Выбрать главу

— Od… od jak dawna to planowałaś?

— Odkąd byliśmy jeszcze młodzi, Pham. Przez większość życia. Ale miałam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.

Pham skinął głową otępiały. Jeśli planowała to tak długo, z pewnością nie popełniła żadnego błędu. Teraz i tak nie miało to znaczenia.

— Moja flota już czeka, powiadasz? — Uśmiechnął się drwiąco. — A wszyscy niepoprawni Nuweniści będą z pewnością jej załogą. Ilu? Trzydzieści tysięcy?

— Znacznie mniej, Pham. Bardzo uważnie badaliśmy wszystkich twoich zwolenników.

W obliczu takiego wyboru któż chciałby wybierać się w drogę bez powrotu? Postarali się, by żaden z tych, którzy jednak wytrwali, nie znalazł się w tym pokoju. Prócz Sammy’ego.

— Sammy?

Kapitan flagowy spojrzał mu w twarz, lecz jego usta drżały.

— Tak… tak mi przykro. Jun chce dla mnie innego życia. My… nadal jesteśmy Queng Ho, ale nie możemy lecieć z panem.

Pham pochylił głowę.

-Ach.

Sura podleciała bliżej, a Pham zrozumiał, że gdyby odepchnął się mocno, pochwyciłby prawdopodobnie poręcz jej krzesła i uderzył pięścią w jejchudą pierś. I rozbił sobie przy tym pięść. Serce Sury już od wieków było maszyną.

— Synu? Pham? To było cudowne marzenie, uczyniło nas tym, kim te raz jesteśmy. Ale w końcu to tylko marzenie. Niespełnione marzenie.

Pham odwrócił się bez słowa. Przy drzwiach czekali już strażnicy, którzy mieli go eskortować. Nie spojrzał nawet na swoje dzieci. Minął Sammy’ego Parka bez słowa. Gdzieś w zimnej, nieporuszonej głębi serca życzył dobrze swojemu kapitanowi flagowemu. Sammy zdradził go, to prawda, ale inaczej niż pozostali. Bez wątpienia także Sammy wierzył w te kłamstwa o flocie gotowej do wyprawy. Pham miał nadzieję, że młody kapitan nigdy nie pozna prawdy. Kto zapłaciłby za taką flotę, jaką opisała Sura? Żaden sprytny kupiec jak Sura Vinh, jej dzieci o kamiennych twarzach czy ktokolwiek z pozostałych spiskowców. Znacznie taniej i znacznie bezpieczniej jest wybudować flotę prawdziwych trumien. Mój ojciec doskonale by to rozumiał. Najlepsi wrogowie to tacy, którzy już nigdy się nie obudzą.

Potem Pham znalazł się w długim korytarzu, otoczony przez nieznanych mu ludzi. Nadal miał przed oczami twarz Sury. W oczach starej kobiety błyszczały łzy. Ostatnie oszustwo.

Maleńka kajuta, prawie całkiem ciemna. Pokój, jaki mógłby zajmować młodszy oficer w tymczasowych kwaterach. W zamkniętej torbie unosiły się ubrania robocze. Napis przed jego oczami głosił: Pham Trinli.

Jak zawsze, kiedy Pham dawał się ponosić starej złości, wspomnienia stawały się bardziej wyraziste niż obraz na wyświetlaczu, a powrót do teraźniejszości wydawał się swego rodzaju drwiną. „Flota” Sury nie była jednak flotą trumien. Nawet teraz, dwa tysiące lat po zdradzie, Pham nie potrafił tego wyjaśnić. Najprawdopodobniej inni zdrajcy, ludzie o dużych wpływach i nie pozbawieni całkiem sumienia, obstawali przy tym, by jednak nie zabijać Phama i tych, którzy nie chcieli go zdradzić. „Flota” składała się ze starych barek, które mieściły jedynie członków załogi i ich kapsuły hibernacyjne. Każdy z okrętów „floty” miał jednak zaprogramowaną inną trajektorię lotu. Tysiąc lat później wszystkie fozrzucone były na całej szerokości i długości Ludzkiej Przestrzeni.

Nie zostali zabici, ale Pham odebrał swoją lekcję. Rozpoczął powolną, cichą podróż powrotną. Sura była już poza jego zasięgiem. Nadal jednak żyli Queng Ho, których stworzyli we dwoje, Queng Ho, którzy go zdradzili.

Nadal miał swoje marzenie.

…I umarłby z nim na Trilandzie, gdyby nie znalazł go Sammy. Teraz czas i los dały mu jeszcze jedną szansę; obietnicę fiksacji.

Pham otrząsnął się ze wspomnień i poprawił lokalizatory w uchu i na skroni. Miał przed sobą ogrom pracy. Powinien częściej spotykać się z Vinhem. Odpowiednio wyszkolony Vinh mógłby sam radzić sobie z takimi trudnościami, jak ta rozmowa z Nauem. Tak, to było stosunkowo proste.

Znacznie trudniej będzie utrzymać przed nim w tajemnicy ostateczny cel planów Phama.

Pham odwrócił się w śpiworze, pozwolił, by jego oddech zamienił się w ciche chrapanie. Z tyłu oczu widział ostatnie poczynania Reynolt i szpiegów Brughla. Znów ich oszukał. Na jak długo…? Miał nadzieję, że w najbliższym czasie obejdzie się bez jakichś nieprzyjemnych niespodzianek, a w tej sytuacji największe zagrożenie nadal przedstawiała Annę Reynolt.

Czterdzieści

Hrunkner Unnerby przyleciał do zatoki Calorica Pierwszego Dnia Ciemności. Unnerby przebywał w zatoce już kilkakrotnie. Ba, był tutaj w środku Jasności, kiedy dno krateru wyglądało jak kocioł z wrzącą wodą. Wkrótce potem na skraju gór wyrosło małe miasteczko zamieszkane przez inżynierów budowlanych. W środku Jasności nawet na dużych wysokościach panowały tu iście piekielne warunki, ale robotnikom wyjątkowo dobrze płacono; wyrzutnie budowane wyżej, na płaskowyżu finansowała Korona, a także prywatni inwestorzy, a po tym, jak Hrunk zamontował tam klimatyzację, miejsce to wcale nie należało do najgorszych.

Bogaci ludzie zaczęli pokazywać się tu dopiero w Latach Gaśnięcia, osiedlając się, jak to robili już od pięciu pokoleń, w ścianach kaldery.

Jednak ze wszystkich wizyt, jakie składał tu Hrunk, ta zrobiła na nim największe wrażenie. Pierwszy Dzień Ciemności — granica obecna przede wszystkim w umysłach, i być może właśnie dlatego najważniejsza. Unnerby poleciał samolotem z Wysokiej Ekwatorii, nie był to jednak samolot turystyczny. Wysoka Ekwatoria leżała co prawda zaledwie pięćset mil od zatoki, lecz było to najbardziej odległe miejsce, skąd można się było dostać do zatoki podczas Pierwszego Dnia Ciemności. Unnerby i jego dwaj asystenci — a właściwie, ochroniarze — poczekali, aż inni pasażerowie zejdą po schodkach. Potem ściągnęli kurtki, ciepłe nogawice i dwie torby, które stanowiły zasadniczy powód tej wyprawy. Tuż przed klapą wyjściową Hrunkner stracił na moment równowagę, a jedna z toreb upadła u stóp stewarda. Gruba tkanina ochronna rozpięła się w jednym miejscu, odsłaniając zawartość torby — proszek koloru gliny zapakowany starannie w plastikowe woreczki.

Hrunkner zeskoczył ze schodków i zapiął ponownie torbę. Steward roześmiał się, szczerze ubawiony.

— Słyszałem, że najlepszym produktem eksportowym Wysokiej Ekwa torii są kruszone skały, ale nigdy nie przypuszczałem, że ktoś potraktuje to serio.

Unnerby wzruszył ramionami z zakłopotaniem. Zarzucił torbę na ramię i zapiął kurtkę.

— Ach, hm… — Wydawało się, że steward chce powiedzieć coś jeszcze, ale odstąpił do tyłu i ukłonił się na pożegnanie. Wszyscy trzej zeszli na dro gę i nagle zrozumieli, co jeszcze chciał im powiedzieć steward. Godzinę te mu, kiedy opuszczali Wysoką Ekwatorię, temperatura powietrza sięgała osiemdziesięciu stopni poniżej punktu zamarzania, a wiatr wiał z prędko ścią dwudziestu mil na sekundę. Potrzebowali aparatów oddechowych podgrzewających powietrze, by przejść od terminalu Ekwatorii do samo lotu.

Tutaj…

— A niech mnie, przecież tu jest gorąco jak w piecu! — Brun Soulac, młodsza agentka ochrony, odstawiła torbę i zdjęła kurtkę.

Starsza agentka roześmiała się głośno, choć i ona popełniła ten sam błąd.

— A czegoś ty się spodziewała, Brun! Przecież to Calorica.

— Tak, ale dziś mamy Pierwszy Dzień Ciemności!

Niektórzy z pozostałych pasażerów okazali się równie bezmyślni. Tworzyli groteskowy obraz, zrzucając w pośpiechu kurtki, aparaty oddechowe i nogawkę. Mimo to Unnerby zauważył, że gdy Brun zajęta była zdejmowaniem ubrań, Aria Undergate miała wolne ręce i rozglądała się uważnie dokoła. Brun była równie ostrożna, kiedy to Aria pozbywała się zbędnej odzieży. Jakimś cudem żadna z nich ani na moment nie odsłoniła służbowego pistoletu. Mogły zachowywać się jak idiotki, ale w rzeczywistości Aria i Brun były równie dobrymi żołnierzami jak ci, których Unnerby znał podczas Wielkiej Wojny.