Dochodziły go dziesiątki głosów, raporty ze wszystkich stron, niepoddane jednak filtracji ani analizie.
— Pociski atomowe, Boże!
Jeden po drugim włączały się urządzenia alarmowe. Obraz przesuwał się w jednostajnym tempie po krajobrazie Tarelska i niebie. „Rewerencja” obracała się z prędkością kilku stopni na sekundę. Kilku młodszych analityków próbowało wstać ze swoich miejsc.
— Stosować się do procedur! — huknął Sammy.
Na jedynym działającym jeszcze monitorze ponownie pojawił się krajobraz Tarelska, wieże i przezroczyste kopuły nad farmami. Tarelsk był tak duży, że mógł niemal przetrwać bez pomocy z upraw pozasystemowych.
Teraz lecieli prosto na ten obszar z prędkością… piętnastu metrów na sekundę? Bez wyświetlacza Pham nie mógł ocenić prędkości zbliżania.
— Jak szybko, Sammy?
Kapitan flagowy pokręcił głową.
— Nie wiem. Pocisk trafił nas od strony Tarelska, niemal w sam śro dek. Na pewno nie spadamy szybciej niż dwadzieścia metrów na sekun dę. — Lecz w wirującym wraku, którym stała się „Rewerencja”, nie mogli już w żaden sposób zmniejszyć tej prędkości.
Załoga Sammy’ego próbowała skontaktować się z pozostałą częścią okrętu i odzyskać łączność z innymi statkami. Pham przyglądał się temu 3w milczeniu. Trafione zostały wszystkie okręty jego floty. „Rewerencja” nie była zniszczona ani najbardziej, ani też najmniej spośród nich. W miarę jak napływały kolejne raporty, krajobraz Tarelska widziany na ściennym ekranie stawał się coraz większy. Pham dostrzegał już skutki wybuchu.
Szaleńcy z rządu zniszczyli część własnych farm podczas tego ataku.
Niemal dokładnie na wprost przed nimi… Boże… to była ta stara wieża, którą kupili z Surą w pierwszym wieku.
Kolizje okrętów bywały bardzo różnorodne, od otarć przy prędkości jednego milimetra na sekundę, które interesowały głównie policję… aż po ogromne wybuchy niszczące nie tylko statki, ale i pobliskie planetoidy.
Zderzenie „Rewerencji” z Tarelskiem plasowało się gdzieś pośrodku tej skali. Milion ton okrętu gwiezdnego wbijało się w kopuły ciśnieniowe i wielopoziomowe rezydencje, poruszając się jednak nie szybciej niż człowiek biegnący w normalnym polu grawitacyjnym.
Milion ton nie zatrzymuje się łatwo. Okręt parł naprzód, niszczył wszystko, co napotkał na drodze. Kolejne poziomy miasta gniotły się szybciej niż metalowy kadłub i osłona napędu, ale w końcu statek i miasto wokół niego utworzyły jedną, zmasakrowaną ruinę.
Wszystko to nie mogło trwać dłużej niż dwadzieścia sekund, ale kiedy dobiegło końca, Pham i pozostali wisieli na pasach swych foteli w 0,2 grawitacji panującej na powierzchni Tarelska. Światła z zakrzywionych ścian przygasało, to znów rozpalało się mocniej, po monitorach przepływały jakieś bezkształtne plamy. Pham wypiął się ze swojej uprzęży i ześliznął na sufit. Przy kratkach wentylatorów wirowały drobiny kurzu, ale jego skafander ciśnieniowy opinał go mocniej niż przed chwilą. Do okrętu wdzierała się próżnia. Korzystając z kanału audio, Sammy próbował zebrać informacje od swych podwładnych i ocenić straty. Na pokładzie „Rewerencji” żyło pięć tysięcy ludzi… jeszcze przed chwilą.
— Straciliśmy cały dziób, kapitanie. Wydobycie ciał zajmie kilka Ksekund. Potrzebujemy…
Pham wspiął się po ścianie do włazu i uchylił go lekko.
— Nasze grupy desantowe, Sammy, co z nimi?
— Są cali, ale…
— Zbierz ich. Możesz zostawić kilku jako grupę ratunkową, ale cała reszta wychodzi. — 1 skopie komuś tyłek.
Następne Ksekundy zachowały się w pamięci Phama jako totalny chaos. Działo się tak wiele rzeczy, i to jednocześnie. Pomimo tylu lat planowania nikt nie wierzył, że operacja może się w końcu zakończyć walką na powierzchni któregoś z księżyców. A nawet obrońcy Queng Ho nie byli prawdziwymi wojownikami. Pham Nuwen widział więcej krwi, cierpienia i śmierci w średniowiecznej Canberze, niż większość ich oglądała przez całe swoje życie.
Ich przeciwnicy także nie byli prawdziwymi żołnierzami. Szalony rządTarelska nawet nie ostrzegł mieszkańców wyższych poziomów o nadchodzącej kolizji. Działając na własną rękę, większość ludzi przeniosła się niżej, lecz mimo to miliony zginęły w długiej, gigantycznej katastrofie.
Grupy Phama kierowały się w dół, na drugi poziom super tramwaj ów.
Pham miał już połączenie z innymi statkami. Mieszkańcy Tarelska pozostawali tylko o kilka lat w tyle za najlepszą technologią i edukacją całej Ludzkiej Przestrzeni. Oni rozumieli katastrofę; w większości rozumieli też to, czego nie pojmował ich szalony rząd. Byli jednak bezradni wobec systemów, których ich władcy użyli przeciwko nim.
W słuchawkach Pham słyszał głosy grupy desantowej z innego okrętu, oddalonego o trzydzieści kilometrów. Zetknęli się już ze skutkami stanu powszechnego zagrożenia.
— Wszystko tu działa… przeciwko nam. Straciłem piętnastu ludzi na przystanku tramwajowym.
— Przykro mi, David. Masz bomby pulsacyjne. Wykorzystaj je, a potem zalej wszystko naszą automatyką.
Grupa Sammy’ego oddalała się coraz bardziej od Phama. Wyszli przez te same pęknięcia w metalowym kadłubie, lecz na każdym zakręcie Sammy szedł w drugą stronę. Początkowo nie miało to żadnego znaczenia.
Ściany nie przeszkadzały im w komunikacji, a rozproszeni stanowili trudniejszy cel dla wroga… Ale do diabła, Sammy był już o dwa kilometry na wschód od niego. Jego grupa została otoczona przez tubylców. Niektórzy twierdzili, że są zarządcami systemów miejskich, i że mogą im pokazać, gdzie znajdują się kluczowe węzły systemów.
— Poczekaj, Sammy!
Łącze polowe przekazywało obraz tylko z jednego kierunku, Pham nie wiedział więc, co zamierza grupa Sammy’ego. Nadal jednak oddalali się od siebie.
— Pham! Przebiliśmy się przez gruzy i jesteśmy teraz… w kampusie uniwersyteckim. Mamy tu przeciek i… — Na wyświetlaczu Phama pojawił się obraz widziany przea grupę Sammy’ego. Przez rozległy trawnik w stro nę kamery biegło kilkudziesięciu tubylców — żaden z nich nie miał na so bie skafandra ciśnieniowego. Lecz wysoko, pod sufitem wirowały luźne papiery i piach. W słuchawkach dał się słyszeć świst powietrza uciekają cego przez jakiś duży otwór.
Po chwili Pham ujrzał także ludzi Sammy’ego przy pracy. Oblegał ich coraz większy tłum, w którym pojawiały się także dzieci — musiała to być jedna z tych odwróconych wież. W słuchawkach znów rozległ się głos Sammy’ego.
— To moi ludzie, Pham!
Pham przypomniał sobie, że krewni Sammy’ego Parka z Tarelska byli akademikami. Cholera.
— Nie rozpraszaj się, Sammy. Tarelsk ma większą powierzchnię niż 3wszystkie miasta na przeciętnej planecie. Prawdopodobieństwo, że trafiliśmy akurat w to miejsce, jest praktycznie równe zeru…
— Wcale nie… — Jego głos ucichł na chwilę, przytłumiony jakimiś trza skami… — …nie mówiłem ci, myślałem, że to nieważne… Starałem się, że by „Rewerencja” upadła obok politechniki.
Tym bardziej, cholera.
— Posłuchaj, Pham, możemy ich uratować! Co więcej, oni na nas cze kali… Są tu też ludzie Sury. Mają ze sobą plany systemów… i niektóre zmiany w oprogramowaniu wprowadzone przez reżim. Pham, oni twier dzą, że wiedzą, gdzie są ukryte pułapki!