Выбрать главу

— Sierżancie? — W drzwiach stała generał Smith. — Przepraszam za to opóźnienie. — Ubrana była mundur bez dystynkcji, podobny do tego, jaki lubił nosić Strut Greenval. Była szczupła i delikatna jak zawsze, choć jej gesty wydawały się nieco sztywne. Hrunkner przeszedł za nią przez korytarz i wspiął się na kręte drewniane schody.

— Miał pan sporo szczęścia, sierżancie, że udało się panu złapać mnie i Sherka tak blisko tego odkrycia.

— Tak, generale. To Rachner Thract ułożył harmonogram. — Schądy pięły się coraz wyżej i wyżej pomiędzy jadeitowymi ścianami. Od czasu do czasu mijali zamknięte drzwi i zaciemnione pokoje.

— Gdzie są dzieci? — spytał Hrunk odruchowo i natychmiast tego pożałował.

Smith milczała przez moment, jakby doszukując się w jego słowach jakiegoś wyrzutu.

— …Junior zaciągnęła się rok temu.

Słyszał o tym. Dawno już nie widział Małej Victory. Ciekaw był, jak wygląda w mundurze. Zawsze wydawała się twardym dzieciakiem, choć nie pozbawionym odrobiny odziedziczonego po ojcu szaleństwa. Zastanawiał się, czy Rhapsa i Mały Hrunk są gdzieś w pobliżu.

Schody wynurzyły się ze ściany krateru. Ta część posiadłości istniała zapewne już na początku Lat Gaśnięcia. Tam gdzie niegdyś były otwarte podwórka i patio, od Ciemności odgradzały teraz mieszkańców okna o potrójnych kwarcowych szybach. Wygaszały nieco odległe światła i barwy, lecz mimo to widok był rozległy i wyraźny. Na dnie krateru migotały światła miasta, które okrążały rozpalone do czerwoności jezioro w centrum.

Nad wodą wisiała zimna mgła, w której odbijały się światła z dołu. Generał zaciągnęła zasłony na oknach, kiedy podeszli w stronę czegoś, co musiało być grzędą pierwotnego właściciela budynku.

Gestem zaprosiła go do dużego, jasno oświetlonego pokoju.

— Hrunk! — Sherkaner Underhill wstał z wielkich, mocno wypcha nych poduch, które stanowiły część umeblowania pokoju. Z pewnością i one należały do dawnego właściciela. Unnerby nie mógł sobie wyobra zić, by generał czy Underhill sami wybrali takie ozdoby.

Underhill truchtał niezgrabnie przez pokój, niesiony entuzjazmem przerastającym jego siły. Trzymał na smyczy robaka przewodnika, który cierpliwie naprowadzał go na właściwy kierunek i ciągnął łagodnie w stronę drzwi.

— Niestety Rhapsa i Mały Hrunk wyjechali kilka dni temu. Nie masz nawet pojęcia, jak ci dwoje zmienili się, odkąd widziałeś ich ostatnio; ma ją teraz siedemnaście lat! Ale generał uznała, że tutejsza atmosfera im nie służy i wysłała ich z powrotem do Princeton.

Hrunkner widział, jak generał spogląda z dezaprobatą na swego męża, ale powstrzymała się od komentarza. Szła powoli od okna do okna, zaciągając kolejne zasłony, odgradzając się od Ciemności. Kiedyś pokój ten był otwartą altaną, teraz znajdowało się w nim mnóstwo okien. Po chwili wszyscy usiedli. Sherkaner wciąż opowiadał Unnerby’emu o dzieciach.

Generał milczała. Kiedy jednak Sherk zagłębił się w opowieść o ostatnich przygodach Jirliba i Brenta, przerwała mu łagodnie:

— Jestem pewna, że sierżanta nie interesuje aż tak bardzo życie naszych dzieci.

— Och, ale… — zaczął Unnerby, potem jednak dostrzegł napięcie w postawie generał. — Ale mamy też sporo innych tematów do omówienia, prawda?

Sherk zawahał się, a potem pochylił do przodu, by pogłaskać futro na pancerzu swego robaka. Zwierzę było duże, musiało ważyć co najmniej siedemdziesiąt funtów, wyglądało jednak na łagodne i inteligentne. Po chwili robak zaczął mruczeć.

— Szkoda, że nie wszystkich da się tak łatwo zadowolić jak Mobiya.

Tak, rzeczywiście mamy o czym rozmawiać. — Sięgnął pod stolik — deli katny mebel wyglądał jak oryginał z czasów dynastii Treppen, który prze trwał kilka pokoleń w otchłani jakiejś bogatej rodziny — i wyciągnął jed ną z plastikowych toreb, które Hrurik przywiózł z Wysokiej Ekwatprii, po czym położył ją z rozmachem na blacie. Sproszkowana skała rozsypała się długimi wstęgami na ciemnym drewnie.

— A niech cię, Hrunk! Twój magiczny skalny proszek! Co cię na to naprowadziło? Robisz sobie jedną małą wycieczkę i przywozisz tajemnicę, o której nasz wywiad nie miał najmniejszego pojęcia.

— Chwileczkę, chwileczkę. Mówisz tak, jakby ktoś tu czegoś nie dopilnował. — Hrunk wiedział, że niektórzy ludzie mogą mieć spore kłopo-’ ty, jeśli wszystkiego teraz nie wyjaśni. — Załatwiałem to zewnętrznymi kanałami, ale Rachner Thract współpracował ze mną w stu procentach. Pożyczył mi te dwie agentki, które tu ze mną przyleciały. Co ważniejsze, to jego ludzie w Wysokiej Ekwatorii… znasz już tę historię? — Czwórka agentów Thracta przeszła przez płaskowyż, by dostarczyć skalny miał z wewnętrznej rafinerii Kindred.

Smith skinęła głową.

— Tak. Nie ma się czego obawiać, tylko ja jestem temu winna. Byli śmy zbyt pewni siebie, za bardzo uwierzyliśmy w naszą przewagę tech niczną.

Sherkaner zachichotał.

— Otóż to. — Rozgrzebał kupkę skalnego pyłu. Oświetlenie w pokoju było znacznie lepsze od tego w sali przylotów na lotnisku. Lecz nawet tu taj proszek nie wyglądał na nic więcej niż piasek w kolorze gliny, a wła ściwie łupków — łupków z okolic równika, jeśli ktoś znał się dobrze na mi neralogii. — Ale nadal nie rozumiem, jak na to wpadłeś.

Unnerby odchylił się do tyłu. Cóż, w porównaniu z siatkami samolotu pasażerskiego trzeciej klasy poduszki były naprawdę bardzo wygodne.

— Pamiętasz pewnie wspólną wyprawę Akord i Kindred na środek płaskowyżu, jakieś pięć lat temu? Kilku tamtejszych fizyków twierdziło, że natrafili tam na anomalie grawitacyjne.

— Tak. Uważali, że szyby opuszczonej kopalni będą dobrym miejscem, by ustalić nową niższą granicę zasady równoważności; zamiast tego znaleźli ogromne różnice, zależne od pory dnia. Otrzymali jakieś przedziwne wyniki, ale wycofali się ze wszystkiego po powtórnym wzorcowaniu.

— Otóż to. Kiedy jednak budowałem elektrownię, poznałem pewną panią fizyk z Akord, która brała udział w tej ekspedycji. Triga Deepdug to solidny inżynier, nawet jeśli naukowiec, poznałem ją całkiem dobrze. Tak czy inaczej Triga twierdziła, że metoda eksperymentu, jakiej używali podczas tej pierwszej wyprawy, była dobra, i że później odsunięto ją od badań… Zacząłem się więc zastanawiać, czemu właściwie służą te wielkie wykopaliska, które Kindred zaczął na płaskowyżu niecały rok po ekspedycji. Znajdują się niemal w tym samym miejscu, gdzie prowadzono tamte doświadczenie, i musieli zbudować linię kolejową długości pięciuset mil, żeby to obsłużyć.

— Znaleźli miedź — wtrąciła Smith. — Duże złoże. Wiem, że to prawda.

Unnerby uśmiechnął się do niej.

— Oczywiście. Gdyby tak nie było, już dawno sami byście na to wpa dli. Mimo wszystko… Wydobycie miedzi to tylko uboczna działalność.

A moja przyjaciółka fizyk zna się na rzeczy. Im więcej o tym myślałem, tym bardziej nabierałem przekonania, że warto by sprawdzić, co się tam właściwie dzieje. — Wskazał na torebkę z proszkiem. — To, co tu widzicie, to produkt po trzecim stopniu oczyszczania. Górnicy Kindred przekopują kilkaset ton łupków równikowych, żeby odfiltrować taką małą paczuszkę.

Przypuszczam, że oczyszczają ją jeszcze sto razy, nim otrzymają produkt finalny.

Smith skinęła głową.