Выбрать главу

Ukłonił się, przyjmując z uśmiechem entuzjastyczny aplauz. Qiwi przesunęła się przed niego, stając obok poręczy — a oklaski stały się jeszcze głośniejsze. Kot, który najwyraźniej miał już dość hałasu i gwałtownych ruchów, odepchnął się od Qiwi i wyleciał ponad tłum. Rozwinął delikatne skrzydła, wyhamowując lot, i zatoczył szeroki krąg, by powrócić do swej pani.

— Zauważcie — mówiła Qiwi. — Miraow może tutaj latać. Ale ona ma skrzydła! — Tymczasem kot przeleciał nad dachem i zniknął w lesie pora stającym grunt za chatą Naua. — Teraz zapraszam wszystkich na prawą stronę chaty grupmistrza, na drobny poczęstunek.

Niektórzy goście już tam byli, inni tłoczyli się na wąskich ścieżkach prowadzących do stołów. Grube blaty lekko się uginały, jakby pod ciężarem ustawionego na nich jedzenia. Pham szedł razem ze wszystkimi, pozdrawiając głośno każdego, kto chciał z nim rozmawiać. Chciał, by jak najwięcej osób zapamiętało jego obecność w tym miejscu. Tymczasem z tyłu jego oczu maleńcy szpiedzy budowali taktyczny obraz parku i lasu.

Przy stołach zetknęły się ze sobą dwie różne kultury, ale do tej pory w saloniku Benny’ego utarły się już pewne reguły jedzenia. Po chwili ci, którzy mieli już wiaderka pełne jedzenia i bańki z napojami, zaczęli wracać na otwartą przestrzeń. Pham podszedł do Benny’ego i uderzył go w plecy.

— Benny! Bardzo dobre żarcie! Ale myślałem, że to ty zajmujesz się dostawą.

Benny Wen zakasłał i przełknął ciężko.

— Oczywiście, że jest dobre. I oczywiście jest moje — i Gonie. — Wska zał głową na byłą kwatermistrz, która stała obok niego. — Ojciec Qiwi wy hodował nowe rośliny, które znaleźliśmy w bibliotece. Mamy je już od pół roku, ale czekaliśmy specjalnie na tę okazję.

Pham nadął się dumnie.

— Ja pracowałem na zewnątrz. Ktoś musiał nadzorować dodatkowe wiercenia i topienie lodu do jeziora grupmistrza.

Gonie Fong zaprezentowała swój przebiegły uśmiech. Bardziej niż jakikolwiek Queng Ho — bardziej niż sama Qiwi — utożsamiała się z wizją 4„współpracy” roztoczoną przez Naua. — Wszyscy na tym jakoś skorzystaliśmy. Moje farmy są teraz oficjalnie nadzorowane przez grupmistrza.

I mam prawdziwą automatykę.

— Masz coś lepszego od klawiatury? — spytał Pham uszczypliwie.

— Ba. A dzisiaj odpowiadam za obsługę. — Uniosła dramatycznie rękę i w tej samej chwili podleciała do nich taca z jedzeniem. Kręciła się powoli pod jej dłonią, potem ukłoniła się grzecznie, gdy Fong wybrała kiść przyprawionych wodorostów. Potem taca przepłynęła do Benny’ego i Phama. Maleńcy szpiedzy Phama patrzyli na nią ze wszystkich stron. Taca manewrowała dzięki małym silniczkom gazowym, niemal całkowicie wygłuszonym. Pod względem mechanicznym było to bardzo proste urządzenie, poruszało się jednak z niezwykłą gracją i inteligencją. Benny także to zauważył.

— Kieruje tym fiksat? — spytał, lekko zasmucony.

— Eem… tak. Grupmistrz uważał, że ze względu na rangę wydarzenia warto zaangażować w to kilku fiksatów.

Pham obserwował przez chwilę inne tace. Zataczały szerokie kręgi, z dala od stołów, wybierając tych gości, którzy nie mieli jeszcze jedzenia.

Sprytne. Niewolnicy pozostawali w ukryciu, ludzie mogli więc udawać, że zgadzają się z tym, co Nau tak często powtarzał; że fiksacja wynosi cywilizację na wyższy poziom. Ale on ma rację! Niech go diabli.

Pham pożegnał Gonie Fong odpowiednio prostacką uwagą, która miała pokazać, że ten „stary pierdzielTrinli” jest naprawdę pod wrażeniem, ale nie chce tego przyznać. Wyszedł z tłumu, kierując się ku stołom z jedzeniem. Hmm. Ritser Brughel pozostawał obecnie w uśpieniu — kolejne sprytne posunięcie Tomasa Nau. Wielu ludzi uwierzyło ostatnio w „wizję” grupmistrza, a Ritser Brughel mógłby skutecznie zburzyć w nich tę wiarę. Skoro jednak Brughel nie był na wachcie, a Nau i Reynolt zatrudniali twardogłowych do obsługi przyjęcia… nadarzała się okazja lepsza, niż przypuszczał. Więc gdzie jest Reynolt? Śledzenie tej kobiety było zadziwiająco trudnym zadaniem; czasami znikała z bezpośredniego nadzoru Brughla nawet na kilka Ksekund. Pham skierował swą uwagę na zewnątrz. W parku unosiły się miliony maleńkich lokalizatorów. Te, które służyły do stabilizacji jeziora i sterowania wentylatorami, były w większości zajęte, nadal jednak miał do dyspozycji ogromną moc przetwarzania. Oczywiście nie mógł kontrolować jednocześnie wszystkich obrazów i danych. Kiedy jego umysł przeglądał kolejne obszary parku, ciało kołysało się lekko w ledwie wyczuwalnym ciążeniu. Aha, jest! Nie był to precyzyjny obraz, lecz przez moment widział rude włosy Reynolt i jej różową skórę we wnętrzu chaty Naua. Tak jak przypuszczał, Annę nie brała udziału w uroczystościach. Stała pochylona nad jakąś konsolą, a jej oczy zakrywał czarny wyświetlacz. Wyglądała tak samo jak zawsze. Skupiona, pochłonięta swą pracą, jakby zbliżała się właśnie do jakiegoś ważnego odkrycia. I najprawdopodobniej tak właśnie jest.

Ktoś uderzył go w ramię, równie mocno jak przed chwilą on uderzył Benny’ego.

— No i co, staruszku, co o tym myślisz?

Pham oderwał się od wewnętrznego obrazu i spojrzał na intruza; Trud Silipan wystroił się odświętnie na tę okazję. Jego ubranie przypominało stroje, jakie Pham widział tylko w podręcznikach historii Emergentów: błękitny jedwab, malowniczo postrzępiony i poszarpany, imitujący rozdarte, poplamione łachmany. Było to ubranie Pierwszych Kolonizatorów, jak powiedział mu kiedyś Trud. Pham zareagował przesadnie podkreślonym zaskoczeniem.

— Co myślę o czym — twoim ubraniu czy widoku?

— O widoku, o widoku! Włożyłem ten strój, bo to wyjątkowa okazja.

Słyszałeś przemówienie grupmistrza. No, poświęć mi jeszcze chwilkę, popatrz na park i powiedz mi, co o tym sądzisz.

W wewnętrznym obrazie Pham zobaczył Ezra Vinha, zmierzającego w ich stronę. Cholera.