Laurents Berenius…
Ciekawe, co to za wstrętny przemądrzalec?
Sol błyszczącymi oczami rozglądała się po oświetlonej gospodzie, w której urządzili zabawę przyjaciele Daga.
Wokół długiego stołu, nieco już nadgryzionego zębem czasu, siedzieli młodzi intelektualiści ze swymi siostrami lub kuzynkami. Przyprowadzenie kogoś spoza rodziny było zabronione. Taki postępek uznano by za nieprzyzwoity; stawiałby kobietę w bardzo złym świetle.
Blask świec odbijał się w perłach i w oczach dam. Na stole stały pełne puchary i olbrzymie półmiski z wszelakim jadłem.
Sol wiedziała, że wzbudza zainteresowanie. Hrabina Strahlenhelm podarowała jej jedną ze swych nie używanych sukien, którą Sol uznała za cudo. Nigdy dotąd nie czuła się piękniejsza niż tego wieczora, a spojrzenia młodych mężczyzn mówiły jej, że się nie myli.
Jednak młodzieńcy jej nie interesowali. Może tylko jeden, ale ze szczególnego powodu.
– Dagu – szepnęła do brata. – Co oni mówili o chłopcu, którego nazywali Prebenem?
– Zapomnij o tym – powiedział Dag, sięgając po udko kurczęcia.
– Kiedy ja muszę wiedzieć! Wspomnieli coś o czarnej magii.
– Sol – powiedział zrezygnowany, odwracając się w jej stronę. – Czy ty naprawdę musisz żyć niebezpiecznie?
– Dla mnie to naturalne. Dobrze, sama mogę się dowiedzieć.
– Nie, dziękuję. Nie będziesz chodzić i o to rozpytywać. No cóż, skoro tego chcesz… On jest członkiem jakiegoś ezoterycznego związku tu, w Kopenhadze.
Ezoteryczny związek! Tajemnica – tylko dla wtajemniczonych!
– Ale ty masz się trzymać od tego z daleka, zrozumiałaś?
– Tak, braciszku – odpowiedziała Sol potulnie, ale jej oczy natychmiast poszukały wzroku Prebena.
Nie wyróżniał się wyglądem, miał przeciętną twarz, którą zapomina się w chwili, gdy przestanie się na nią patrzeć. Ale i on odkrył już Sol, być może zauważył jej zainteresowanie. Później, kiedy spojrzenia ich zetknęły się już kilkakrotnie, podszedł do niej. Dag był wtedy gdzie indziej. O ile Sol się nie myliła, flirtował właśnie z jakąś panną.
– Słyszałem, że jesteś przyrodnią siostrą Daga – zagadnął Preben.
– Tak, mniej więcej. Wyrastaliśmy w tym samym domu.
– Zauważyłem twoje zainteresowanie moją skromną osobą. Jeśli mogę zapytać, czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt?
Sol musiała się uśmiechnąć.
– Hm, nie mogę powiedzieć, że to z powodu twoich złocistych loków, ponieważ ich nie masz. Nie potrafisz zgadnąć dlaczego?
– Tak. Twoje oczy… Coś mi mówi, że mamy wspólne zainteresowania.
Skinęła głową.
– Zabierz mnie na spotkanie!
– Boimy się szpiegów i donosicieli.
– Czy wyglądam na kogoś takiego?
– Nie. Wydaje się, że pociąga cię mistycyzm.
– Tak, w każdym razie to, co ty nazywasz mistycyzmem. Dla mnie to sprawy naturalne. Ale bardzo jestem spragniona kontaktu z podobnymi do mnie osobami. Przez całe życie mieszkałam w Norwegii, odizolowana. Muszę z kimś porozmawiać, nauczyć się czegoś więcej!
Przybrał groźną minę i pokiwał głową.
– Z pewnością czegoś się nauczysz! Tam się dzieją niezwykłe i przerażające rzeczy!
– Ja się tego nie boję – zaśmiała się cicho Sol.
– Jak chcesz. Przedstawię twoją prośbę na spotkaniu i jeśli się zgodzą, następnym razem pójdziesz ze mną. Ale ostrzegam cię, to, czym oni się zajmują, to nie są błahostki. Czy masz jakieś rekomendacje?
– Tylko swoje własne. To powinno właściwie wystarczyć. Mógłbyś zapytać Daga, ale nie sądzę, by to był najlepszy pomysł. On nie powinien wiedzieć o wszystkim, czym zajmuję się w Kopenhadze.
– Dobrze, to brzmi rozsądnie.
Ślub Liv i Laurentsa odbył się tak, jak planowano, ale ani Sol, ani Dag nie mogli wziąć w nim udziału. To było po prostu niemożliwe, bowiem statki między Kopenhagą a Norwegią kursowały rzadko i dość przypadkowo. W tym czasie nie odpływał żaden.
Liv była najdelikatniejszym dzieckiem z czworga wychowanków Tengela i Silje. Podobna do matki jak dwie krople wody, ale chyba bardziej od niej wrażliwa. Było więc tak, jak pisała Dagowi Charlotta: Liv to wyśniona żona i synowa. Umie się znaleźć w każdej sytuacji i jak nikt inny – dzięki swej łagodności i skromności – wychodzi naprzeciw oczekiwaniom otaczających ją ludzi. Jest czuła i wszechstronnie uzdolniona.
Jak wszechstronnie, tego Laurents Berenius nawet nie brał pod uwagę.
Sama Liv żyła w pewnego rodzaju uśpieniu. Przysłuchiwała się rozmowom innych, sama niewiele mówiąc. Wszystko będzie dobrze, powtarzała sobie. Laurents jest taki miły. I taki przystojny. Myślę, że mam wyjątkowe szczęście. Dag ożeni się z panną Trolle i wszyscy w domu będą się radować naszą przyszłością. Tak, naprawdę mam szczęście, myślała.
Jeśli chodzi o wesele, to Charlotta przeszła samą siebie. Silje chciała, by odbyło się w Lipowej Alei i oczywiście zgodzono się na to. Ale Charlotta przysłała wielkie wozy z jadłem i zorganizowała cały orszak strojnych powozów do kościoła i z powrotem. Ostatniego dnia koniecznie chciała wydać ucztę na Grastensholm.
Przystano na to, większość uroczystości i tak odbywała się w Lipowej Alei.
– Musimy zrobić wrażenie na rodzinie Bereniusów – stwierdziła, pragnąc przekonać Silje i Tengela. – Chłopak nie ma prawa myśleć, że żeni się poniżej swego stanu. Tak przecież wcale nie jest! Nic nie może być za dobre dla najlepszej towarzyszki zabaw Daga.
Liv wyglądała czarująco w regionalnej sukni ślubnej. Jej włosy ciemniały z latami i miały teraz głęboki odcień nieczyszczonej miedzi, a oczy były tak intensywnie niebieskozielone i ufne, że wzruszał się każdy, kto w nie patrzył. Laurents był zakochany po uszy, aż bił od niego blask szczęścia.
Uśmiechnęła się do niego, zawstydzona, promienna, starając się ukryć bicie serca. Bała się, czuła się niepewnie, w piersi miała bolesne uczucie pustki. Tak dzieje się pewnie ze wszystkimi pannami młodymi, pomyślała. Laurents jest taki przystojny. Wysoki, ma dość krótkie, błyszczące brązowe włosy, szarobrunatne oczy i łagodnie zarysowany prosty nos. Obiecała sobie, że uczyni go szczęśliwym.
Jedyną kroplą goryczy był brak Daga i Sol. Przez ostatnie tygodnie tak bardzo chciała z nimi porozmawiać, usłyszeć ich zdanie o Laurentsie. Sol poznała go, ale zachowywała się wyjątkowo obojętnie. Kiedy Laurents przychodził, zawsze miała coś innego do roboty, i Liv nie wiedziała, co Sol o nim myśli.
Ze wszystkimi swoimi troskami zawsze zwracała się do Daga, ale teraz był tak daleko. Zresztą nie mógł zajmować się jej kłopotami, może urojonymi, teraz kiedy jego myśli zajęte były panną Trolle. Siostra nie jest przecież tak interesująca jak ukochana.
Nieobecność rodzeństwa sprawiała, że Liv stała się jeszcze mniej pewna siebie.
Kiedy wracali konno z kościoła do domu weselnego, miało miejsce przykre wydarzenie. Wzdłuż drogi stali ludzie z wioski i ze dworu. Przygotowano dla nich ucztę w stodole; potem mieli wziąć udział w innych zabawach we dworze. Przystrojeniem stodoły zajął się Are wraz z dziewczętami, efekt był imponujący.
Droga z kościoła okazała się tak szalona, jak być powinna. Konia panny młodej popędzono wśród huku wystrzałów i głośnych okrzyków, tak aby zdążyła ujść trollom i złym duchom, które czyhały na nią w ostatni dzień dziewictwa. Ale Liv była dobrym jeźdźcem i bez kłopotów dotarła do domu.
Na podwórzu musiała przyjąć dużą misę piwa i wypić ją na oczach wszystkich. Potem misę należało przerzucić przez dach domu. Jeżeli przeleci na drugą stronę, będzie to dobry znak, gwarantujący udane małżeństwo. Ale Liv nie powiodło się, naczynie ledwie sięgnęło dachu i stoczyło się po tej samej stronie.