Выбрать главу

— Wiesz, dlaczego nie przywieźliśmy tutaj żadnych ciężkich podnośników?

Dwa największe ładowniki Queng Ho mogły podnieść tysiąc ton z powierzchni planety na orbitę. Gdyby mieli dość czasu, mogliby sami zapewnić sobie odpowiednią ilość rud i substancji lotnych. Oczywiście przybycie Emergentów pozbawiło ich właśnie tego czasu. Ezr wzruszył ramionami, wpatrzony w próbkę, którą właśnie badał.

— Znam te plotki.

— Ha. Nie potrzebujesz plotek. Wystarczy odrobina arytmetyki, by poznać prawdę. Kapitan Park domyślił się, że możemy mieć towarzystwo.

Zabrał minimalną ilość ładowników i sprzętu. Przywiózł za to mnóstwo broni i bomb.

— Może. — Na pewno.

— Problem w tym, że Emergenci mieli tu znacznie bliżej i przywieźli jeszcze więcej broni.

Ezr nie odpowiedział.

— Tak czy inaczej słuchałam uważnie wszystkich plotek. Musimy być naprawdę wyjątkowo ostrożni. — Qiwi rozpoczęła długi wykład o taktyce i spekulacjach dotyczących uzbrojenia Emergentów. Matka Qiwi była zastępcą kapitana floty, ale i obrońcą. Obrońcą ze Strentmann. Podczas podróży Smarkula spędzała większość czasu na nauce matematyki, trajektorii i inżynierii. Bakterium i bonsai stanowiły świadectwo wpływów jej ojca. Potrafiła się wcielać w role krwiożerczego obrońcy, sprytnego kupca i artysty bonsai, i dokonywać tych przemian zaledwie w ciągu kilku sekund. Jak to możliwe, że jej rodzice zostali małżeństwem? Dziecko, które spłodzili, było takie samotne i zagubione.

— Moglibyśmy pobić Emergentów w otwartej walce — mówiła Qiwi.

-1 oni o tym wiedzą. Dlatego właśnie są dla nas tacy mili. Teraz trzeba tylko z nimi odpowiednio pogrywać; potrzebujemy ich ciężkich podnośników. Potem, jeśli dotrzymają umowy, może staną się bogaci, ale my będziemy znacznie bogatsi. Te patałachy nie sprzedałyby powietrza stacji bez zbiorników. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, po tej operacji to my będziemy kontrolować sytuację.

Ezr dokończył sekwencję i pobrał następną próbkę.

— Cóż — mruknął — Trixia uważa, że oni wcale nie postrzegają tego jako transakcji handlowej.

— Hm… — Qiwi pokpiwała ze wszystkiego, co miało jakieś znaczenie dla Ezra — prócz Trixi. Zazwyczaj po prostu ją ignorowała. Teraz popadła w nietypowe dla siebie zamyślenie i milczała niemal przez całą sekundę.

— Myślę, że twoja przyjaciółka ma rację. Posłuchaj, Vinh, nie powinnam ci o tym mówić, ale Komisja Handlowa jest teraz mocno podzielona. — Jeśli nie zdradziła jej tego matka, Qiwi musiała zmyślać. — W Komisji jest kilku idiotów, którym wydaje się, że to czysto handlowe negocjacje i że obie strony wnoszą do wspólnej misji to, co mają najlepszego — choć, oczywiście, my jesteśmy nieco sprytniejsi. Nie rozumieją, że jeśli zostaniemy zamordowani, straty drugiej strony nie będą miały żadnego znaczenia. Musimy dobrze to rozegrać i nie dać się złapać w pułapkę.

Na swój własny, krwiożerczy sposób, Qiwi mówiła o tym samym co Trixi.

— Mama nie powiedziała tego wyraźnie, ale może dojść do impasu. — Zerknęła nań z ukosa; dziecko bawiące się w konspirację. — Jesteś właścicielem, Ezr. Mógłbyś porozmawiać z…

— Qiwi!

— Tak, tak, tak. Ja nic nie mówiłam. Nic nie mówiłam!

Dała mu spokój na jakieś dwadzieścia sekund, potem znów zaczęła rozwodzić się nad tym, jak można wykorzystać Emergentów, „jeśli przetrwamy kilka kolejnych Msekund”. Gdyby świat Pająków i gwiazda OnOff nie istniały, Emergenci byliby odkryciem wieku w tej części przestrzeni Queng Ho. Sądząc po sposobie kierowania flotą, musieli dysponować jakimiś niezwykle sprawnymi systemami automatyzacji i planowania. Jednocześnie ich okręty nie były nawet w połowie tak szybkie jak okręty Queng Ho, a ich bionauka wydawała się jeszcze gorsza. Qiwi miała setki pomysłów, jak wykorzystać te różnice z korzyścią dla Kupców.

Ezr pozwalał jej mówić, lecz prawie nie słuchał. W innej sytuacji skoncentrowałby się całkowicie na swojej pracy. Tym razem było to niemożliwe. Powodzenie przedsięwzięcia przygotowywanego od dwóch wieków zależało teraz od kilku krytycznych Ksekund. Po raz pierwszy Ezr rozmyślał o ludziach, którzy kierowali flotą. Trixia pochodziła z zewnątrz, ale była bardzo inteligentna i na wiele spraw miała inny punkt widzenia niż Kupcy. Smarkula była sprytna, lecz zwykle jej opinie i plotki nie miały żadnej wartości. Tym razem… może „Mama” podsunęła jej ten pomysł.

Poglądy Kiry Pen Lisolet formowały się bardzo daleko, niemal w najdalszym zakątku przestrzeni Queng Ho; zapewne myślała, że nastoletni uczeń może mieć wpływ na decyzje Komisji tylko dlatego, że należy do Rodziny właścicieli. Do diabła…

Do końca zmiany nie wymyślił nic bardziej prawdopodobnego. Skończy za tysiąc pięćset sekund. Jeśli zrezygnuje z lunchu, zdąży zmienić ubranie… i poprosić o spotkanie z kapitanem Parkiem. W ciągu dwóch lat, podczas których uczestniczył aktywnie w ekspedycji, nigdy nie próbował korzystać ze swych rodzinnych koneksji. / co ja właściwie mogę terazzrobić? Czy naprawdę mógłbym przełamać impas? Dręczył się tymi pytaniami aż do końca zmiany. Nie przestał o nich myśleć, kiedy zmienił robocze ubranie… i… zadzwonił do sekretariatu kapitana.

Qiwi wyszczerzyła zęby w bezczelnym uśmiechu.

— Powiedz im to prosto z mostu, Vinh. To musi być operacja wojskowa.

Uciszył ją machnięciem ręki, a potem zauważył, że jego wiadomość nie dotarła na miejsce. Zablokowana? Miał już odetchnąć z ulgą, kiedy zobaczył, że wcześniej otrzymał wezwanie… z biura kapitana Parka. „Proszę stawić się o 5.20.00 w sali narad kapitana floty”. Jak brzmiało to stare przysłowie o przekleństwie spełnionych życzeń? W głowie Ezra Vinha panował ogromny zamęt, kiedy zmierzał do śluzy taksówek. Qiwi Lin Lisolet zniknęła z widoku; mądra dziewczynka.

Nie było to spotkanie z oficerami floty. Kiedy Ezr pojawił się w sali narad kapitana floty na okręcie QHS „Pham Nuwen”, zastał tam kapitana i… Komisję Handlową ekspedycji. Nie mieli wesołych min. Vinh mógł tylko rzucić na nich okiem, nim zatrzymał się na baczność przed poręczą.

Policzył ukradkiem członków Komisji. Tak, byli tutaj wszyscy. Zasiadali dokoła stołu konferencyjnego, a ich spojrzenia nie wydawały się przyjazne.

Park przyjął postawę Ezra machnięciem ręki.

— Spocznijcie, kadecie. — Trzysta lat temu, kiedy Ezr miał pięć lat, kapitan Park odwiedził rezydencję Rodziny Vinh w przestrzeni Canberry. Rodzice Ezra podejmowali gościa z królewskimi honorami, choć nie był starszym właścicielem statku. Ezr pamiętał, że on także otrzymał wtedy od niego wspaniałe prezenty i że wówczas ów człowiek wydawał mu się bardzo sympatyczny.

Przy ich następnym spotkaniu Vinh był już siedemnastoletnim kandydatem na kadeta, a Park przygotowywał flotę do lotu na Triland. Co za różnica. Od tej pory zamienili może ze sto słów i to tylko przy oficjalnych okazjach. Ezr był zadowolony z tej anonimowości; wiele by teraz dał, żeby ją odzyskać.

Kapitan Park miał wyjątkowo kwaśną minę, jakby połknął właśnie coś bardzo niedobrego. Ogarnął spojrzeniem członków Komisji Handlowej, a Vinh zaczął się nagle zastanawiać, na kogo może być zły.

— Młody V… kadecie Vinh. Mamy tu dość… niezwykłą… sytuację. Wie pan, jak delikatne jest nasze położenie, odkąd przybyli tu Emergenci. — Kapitan najwyraźniej nie oczekiwał odeń potwierdzenia, więc Ezr zamknął usta, nim jeszcze zdążył wypowiedzieć krótkie „tak jest”. — W tej chwili mamy do wyboru kilka dróg dalszego postępowania. — Kolejne spojrzenie na członków Komisji.