Выбрать главу

— No cóż…

— Tak, co o tym myślisz, obrońco Trinli? — Vinh stanął przed Phamem i przez moment patrzył mu prosto w oczy. — Ze wszystkich Queng Ho tu obecnych ty jesteś najstarszy, musiałeś też widzieć najwięcej. Jak wypada Północna Łapa w porównaniu z wielkimi parkami Queng Ho?

Słowa Vinha miały ukryte znaczenie, którego Trud Silipan oczywiście nie mógł zauważyć, a które obudziły w Phamie zimną wściekłość. To takżeprzez ciebie muszę zabić Annę Reynolt, ty mały cudaku. „Prawdziwa” wersja historii Phama Nuwena, jaką podsunął chłopcu Nau, odcisnęła na nim wyraźne piętno. Już co najmniej od roku wiedział, co naprawdę wydarzyło się w Brisgo Gap. I domyślał się, czego naprawdę Pham spodziewa się po fiksacji. Coraz mocniej domagał się gwarancji i zapewnień.

Lokalizatory pokrywały różnymi barwami twarz Vinha, pokazywały ciśnienie krwi i temperaturę skóry. Czy dobry szpieg mógł dzięki tym danym odgadnąć, że chłopiec prowadzi jakąś grę? Może. Nienawiść, jaką Ezr żywił do Naua i Brughla, nadal była silniejsza od uczuć skierowanych przeciwko Phamowi Nuwenowi: Pham wciąż mógł go wykorzystywać. Także z powodu Vinha musiał usunąć Reynolt.

Kiedy te myśli przemykały przez umysł Phama, jego usta wykrzywiały się już w próżnym uśmiechu.

— Masz zupełną rację, mój chłopcze. Wiedza książkowa nie może rów nać się z prawdziwymi podróżami i z tym, co widziało się na własne oczy.

— Odwrócił się od nich i patrzył przez chwilę na chatę, przystań i jezioro.

Udawaj, że się nad tym zastanawiasz.

Przez ostatnie Msekundy niemal nieustannie badał z ukrycia tę konstrukcję; bez trudu powinien odegrać teraz właściwą scenę. Teraz jednak, kiedy był tu fizycznie obecny, czuł delikatny przepływ powietrza wędrującego od lasu za jego plecami. Było wilgotne i chłodne, niosło ze sobą 4aromat tysięcy kilometrów lasu ciągnącego się w głąb lądu. Spomiędzy białych kłębiastych chmur spływał na nich ciepły, łagodny blask słońca.

Oczywiście, to także tylko pozór. W tej chwili prawdziwe słońce było bledsze od przeciętnego księżyca. Jednak systemy świetlne zamontowane w diamentowym sklepieniu mogły imitować prawie każdy efekt wizualny.

Jedyny ślad fałszerstwa stanowiły ledwie dostrzegalne tęcze błyszczące w oddali…

W dole, na dnie jaskini, leżało jezioro. Był to niezaprzeczalny triumf Qiwi. Woda była prawdziwa, miejscami głębokość jeziora dochodziła nawet do trzydziestu metrów. Sieć siłowników i lokalizatorów zaprojektowana przez Qiwi utrzymywała je w jednym miejscu. Płaska, gładka powierzchnia wody odbijała chmury i błękit sztucznego nieba. Chata grupmistrza stała ponad miejscem cumowania przy końcu zatoki. Wiele kilometrów dalej — w rzeczywistości jakieś dwieście metrów — dwie wyniosłe skały, otoczone lekką mgiełką, strzegły drugiego brzegu jeziora.

Park był prawdziwym arcydziełem.

— To tresartnis — oświadczył wreszcie Pham, wypowiadając to słowo tak, jakby było obelgą.

Silipan zmarszczył brwi.

— Co…?

— To określenie z żargonu budowniczych parków — wyjaśnił Ezr. — Oznacza…

— Och tak, słyszałem je; park albo bonsai o ekstremalnych rozmiarach.

-Trud parsknął z oburzeniem. — O tak, to jest ekstremalne, właśnie tego chciał grupmistrz. Spójrz tylko! Ogromny park z mikrograwitacją, idealna imitacja powierzchni planetarnej. Łamie mnóstwo reguł estetycznych, ale umiejętne łamanie takich reguł jest właśnie świadectwem wielkości grupmistrza.

Pham wzruszył ramionami i zajął się przekąskami przygotowanymi przez Gonie. Przeżuwając, odwrócił się leniwie i spojrzał na las. Krawędź wzgórza dopasowano do prawdziwej ściany jaskini — standardowa sztuczka budowniczych parków. Drzewa miały od dziesięciu do dwudziestu metrów wysokości, na ich długich pniach błyszczał wilgotny i zimny mech. Ali Lin wyhodował te drzewa w inkubatorze na powierzchni Diamentu Pierwszego.

Rok temu były to zaledwie trzycentymetrowe sadzonki. Teraz, dzięki magicznym zabiegom Alego Lina, wyglądały tak, jakby miały co najmniej kilkadziesiąt lub nawet kilkaset lat. Tu i ówdzie wśród błękitu i zieleni leżały martwe drzewa „starszych” pokoleń. Dzieła najlepszych budowniczych parków wyglądały tak naturalnie zazwyczaj tylko z jednej strony. Ukryte oczy Phama patrzyły jednak na las ze wszystkich kierunków. Park grupmistrza był arcydziełem na każdym poziomie, każdy metr sześcienny został dopracowany tak idealnie, że mógłby konkurować z najlepszymi bonsai Namqem.

— Więc… — kontynuował Silipan. — Myślę, że rozumiesz, dlaczego mam powody do dumy! Grupmistrz Nau dał nam wizję, podsunął genialny pomysł, ale to dzięki mojej pracy z automatyką systemu udało się go zrealizować.

Pham wyczuwał gniew rosnący w Vinhu. Młodzieniec z pewnością mógł nad nim zapanować, ale dobry szpieg i tak by coś zauważył. Pham uderzył Ezra w ramię i wybuchnął rubasznym śmiechem.

— Słyszałeś to, Ezr? Trud, chciałeś chyba powiedzieć, że zrobili to fiksaci, których nadzorowałeś. — „Nadzór” był w tym wypadku zbyt mocnym określeniem. Silipan pełnił raczej funkcję strażnika, ale gdyby ktoś go tak nazwał, uznałby to za śmiertelną obrazę.

— No tak, twardogłowi. Czy nie to właśnie powiedziałem?

Od strony tłumu oblegającego stoły nadeszła Rita Liao. Niosła jedzenie dla dwóch osób.

— Czy ktoś z was widział może Jau? Ten park jest tak wielki, że można się pogubić.

— Ja go nie widziałem — oświadczył Pham.

— Zarządca pilotów? Chyba poszedł za dom — powiedział jakiś Emergent, ktoś, kogo Pham nie powinien znać. Z okazji otwarcia parku Qiwi i Nau ułożyli harmonogram tak, by przez jakiś czas kilka wacht zachodziło na siebie, dlatego też w tłumie kręciło się wiele osób niemal zupełnie obcych Phamowi.

— Cholera. Powinnam po prostu podlecieć pod sufit i rozejrzeć się. — Lecz nawet w tych okolicznościach Rita Liao była dobrym, posłusznym Emergentem. Trzymając obie stopy na ziemi, odwróciła ślę, szukając w dumie Xina.

— Qiwi! — krzyknęła. — Widziałaś mojego Jaua?

Qiwi oderwała się od grupy ludzi otaczających Tomasa Nau i ruszyła w ich stronę.

— Tak — odparła. Pham zauważył, że Ezr Vinh wycofał się pospiesznie i przyłączył.do innej grupy. — Jau nie wierzył, że molo jest prawdziwe, więc zaproponowałam, żeby przyjrzał mu się z bliska.

— Jest prawdziwe? I łódka też?

— Jasne. Chodźcie na dół, pokażę wam. — Ruszyli całą piątką w dół ścieżki. Trud Silipan przywoływał głośno także innych: — Chodźcie z nami, zobaczycie, co tam zrobiliśmy!

Pham patrzył już na molo za pomocą lokalizatorów, przyglądał się uważnie skałom i krzewom zanurzonym częściowo w wodzie. Ta balacreańska roślinność była piękna; surowe, wyrazista kształty pasowały do zimnego powietrza. Wejście do tunelu technicznego ukryto w urwisku, za niebieskozielonymi liśćmi. To może być moja najlepsza szansa. Pham podszedł do Qiwi, zadając pytania, które — jak miał nadzieję — potwierdzą później jego obecność w tym miejscu.

— Naprawdę można na niej żeglować?

— Sami się przekonajcie — odparła Qiwi z uśmiechem.

— Brrr. — Rita Liao udała, że trzęsie się z zimna. — Jest tak zimno, że rzeczywiście wszystko mogłoby być prawdziwe. Północna Łapa to bardzo ładne miejsce, ale nie moglibyście przeprogramować tego na jakieś tropiki?

— Nie. — Silipan stanął przed nimi, gotów do wygłoszenia dłuższego wykładu. — Park jest na to zbyt rzeczywisty. Ali Lin starał się, żeby wszystko było jak najbardziej zbliżone do rzeczywistości i dopracowane w szczegółach. — Teraz, kiedy obok stała Qiwi, mówił o twardogłowych jak o normalnych ludziach.