– Nie potrafiłby ich otworzyć – stwierdził hrabia.
Mężczyzna zwrócił się do syna:
– Czy byłeś tu w niedzielę?
– No tak, byłem.
– Czy możliwe, żeby te drzwi były choć przez chwilę otwarte? – zapytał Dag podniecony.
Młody drukarz zastanowił się.
– Tak, z pewnością. Wtedy gdy wychodziłem… – Zawstydzony zrobił ruch w kierunku ustępu.
Dagowi przeszły ciarki po plecach. Wiedział, jak zwykle wyglądają tak zwane ustronne miejsca. Ciemny korytarz, w którym trzeba szukać skrawka wolnej przestrzeni. Bardzo nieprzyjemne wrażenie.
– Niczego nie słyszeliście? – zapytał hrabia. – Na przykład płaczącego dziecka?
– Niczego takiego nie pamiętam. Ale mogłem nie zwrócić na to uwagi.
Sol była już przy drzwiach do drukarni. Otworzył je starszy mężczyzna.
Znów znaleźli się w środku, tym razem wchodząc od tyłu.
– Zapach – powiedziała Sol cicho. – Tak, to tutaj.
– W jaki sposób mój synek mógł się tutaj dostać? – jęknął hrabia. – Tak strasznie daleko od domu. Nie, nie mogę w to uwierzyć. I gdzie miałby teraz być? Tu nie ma przecież żadnych schowków.
– I drukarz, który tu był w niedzielę, musiałby go zobaczyć. W każdym razie w środku – powiedział Dag. – Nie, Sol, sądzę, że się mylisz.
Sol była jednak pewna swego. W jej głowie kłębiły się przeróżne myśli. Rozgorączkowana zwróciła się do młodszego:
– Kiedy wróciliście z podwórza, to co wtedy zrobiliście? Zastanówcie się! To ważne!
Popatrzył na nią zmieszany.
– To była ostatnia rzecz, jaką zrobiłem przed pójściem do domu. Zamknąłem wszystko i wyszedłem.
– To za mało dokładnie. Wyjdźcie na podwórze i jeszcze raz przejdźcie przez te drzwi.
Posłuchał jej niechętnie.
– Najpierw zamknąłem tylne drzwi. O tak. Potem sprawdziłem, czy wszystko jest jak należy przygotowane do pracy w poniedziałek, sprzątnąłem kilka porozrzucanych drobiazgów, a potem wyszedłem głównymi drzwiami i zamknąłem je na klucz.
– I to już wszystko?
– Tak, to wszystko. No i jeszcze zamknąłem składzik.
– Składzik? – zawołali wszyscy naraz.
– Tak, drzwi są za tymi półkami, obok tych prowadzących na podwórze. Prawie o nich zapomniałem, tak rzadko ich używamy.
Hrabia natychmiast podążył we wskazanym kierunku. Rzeczywiście za półkami znalazł niewielkie drzwi. Pchnął je, ale ani drgnęły.
– Czy były otwarte w niedzielę?
– Tak, musiałem coś stamtąd przynieść.
– Dokąd one prowadzą? – zapytał Dag, podczas gdy drukarz mocował się z zamkiem.
– To korytarz wzdłuż tylnej ściany budynku. Przechowujemy tam różne, rzadko używane rzeczy. Większość to stare rupiecie. Nigdy jakoś nie było czasu, żeby to porządnie przejrzeć.
Drzwi otworzyły się i weszli do wąskiego korytarzyka, zarzuconego rozmaitymi przedmiotami.
– Niech Sol idzie pierwsza – powiedział Dag.
Przepuścili ją.
– Czy tu nie ma jakiegoś schowka?
– Nie, to tylko przejście do składu kołodzieja w następnym domu, tam…
Starszy mężczyzna zatrzymał się gwałtownie.
– Co to? Dlaczego te drzwi są zamknięte? Zawsze były otwarte! To tylko zwykłe drzwi do składu, nigdy dotąd nikt ich nie zamykał.
– Powiedz, czy tam przypadkiem nie stoi stara prasa? – zapytał go syn.
– Skąd mogę wiedzieć? Nie zdążyliśmy jeszcze przejrzeć tych wszystkich staroci. O, drzwi są zamknięte od środka!
Hrabia natychmiast rzucił się na nie całym swym ciężarem, ale tylko rozbolało go ramię, ponieważ drzwi otwierały się w jego stronę.
Z początku ani drgnęły. Dag próbował odciągnąć je palcami, ale coś trzymało od środka. Haczyk?
– Pomóżcie! – krzyknął.
Mężczyźni wcisnęli palce między futrynę a drzwi. Młodszy drukarz przyniósł łom i podważył. Odskoczył haczyk.
Ujrzeli małe, ciemne pomieszczenie z podobnymi drzwiami na przeciwległym końcu. Stała tam stara, zakryta prasa drukarska, zrobiona z drewna, z imadłami, i… przytulony do niej policzkiem leżał mały chłopczyk w ubranku z purpurowego aksamitu, żałośnie teraz z tyłu mokrym.
Hrabia, podnosząc małe, bezwładne ciałko, wydał z siebie dźwięk, który zabrzmiał jak stłumiony jęk.
– O Boże! – szeptał. – O Boże, Boże!
– Nie do wiary! – wykrzyknął starszy drukarz. – A więc on był tutaj! Ale skąd wiedzieliście…?
Dag, który bardzo sobie nie życzył, by drukarz miał dość czasu na zastanawianie się nad odpowiedzią, rzekł szybko:
– Poszliśmy za pewnym śladem. Ale to dziwne, że nie słyszeliście małego?
– W warsztacie nigdy by się go nie usłyszało, tam jest tyle hałasu. A tym korytarzem, jak mówiłem, chodzimy bardzo rzadko. O Boże, co za tragedia… Ten berbeć zabłądził aż tutaj przez nikogo nie widziany!
Szybko przenieśli się do warsztatu.
– Czy on żyje? – zapytał sędzia drżącym głosem. – Albrekcie, odpowiedz tacie! Musimy natychmiast zanieść go do lekarza…
– To niepotrzebne – powiedział Dag spokojnie. – Sol już od pięciu lat pomaga mojemu przybranemu ojcu i zna się na leczeniu niemal tak dobrze jak on.
– W niektórych dziedzinach lepiej – powiedziała Sol nieskromnie. – Tyle że nie mam jego uzdrawiających dłoni. Dajcie mi dziecko!
Po sekundzie wahania hrabia podał jej bezwładne, małe ciałko.
– Tak, teraz przydałyby się nam ręce Tengela – przyznała. – Ale chłopiec żyje, panie sędzio, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, choć o mały włos nie zdążylibyśmy na czas.
O nie, pomyślał Dag. Nie jest z nim aż tak źle. Na pewno przeżyłby jeszcze parę dni. Ale Sol zawsze musi trochę dramatyzować żeby uczynić życie ciekawszym niż jest w rzeczywistości.
– Musimy dać mu trochę wody – ciągnęła Sol. – Odwodnienie jest najbardziej niebezpieczne.
– Woda tutaj jest niedobra – powiedział drukarz. – Używamy jej tylko przy pracy. Ale mamy trochę wina…
– Czy na pewno jest już dojrzałe? – zapytał sędzia.
– Jest wyborne!
– Spróbujemy więc – stwierdziła Sol, choć wątpiła w jakość trunku.
Podczas gdy mężczyźni nalewali wina, Sol starała się obudzić chłopca.
– Nic nie mogę zrobić, dopóki się nie obudzi – wyjaśniła. – Ocknij się, mały włóczęgo!
Uderzyła chłopca po buzi. Tego było już dla hrabiego za wiele.
– Ależ… – zaprotestował.
– Nic mu od tego nie będzie! – wykrzyknęła Sol. – Spójrzcie: budzi się!
Chłopiec powoli otwierał oczy, ale zaraz zmrużył je od światła.
– Dzięki ci, dobry Boże! – szepnął hrabia.
Sol nie do końca zgadzała się z nim w kwestii, komu naprawdę należało dziękować, ale mądrze to przemilczała.
– Dajcie wino! Szybko, zanim mały znów zaśnie!
Pospiesznie podano jej naczynie.
Chłopiec przełknął parę łyków, wykrzywił się i zaczął głośno płakać.
– Dobrze już, dobrze, tatuś jest z tobą – usiłował uspokoić malca hrabia, biorąc go od Sol. – Dobrze, wszystko będzie dobrze.
Chłopiec, z głową na jego ramieniu, znów zapadł w sen albo zemdlał. Oczy hrabiego wypełniły się łzami. Nawet nie próbował ich powstrzymać.
Podziękowali drukarzom za pomoc i pospiesznie skierowali się do domu.
– Trzeba jak najprędzej podać mu krople wzmacniające – mówiła Sol, biegnąc koło hrabiego i nie spuszczając oka z nieruchomej buzi dziecka. – Czy pozwolicie, bym się nim zajęła?
– Oczywiście, będę wam za to wdzięczny. Ale nie mówcie jeszcze nic mojej żonie – poprosił. – Na wypadek gdyby się nie powiodło. Mam nadzieję, że ona jeszcze śpi.
Kiedy dotarli do domu, rozpoczęła się gorączkowa krzątanina. Oszołomiona, podniecona służba dwoiła się i troiła, wypełniając polecenia Sol. Brudne, cuchnące ubranko zostało błyskawicznie zdjęte, a chłopcu przygotowano gorącą kąpiel.