Może stało się lepiej, że Sammy spotkał swych krewniaków; Queng Ho nie umieli bić się wręcz, a dzięki planom systemu mogli trzymać w szachu rząd i jego sieć kontrolną.
Dziesięć Ksekund później Pham uzyskał połączenie z szaleńcami, którzy nazywali siebie rządem, szóstką spanikowanych ludzi o czerwonych oczach. Ich przywódca miał na sobie mundur, który należał kiedyś zapewne do kogoś ze służb ochrony parku. Byli żywym świadectwem końca cywilizacji.
— Jedyne, co możecie teraz zrobić, to pogorszyć swoją sytuację — powiedział im Pham.
— Bzdura. Mamy Tarelsk. Zgnietliśmy was i tych żarłoków z Mareska.
Mamy dość zasobów, by utrzymać cały Tarelsk. Kiedy już stąd znikniecie, zaprowadzimy nowy porządek. — Obraz zachwiał się i zniknął; Pham nigdy nie dowiedział się, czy było to celowe posunięcie, czy też awaria zużytego systemu.
To nie miało znaczenia. Rozmowa trwała wystarczająco długo, by mogli zidentyfikować pośrednie węzły. A siły Phama Nuwena miały sprzęt i oprogramowanie pochodzące spoza układu Namqem. Dzięki temu i dzięki pomocy mieszkańców szalony rząd nie mógł przetrwać dłużej niż kilka Ksekund.
Kiedy już samozwańczy władcy Tarelska skończyli swe panowanie, zaczęła się najtrudniejsza część operacji Ratunek.
Trzydzieści dziewięć
Wielkie Spotkanie Queng Ho odbyło się dwadzieścia Msekund później. Układ słoneczny Namqem nadal był obszarem katastrofy. Mieszkańcy opustoszałego Aląin obozowali w świecie Namqem, mieli zapewnione schronienie i żywność. Maresk był radioaktywnym wrakiem; odbudowa najmniejszego z księżyców zajmie długie stulecia. Zginęło tam niemal miliard ludzi. Na szczęście ocalał ostatni transport z żywnością, a po ponownym uruchomieniu zewnętrznego systemu farm dwa miliardy mieszkańców Tarelska nie musiały już obawiać się widma głodu. Automatyka na Namqem została poważnie uszkodzona, działała teraz na poziomie dziesięciu procent poprzedniej wydajności. Odbudowa systemu stanowiła kolejne zadanie dla tych, którzy przetrwali katastrofę. Wszyscy mogli mieć już jednak pewność, że kryzys dobiegł końca i że jego następstwem nie będzie okres ciemności i powrót średniowiecza. Wnuki obecnych mieszkańców Namqem miały na powrót żyć w normalnym, rozkwitającym świecie.
Nadal jednak nie mieli żadnego przyzwoitego miejsca na Wielkie Spotkanie. Pham musiał więc przystać na pierwotną propozycję Sury.
Spotkanie miało odbyć się w Brisgo Gap, na kompletnym pustkowiu w środku układu. Tutaj przynajmniej nie musieli patrzeć na dzieło zniszczenia dokonane przez szaleńców z Tarelska ani zajmować się rozwiązywaniem lokalnych problemów. Z Brisgo Gap świat Namqem i jego księżyce wyglądały tylko jak błękitnozielony dysk i trzy punkty światła.
Sura Vinh wykorzystała ostatnie zasoby zgromadzone w pasie asteroid, by wybudować kwatery dla uczestników Spotkania. Pham miał nadzieję, że Sura będzie pod wrażeniem sukcesu, jaki przyniósł Plan Queng Ho.
— Uratowaliśmy cywilizację, Suro. Teraz chyba mi już wierzysz. Mo żemy być czymś więcej niż korporacją kupiecką…
Sura Vinh była już jednak bardzo stara. W czasach świtu cywilizacji nauki medyczne obiecywały nieśmiertelność. Rzeczywiście, w pierwszych tysiącleciach postępy były oszałamiające. Ludzie żyli coraz dłużej, przeciętnie po dwieście, potem po trzysta lat. Później jednak każdy krok naprzód był coraz mniejszy i coraz droższy. I tak ludzkość stopniowo traciła wiarę w jeszcze jeden ze swych naiwnych snów. Hibernacja mogła przesunąć śmierć o tysiące lat, lecz nawet przy najlepszym wsparciu medycznym człowiek nie mógł przeżyć więcej niż pięćset lat realnego czasu. Była to górna granica wytrzymałości ludzkiego ciała, a jej osiągnięcie wymagało ogromnych kosztów i wysiłku.
Ruchome krzesło Sury przypominało raczej przenośny szpital niż mebel. Wzruszyła ramionami, choć nawet w zerowym ciążeniu był to dla niej spory wysiłek.
— Nie, Phamie — odparła. Jej oczy były czyste i zielone jak zawsze — z pewnością transplanty lub protezy. Głos miał już wyraźnie syntetyczne brzmienie, ale Pham wyczuwał w nim znajomą wesołość. — To Wielkie Spo tkanie musi o tym zadecydować, pamiętasz? Nigdy nie zgodziliśmy się ostatecznie na twoje plany. Zebraliśmy się tu właśnie po to, żeby poddać je głosowaniu.
Sura powtarzała mu to od pierwszych stuleci, odkąd tylko zrozumiała, że Pham nigdy nie zrezygnuje ze swoich marzeń. Och, Suro, nie chcę cię zranić, ale jeśli moja wizja musi wyraźnie zwyciężyć twoją, to niech się tak stanie.
Kwatery wybudowane przez Surę w Brisgo Gap były ogromne, nawet według standardów sprzed katastrofy. Mogły przy nich zacumować wszystkie ocalałe okręty, a system ochronny zapewniony przez Surę sięgał ponad dwa miliony kilometrów poza Gap.
Centralnym punktem kwater była sala obrad o zerowym ciążeniu — prawdopodobnie największa sala w całej historii ludzkości, za duża nawet jak na potrzeby Spotkania. Przez wiele Msekund przed samym Spotkaniem gromadzili się tu Kupcy, korzystając z największego dotąd — i być może największego w ogóle — zjazdu Queng Ho. Pham wykorzystywał każdą wolną chwilę, by się tam znaleźć. Każdego dnia nawiązywał nowe kontakty, poznawał więcej ludzi niż kiedykolwiek wcześniej. Musiał przecież przekonać wszystkich wątpiących i niepewnych. A znalazłoby się ich wielu. W zasadzie byli to przyzwoici ludzie, ale bardzo ostrożni i inteligentni.
Znalazł wśród nich wielu własnych potomków. Ich podziw i oddanie wydawały się szczere, lecz nigdy nie był pewien, ilu naprawdę przekonał do swych poglądów. Po jakimś czasie zauważył, że denerwuje się bardziej niż podczas jakiejkolwiek walki czy nawet trudnych negocjacji handlowych. Nieważne, powtarzał w myślach. Czekał na to przez całe życie. Nic dziwnego, że jest zdenerwowany, kiedy od ostatecznej rozgrywki dzielą go już tylko Msekundy.
Ostatnie Msekundy przed Spotkaniem upłynęły na gorączkowym uzupełnianiu i reorganizacji harmonogramów. W układzie Namqem nadal nie działała przyzwoita automatyka. Pham podejrzewał, że jeszcze przez najbliższą dekadę potrzebna tu będzie zewnętrzna pomoc, która zapobiegnie awariom na dużą skalę i powstrzyma oportunistów chcących wykorzystać trudną sytuację do własnych celów. Zależało mu jednak na tym, by wszyscy jego ludzie byli obecni na Spotkaniu. Sura nie próbowała przeciwstawiać się jego życzeniom. Razem ułożyli harmonogram, który pozwalał sprowadzić ludzi Phama do kwater, a jednocześnie nie narażał na niebezpieczeństwo nowego rządu Namqem.
Wreszcie nadszedł czas Phama, chwila, w której mógł urzeczywistnić swoje marzenia. Popatrzył zza zasłony okrywającej wejście na wielką przestrzeń sali. Sura skończyła właśnie zapowiadać jego wystąpienie i opuszczała podest mówcy. Ze wszystkich stron dobiegały rzęsiste oklaski.
— Boże… — mruknął Pham.
— Zdenerwowany? — spytał Sammy Park zza jego pleców.
— I to jak. — Właściwie do tej pory tylko raz doświadczył podobnego strachu… kiedy jako mały chłopiec wszedł na pokład okrętu gwiezdnego i po raz pierwszy spotkał Kupców z Queng Ho. Odwrócił się, by spojrzeć na swego kapitana flagowego. Sammy się uśmiechał. Odkąd uratowali Tarelsk, wydawał się szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Niedobrze. Być może już nigdy nie będą razem podróżować. Ludzie, których uratowała jego grupa, naprawdę byli jego krewnymi. A ta jego śliczniutka prawnuczka była dobrym człowiekiem, ale najwyraźniej miała inne plany co do przyszłości Sammy’ego. Kapitan wyciągnął rękę do Phama.
— P-powodzenia.
I nagle Pham znalazł się na sali. W drodze na mównicę minął Surę.