To powolne zstępowanie w niebyt ciągnęło się całymi latami, co więc pozwalało wyróżnić tę konkretną chwilę — przynajmniej ten konkretny 4dzień — jako pierwszy dzień Ciemności? Unnerby patrzył prosto w blade, przygasłe słońce. Teraz świat miał się stawać coraz zimniejszy, oświetlany jedynie blaskiem gwiazd i tego czerwonego dysku. Od tej pory powietrze było zbyt zimne, by dało się nim normalnie oddychać. W poprzednich pokoleniach oznaczało to początek wycofywania się do otchłani, znoszenia tam ostatnich niezbędnych rzeczy. W poprzednich pokoleniach były to ostatnie chwile, w których ojciec mógł jeszcze zadbać o przyszłość swych dzieci. W poprzednich pokoleniach był to czas wielkiej szlachetności oraz wielkiej zdrady i tchórzostwa, kiedy wszyscy nieprzygotowani postawieni zostali nagle przed Ciemnością i zimnem.
Tutaj, dzisiaj — Hrunk przeniósł uwagę na ludzi zalegających plac.
Niektórzy — starzy koberzy i młodsi, urodzeni jednak w fazie — podnosili ramiona do słońca, a potem opuszczali je, by objąć ziemię i ukrytą w niej obietnicę długiego snu.
Powietrze wokół nich było jednak równie łagodne jak letni wieczór w Środkowych Latach. Ziemia była tak ciepła, jakby słońce Środkowych Lat właśnie skryło się za horyzontem, pozostawiając po sobie rozgrzany grunt.
Większość ludzi wokół nich jakby nie zauważała końca Jasności — śmiali się, śpiewali, a ich ubrania były tak drogie i kolorowe, jakby nigdy nawet nie pomyśleli o przyszłości. Może zresztą bogaci ludzie zawsze tacy byli.
Reflektory ukryte wśród drzew zasilała zapewne elektrownia, którą firmy Unnerby’ego wybudowały na płaskowyżu ponad kraterem niemal pięć lat temu. Światła zamieniły las na dnie misy w roziskrzoną bajkową krainę.
Ktoś sprowadził tu kilkadziesiąt tysięcy leniwych wróżek leśnych. Ich skrzydła mieniły się błękitem, zielenią i nadbłękitem, kiedy krążyły wśród drzew i rozbawionych ludzi. Grupy młodzieży tańczyły do głośnej, skocznej muzyki, najmłodsi wbiegali głębiej w las, by bawić się z leśnymi wróżkami.
Unnerby przywykł już do widoku ludzi spoza fazy. Choć instynkt i przyzwyczajenie podpowiadały mu, że to przejaw perwersji, musiał przyznać, że tacy ludzie są naprawdę potrzebni. Lubił i szanował wielu z nich. Aria i Brun, które bezceremonialnie torowały mu drogę wśród tłumu, urodziły się także poza fazą, miały teraz jakieś dwadzieścia lat, niewiele mniej niż Mała Victory. Były dobrymi koberami, w niczym nie ustępowały jego towarzyszom broni sprzed lat. Tak, krok po kroku Hrunkner Unnerby pogodził się z tą odmianą. Ale… Nigdy jeszcze nie widziałem w jednymmiejscu tylu ludzi spoza fazy.
— Hej, staruszku, zatańcz z nami! — Dwie młody damy i jakiś mężczyzna próbowali porwać go do tańca. Aria i Brun zdołały go jakoś uwolnić, udając przy tym, że same są rozbawionymi tancerkami. W ciemności zalegającej pod jednym z drzew Unnerby dostrzegł coś, co wyglądało na piętnastoletni pancerz. Czuł się tak, jakby nagle ożyły wokół niego wszystkie obrazy przedstawiające grzech i lenistwo. Zgoda, powietrze było przyjemnie ciepłe, lecz niosło zapach siarki. Owszem, grunt był przyjemnie ciepły, wiedział jednak, że ciepło to nie pochodzi od słońca, lecz ukryte jest w samej ziemi, ciągnie się daleko w głąb, niczym ciepło gnijącego ciała.
Każda otchłań wykopana w tym miejscu stanowiłaby śmiertelną pułapką, tak ciepłą, że śpiący w niej ludzie zgniliby we własnych skorupach.
Unnerby nie wiedział, jak Aria i Brun tego dokonały, lecz w końcu znaleźli się po drugiej strome lasu. Tu także były tłumy i drzewa, ludzie jednak nie dali się ponieść szaleństwu panującemu na dnie misy.Tańczyli spokojniej, nie rozdzierając przy tym ubrań. Leśne wróżki czuły się tu na tyle bezpiecznie, że przysiadały na ich kurtkach i poruszały kolorową koronką swych skrzydeł, leniwe i zuchwałe. We wszystkich innych częściach świata stworzenia te straciły skrzydła już wiele lat temu. Przed pięciu laty, kiedy w mroźny poranek Unnerby spacerował ulicami Princeton, pod jego butami chrzęściły tysiące kolorowych płatków, skrzydła rozsądnych leśnych wróżek, które zakopywały się teraz głęboko w ziemi, by tam złożyć maleńkie jaja. Leniwa odmiana miała przed sobą jeszcze kilka ciepłych lat życia, ale skazana była na wyginięcie… a przynajmniej tak się wydawało.
Wspinali się coraz wyżej i wyżej, na pierwsze zbocza ścian krateru.
Rezydencje Późnego Gaśnięcia ciągnęły się pierścieniem świateł wokół całej misy. Oczywiście żaden z tych budynków nie miał więcej niż dziesięć lat, większość jednak została wzniesiona w stylu ostatniego pokolenia.
Budynki były nowe, ale pieniądze i rodziny stare. Prawie każda z posiadłości ciągnęła się wzdłuż promienia krateru, w górę. Rezydencje z wczesnego gaśnięcia, umiejscowione w połowie ściany, były w większości ciemne, ich architektura nie nadawała się obecnie do zamieszkania.
Unnerby widział śnieżne czapy na dachach tych wyższych budowli. Dom Sherkanera znajdował się właśnie gdzieś tam, pośród tych, którzy byli dość bogaci, by tu zamieszkać, nie dość jednak, by później wznosić kolejną rezydencję na dnie misy. Sherkaner wiedział, że nawet zatoka Calorica nie może uciec przed Ciemnością… tego mogła dokonać tylko energia atomowa.
Pomiędzy światłami lasu i pierścieniem posiadłości zalegała ciemność.
Leśne wróżki opuściły ich ubrania, by powrócić między drzewa. Zapach siarki stawał się coraz słabszy, nie dorównywał ostrością czystemu, chłodnemu powietrzu. Niebo nad ich głowami było czarne, poznaczone jedynie punkcikami gwiazd i bladym dyskiem słońca. Tak wyglądała rzeczywistość, Ciemność. Unnerby wpatrywał się przez chwilę w niebo, ignorując światła na dole. Próbował się roześmiać.
— No i co, moje drogie, wolałybyście uczciwą walkę z konkretnym wrogiem czy jeszcze jeden spacerek przez ten tłum?
Odpowiedź Arii Undergate była całkiem poważna.
— Wybrałabym tłum, rzecz jasna. Ale… to było bardzo dziwne.
— Przerażające, chciałaś powiedzieć. — Brun najwyraźniej także nie przypadło to do gustu.
— Tak — przyznała Aria. — Nie wiem, czy zauważyliście, ale sporo tych koberów też czuło strach. Nie wiem… to tak, jakby oni wszyscy… jakbyśmy wszyscy byli leniwymi wróżkami. Kiedy patrzysz w górę i widzisz Ciemność, kiedy widzisz, że świat umarł… czujesz się straszliwie mały.
— Tak. — Unnerby nie wiedział, co jeszcze może dodać. Te dwie młode dziewczyny urodziły się poza fazą. Z pewnością nikt nie próbował im wpoić jakichś tradycjonalistycznych poglądów na świat. A jednak miały te same obawy i pytania co Hrunkner Unnerby. Interesujące.
— Chodźmy. Stacja kolejki linowej musi być znajdować się w pobliżu.
Czterdzieści jeden
R ezydencje położone na większej wysokości wyglądały przeważnie jak solidne fortece z drewna i kamienia, połączone z naturalnymi jaskiniami w ścianach krateru. Hrunkner oczekiwał czegoś w rodzaju Południowego Domu na Wzgórzu, rozczarował się jednak mocno, ujrzawszy posiadłość Underhilla. Wyglądało to raczej jak dom gościnny, stanowiący fragment większego majątku, w dodatku sporą jego część zajmowali funkcjonariusze ochrony, szczególnie liczni teraz, kiedy w rezydencji przebywała generał.
Unnerby został poinformowany, że jego cenny ładunek trafił już na miejsce i że wkrótce będzie się mógł spotkać z gospodarzem. Aria i Brun odebrały potwierdzenie wykonanego zadania, a Hrunkner został wprowadzony do niezbyt przestronnego salonu. Popołudnie spędził na czytaniu bardzo starych czasopism.