jej gniew wzbudził jego wesołość.
Zapytał, dokąd się wybiera. Wyjaśniła, że zmierza do Solor, do Finów.
– Podobno znają się na czarach.
Oczy mu rozbłysły, była taka pociągająca!
– Wiedziałem, że jesteście czarownicą, moja bogini księżyca. Można to poznać po waszych oczach.
Nie przeszkadzało jej, że tak mówił, wprost przeciwnie. U kogóż, jeśli nie u niego, miała szukać zrozumienia.
Z bliska widać było, że nie jest już młodzieńcem. Książę Ciemności jednak też nim nie był, miał ponad tysiąc lat. Chociaż w jego królestwie tysiąc lat to jakby jeden dzień.
Szatan, Lucyfer – anioł, który podjął walkę przeciw Bogu i został strącony z niebios do piekła. To musiał być Lucyfer, tak jak wyglądał po upadku. Nadal piękny, ale już z błyskiem zła w oku.
Stworzony przez ludzi obraz Złego nie jest prawdziwy. Diabeł jest piękny jak anioł Pana, którym był kiedyś. A może zmienia się stosownie do woli człowieka? Ma przecież tyle postaci: smoka, psa lub węża. Potrafi wszystko.
– Gdzie byliście przez ten cały czas od naszego ostatniego spotkania? – zapytała. Poczuł się wyraźnie nieswojo. – Wybaczcie mi, to nie było mądre pytanie – dodała szybko.
Odetchnął z ulgą.
Chętnie dowiedziałaby się jednak, dlaczego tak dużo czasu upłynęło, nim ponownie uniósł się z otchłani. Nie warto, stwierdziła. Może on nie chce mówić o swoim drugim życiu?
– Moja księżycowa bogini, ja również udaję się na wschód. Ośmielę się zaproponować swoje towarzystwo. Drogi nie są bezpieczne dla samotnej damy.
Sol pochyliła głowę ruchem pełnym gracji.
– Wielkie dzięki za propozycję, panie. Mówcie do mnie na ty, jeśli mogę was prosić. W końcu znamy się nie od dziś.
Ostatnie słowa wypowiedziała wiele znaczącym tonem, a jego żartobliwy uśmiech potwierdził, że i on podejmuje grę.
Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziała. Pomimo śladów, które pozostawiły na jego twarzy przeżycia, był bezwstydnie piękny. Niebieskie oczy błyszczały, złote włosy układały się w delikatne fale z lekko zaznaczoną siwizną na odrobinę podniesionych skroniach. Oceniała jego ziemski wiek na… powiedzmy koło czterdziestki. Ile tysięcy lat miał naprawdę, nikt nie mógł stwierdzić.