Misja do Wysokiej Ekwatorii wbrew pozorom miała ogromne znaczenie, ale środki ostrożności, jakie im zapewniono, wydawały się wystarczające. Torby ze zmieloną skałą przewiezione zostały w wozach opancerzonych; najbardziej jednak zaimponował Unnerby’emu fakt, że major dowodzący operacją nie wspomniał słowem ani gestem o jej bezsensie.
W ciągu trzydziestu minut Hrunk i jego niepotrzebni już ochroniarze znaleźli się na ulicy.
— Jak to, niepotrzebni? — Aria wymachiwała ramionami w przeryso wanym geście zdumienia. — Niepotrzebne było przewożenie tego… mate riału przez kontynent. — Aria i Brun nie miały pojęcia, jak ważna była ta skała, obie też nie kryły pogardy dla takiego ładunku. Były dobrymi agent kami, nie miały jednak podejścia, do którego przyzwyczajony był Hrunk.
— Teraz mamy coś naprawdę ważnego do pilnowania. — Wskazała ręką na Unnerby’ego, a za tym żartobliwym gestem kryła się prawdziwa troska.
— Dlaczego nie ułatwiłeś nam życia i nie poszedłeś z ludźmi majora?
Hrunkner odpowiedział jej uśmiechem.
— Do spotkania z szefem została mi jeszcze ponad godzina. Dość cza su, żeby przejść ten odcinek na piechotę. Nie jesteś ciekawa, Aria? Ilu zwykłych ludzi ma okazję zobaczyć Caloricę w Pierwszy Dzień Ciemno ści?
Aria i Brun przyjęły tę uwagę ze zdumieniem i irytacją, w typowej reakcji podoficerów mających do czynienia z głupim zachowaniem, na które nie mają wpływu. Unnerby często doświadczał podobnego uczucia, choć zazwyczaj nie okazywał dezaprobaty tak otwarcie. Kindred już niejednokrotnie udowodnili, że potrafią być bezwzględni także na terenie innego kraju. Ale ja przeżyłem już siedemdziesiąt pięć lat, jest tyle rzeczy, których powinienem się bać. Nie czekając na reakcję agentek, ruszył w stronę świateł otaczających skraj wody. Dotychczasowi ochroniarze Unnerby’ego, którzy towarzyszyli mu podczas wszystkich zagranicznych wyjazdów, powstrzymaliby go siłą. Aria i Brun pilnowały go w zastępstwie i nie wiedziały, na co mogą sobie pozwolić. Po chwili ruszyły pośpiesznie jego śladem. Aria mówiła coś do swego małego telefonu. Unnerby uśmiechnął się do siebie. Nie, te dwie nie były głupie. Ciekawe, czy zauważę agentów,do których dzwoni.
Zatokę Calorica zawsze uważano za cud świata. Był to jeden z trzech znanych wulkanów, pozostałe dwa skrywały się pod lodem i oceanem. Sama zatoka w istocie stanowiła krater wygasłego wulkanu, a wody oceanu zalewały większą część centralnego zagłębienia.
W pierwszych latach Nowego Słońca było to prawdziwe piekło piekieł, choć nikt nie obserwował wówczas tego miejsca. Strome, wklęsłe ściany kaldery skupiały światło słoneczne, a temperatura we wnętrzu krateru przekraczała punkt topnienia ołowiu. Najwyraźniej to prowokowało lub pozwalało na szybki wypływ lawy i bezustanne serie eksplozji, które pod koniec środkowej Jasności doprowadziły do powstania nowych ścian krateru. Nawet wtedy tylko najodważniejsi i najbardziej lekkomyślni badacze zapuszczali się poza krawędź misy.
Kiedy jednak słońce wchodziło w Lata Gaśnięcia, pojawili się tu zupełnie inni goście. Gdy północne i południowe ziemie zmagały się z coraz bardziej surowymi zimami, najwyżej położone obszary misy były ciepłe i gościnne. W miarę jak świat się oziębiał, coraz niższe części wulkanu zamieniały się w prawdziwy raj. W ciągu ostatnich pięciu pokoleń zatoka Calorica stała się najekskluzywniejszym kurortem Lat Gaśnięcia, miejscem odwiedzanym tłumnie przez bogatych ludzi, którzy nie musieli oszczędzać i pracować, by przygotować się do Ciemności. W samym środku Wielkiej Wojny, kiedy Unnerby przedzierał się przez śnieżne zaspy na Wschodnim Froncie, i nawet później, kiedy większość walk toczyła się w tunelach — pamiętał obrazy przedstawiające leniwe, obfitujące w przyjemności życie, które bogacze pędzili na dnie misy Caloriki.
W pewnym sensie Calorica na początku Ciemności była jak świat, który nowoczesna inżynieria i energia atomowa miały udostępnić rasie Pająków na okres całej Ciemności. Unnerby szedł powoli w stronę muzyki i świateł, ciekaw, co tam zobaczy.
Plac nad wódą zalegał gęsty tłum. W powietrzu unosiła się. muzyka fletów, śmiech i rozmowy. Ludzie wydawali mu się tak dziwni, że przez dłuższą chwilę Unnerby nie dostrzegał najważniejszych rzeczy.
Pozwolił, by tłum przepychał ich na różne strony, niczym cząsteczki w zawiesinie. Wyobrażał sobie, w jakie zdenerwowanie wprawia Arię i Brun ta horda obcych, niesprawdzonych ludzi. Starały się jednak zachować spokój, przeciskały się pomiędzy rozgadanymi grupkami, ani na moment nie zostawiając Hrunka samego. Po kilku minutach wszyscy troje znaleźli się tuż nad skrajem wody. Niektórzy ludzie z tłumu wymachiwali rozżarzonymi pałeczkami kadzidła, na dnie krateru panował jednak znacznie silniejszy zapach, siarczany odór niesiony ciepłą bryzą. Warstwa stopionej skały pośrodku zatoki mieniła się czerwienią, podczerwienią i żółcią. Nad wodą unosiły się splątane, wężowe smugi pary. Był to jedyny zbiornik wodny, w którym nikt nie musiał się obawiać podwodnego lodu i lewiatanów — choć wulkaniczne uderzenie zabiłoby równie skutecznie każdego amatora kąpieli.
— Cholera! — Brun wypadła na moment z roli i odciągnęła Unnerby’ego od krawędzi wody. — Spójrzcie tylko na wodę. Tam toną ludzie!
Unnerby patrzył przez moment na wskazane przez nią miejsce.
— Nie toną. Oni… na wszystkie moce Ciemności, oni się bawią! — Po stacie zanurzone do połowy w wodzie miały na sobie jakieś minipontony, które chroniły przed utonięciem. Unnerby wpatrywał się w nie z niedo wierzaniem, zauważył też po chwili, że nie on jeden jest zdumiony tym widokiem, choć większość gapiów próbowała ukryć szok. Dlaczego kto kolwiek miałby się bawić w tonięcie? Może dla celów wojskowych; w cie plejszych czasach zarówno Kindred, jak i Akord miały okręty wojenne.
Trzydzieści stóp niżej kolejny amator kąpieli wpadł z głośnym pluskiem do wody. Nagle brzeg wydał się Unnerby’emu równie niebezpieczny jak krawędź wysokiego urwiska. Pospiesznie odsunął się do tyłu, z dala od okrzyków radości czy strachu dochodzących znad tafli wody. Wszyscy troje ponownie ruszyli przez plac w stronę podświetlonych drzew. Tutaj, na otwartej przestrzeni, mieli dobry widok na niebo i ściany kaldery.
Było dopiero wczesne popołudnie, lecz prócz sztucznych świateł wśród drzew i naturalnego blasku bijącego z centrum krateru świat tonął w ciemnościach. Słońce jawiło się tylko jako blada plama na czarnym tle nieba, czerwonawy dysk poznaczony ciemniejszymi plamami.
Pierwszy Dzień Ciemności. Konkretna data różniła się nieco w zależności od religii i nacji. Nowe Słońce rozpoczynało się eksplozją światła, choć nikt z żywych tego nie widział. Gaśniecie było jednak powolnym procesem, który ciągnął się niemal przez całą Jasność. Przez ostatnie trzy lata słońce było bladym, przyćmionym kręgiem, którego blask dawał ledwie trochę ciepła w samo południe i na które można było patrzeć bez obawy o utratę wzroku. W ciągu ostatniego roku co jaśniejsze gwiazdy widniały na niebie cały dzień. Lecz nawet to nie było oficjalnym początkiem Ciemności, lecz znakiem, że zielone rośliny nie mogą już rosnąć, że najwyższy czas, byś przeniósł swoje zapasy żywności do otchłani, i że korzonki oraz hodowle robaków będą twoim jedynym źródłem pożywienia do czasu, gdy wycofasz się pod ziemię.