— Ciekawe… — mruknął Ezr. Wnętrze planety było zimne i martwe, choć w płaszczu planety istniało kilka skupisk roztopionej magmy. — Wszyscy uważają, że Pająki są teraz zamrożone; a jeśli niektóre z nich żyją normalnie w pobliżu takich miejsc jak to?
— To mało prawdopodobne. Zrobiliśmy dokładne badania w podczerwieni. Gdyby wokół któregoś z wulkanów mieszkały żywe istoty, na pewno byśmy to zauważyli. Poza tym Pająki wynalazły radio dopiero przed ostatnim okresem ciemności. Nie są jeszcze na takim etapie rozwoju, by żyć na powierzchni planety w tych warunkach. — Konkluzja ta opierała się na kilku Msekundach rozpoznania i paru prawdopodobnych założeniach poczynionych przez chemików i biologów.
— Pewnie masz rację.
Patrzył jeszcze przez chwilę na czerwony, rozjarzony punkt, aż ten zniknął całkowicie za horyzontem. Później jego uwagę przykuły ciekawsze rzeczy znajdujące się bezpośrednio przed i pod statkiem. Eliptyczna trajektoria lądowania prowadziła ich gładko w dół. Choć był to świat o normalnych rozmiarach, w tej chwili brakowało tam atmosfery. Poruszali się z prędkością ośmiu tysięcy metrów na sekundę kilka tysięcy metrów nad ziemią. Ezr miał wrażenie, że góry wspinają się ku nim, sięgają po nich. Mijali kolejne pasma górskie, coraz bliższe i bliższe. Benny, który zajmował miejsce za jego plecami, wydawał z siebie jakieś dziwne pomrukiwania i stęknięcia, przerwawszy na chwilę swą zwykłą paplaninę.
Ezr wstrzymał oddech, kiedy przemknął pod nimi ostatni grzbiet górski, tak blisko, że Vinh zastanawiał się przez chwilę, czy nie dotknął kadłuba ładownika.
Potem rozjarzył się przed nimi płomień głównego silnika.
Zejście z miejsca, w którym Jimmy Diem osadził ładownik, zajęło im prawie 30 Ksekund. Nie było to jednak miejsce wybrane przypadkowo. Półka skalna, na której wylądowali, znajdowała się w połowie zbocza, ale nie leżał na niej ani lód, ani śnieg. Ich cel znajdował się na dnie wąskiej doliny. Właściwie dolina ta powinna spoczywać pod setkami metrów powietrznego śniegu, lecz dzięki jakiemuś niezwykłemu układowi warunków topograficznych i klimatycznych warstwa ta nie sięgała nawet pół metra. Pod skalnymi ścianami doliny kryło się największe zbiorowisko nienaruszonych budynków, jakie znaleźli do tej pory. Istniało spore prawdopodobieństwo, że odkryli wejście do jednej z większych jaskiń hibernacyjnych Pająków i być może miasto funkcjonujące w ciepłym okresie OnOff. Na pewno mogli znaleźć tutaj wiele ciekawych materiałów. Zgodnie z umową wszystkie informacje należało przekazywać Emergentom…
Ezr nie wiedział, jak zakończył się ostatecznie spór w Komisji. Diem robił wszystko, by ukryć ślady tej wizyty przed tubylcami, tak jak oczekiwali tego Emergenci. Po zakończeniu misji mieli spuścić na miejsce lądowania lawinę. Nawet ślady ich stóp miały zostać wymazane (choć wcale nie było to konieczne).
Kiedy dotarli na dno doliny, OnOff sięgnęła właśnie zenitu. W „słonecznym sezonie” byłoby to południe. Teraz OnOff wyglądała jak blady, czerwonawy księżyc. Jej powierzchnię pokrywały cętki przypominające olej na kropli wody. Na razie nie korzystali ze wzmocnienia wizji, blask OnOff był bowiem wystarczająco silny, by mogli swobodnie poruszać się po powierzchni planety.
Załoga ładownika, pięć postaci w skafandrach i jeden automat, ruszyła w dół centralnej ulicy. Przy każdym kroku spod ich stóp unosiły się maleńkie obłoczki śnieżnego pyłu, a w miejscach, gdzie substancje lotne stykały się ze słabiej izolowanymi fragmentami skafandrów, tworzyły się smugi pary. Kiedy zatrzymywali się na dłużej, nie mogli stać w głębokim śniegu, bo natychmiast otaczała ich mgła sublimacyjna. Co dziesięć metrów zostawiali na ziemi czujnik sejsmograficzny. Po zebraniu wszystkich danych umożliwi im to nakreślenie w miarę dokładnej mapy pobliskich jaskiń. Ważniejszym celem tej wyprawy było jednak zbadanie rzeczy, które kryły się we wnętrzu budynków. Cel najważniejszy — materiały pisane, obrazy. Znalezienie ilustrowanej książki dla dzieci z pewnością przyniosłoby Diemowi awans.
Odcienie czerwonawej szarości na tle czerni. Ezr sycił oczy tym niezwykłym, naturalnym obrazem. Był niesamowity i piękny. W tym miejscu żyły Pająki. Cienie wspinały się na ściany pajęczych budynków ustawionych po obu stronach ulicy, którą właśnie szli. Większość miała tylko dwa lub trzy piętra, lecz nawet w bladym czerwonym świetle nie można było pomylić ich z czymś, co zbudowaliby ludzie. Nawet najmniejsze drzwi były bardzo szerokie, rzadko jednak wyższe niż półtora metra. Okna (ukryte pod szczelnie zamkniętymi okiennicami; miejsce to zostało opuszczone bez pośpiechu przez właścicieli, którzy zamierzali tu powrócić) również były szerokie i niskie.
Otwory okienne wyglądały jak setki przymrużonych oczu spoglądających w milczeniu na piątkę ludzi i ich chodzący automat. Vinha nurtowało, co stałoby się, gdyby w jednym z tych okien zapłonęło nagle światło.
Jego wyobraźnia bawiła się przez chwilę takim scenariuszem. A jeśli się mylili co do szczebla rozwoju Pająków? To byli obcy. W tak dziwnym świecie życie nie mogło się raczej rozwinąć drogą naturalną. Te istoty pokonały kiedyś przestrzeń międzygwiezdną. Przestrzeń handlowa Queng Ho obejmowała czterysta lat świetlnych; od tysięcy lat rządziła tam ich technologia. Queng Ho odbierali sygnały radiowe pozaludzkich cywilizacji odległych o tysiące, a na ogół miliony lat świetlnych, pozostających na zawsze poza zasięgiem kontaktu czy choćby rozmowy. Pająki były trzecią pozaludzką i inteligentną rasą, z którą Queng Ho zetknęli się bezpośrednio; trzecią w ciągu ośmiu tysięcy lat ludzkich podróży w przestrzeni. Jedna z nich wymarła przed milionami lat; druga nie znała jeszcze maszyn, nie mówiąc już o lotach kosmicznych.
Pięć osób spacerujących pomiędzy mrocznymi budynkami o wąskich jak szczeliny strzelnicze oknach mogło wkrótce także przejść do historii.
Armstrong na Lunie, Pham Nuwen w Brisgo Gap — a teraz Vinh, Wen, Patii, Do i Diem na ulicy pajęczego miasta.
Głosy w ich słuchawkach umilkły na chwilę i do Ezra docierało jedynie skrzypienie skafandra i jego własny oddech. Potem znów odezwał się ktoś z góry, kierując ich na otwartą przestrzeń, ku drugiej stronie doliny.
Najwyraźniej ów analityk przypuszczał, że wąska szczelina może być wejściem do jaskiń, gdzie prawdopodobnie przebywały obecnie Pająki.
— To dziwne — mówił ten anonimowy głos. — Czujnik sejsmograficzny coś znalazł. Słyszy jakieś dźwięki dochodzące z budynku po waszej prawej stronie.
Vinh odwrócił głowę i wbił wzrok w ciemność. Może nie światło, lecz dźwięk.
— Może budynek po prostu osiada? — Benny.
— Nie, nie. To był impuls, jak pstryknięcie. Teraz słyszymy regularne uderzenia, jakby pulsowanie. Analiza częstotliwości… to brzmi jak jakieś mechaniczne urządzenie, ruchome części i takie… OK, teraz już się chyba zatrzymał, to tylko jakieś szczątkowe odgłosy. Diem, ustaliliśmy dokładnie pozycję tego urządzenia. Znajduje się w jednym z pobliskich budynków, cztery metry nad poziomem ulicy. Idźcie za markerem.
Vinh i pozostali przeszli trzydzieści metrów, prowadzeni ikonką wskaźnika, która płonęła w ich wyświetlaczach. To było niemal zabawne, kiedy nagle zaczęli poruszać się z wielką ostrożnością, choć i tak każdy mógłby ich zobaczyć z okien budynku.
Marker zaprowadził ich za róg.
— Ten budynek nie wyróżnia się niczym specjalnym — zauważył Diem.
Podobnie jak reszta został wzniesiony z kamieni połączonych bez użycia zaprawy. Każde kolejne piętro było nieco wysunięte przed niższe. — Zaraz, chyba już to widzę. Pod drugim nawisem przyczepione jest jakieś… ceramiczne pudełko. Vinh, ty stoisz najbliżej, wejdź tam i przyjrzyj się temu z bliska.