Dane z lokalizatorów mówiły Phamowi, że od nowego wejścia do kliniki fiksatów dzieli go jeszcze trzydzieści metrów. Nau i Reynolt przebywali nadal na przyjęciu. Byli tam także wszyscy aktywni technicy MRI. Będzie miał dość czasu i swobody, by dokonać w klinice aktu sabotażu. Pham przekręcił ciało, przesuwając stopy do przodu, i wyciągnął ręce na boki, hamując nimi o ściany.
Sabotaż? Przyznaj uczciwie. To było morderstwo. Me, to egzekucja. Albo śmiertelna walka z wrogiem. Pham zabił już w walce wielu ludzi, i to nie zawsze za pomocą dalekosiężnej broni. To nic innego. Cóż z tego, że Reynolt była teraz zafiksowanym automatem, niewolnikiem Naua? Kiedyś czyniła zło świadomie. Pham zbadał historię kliki Xevalle wystarczająco dokładnie, by wiedzieć, że jej zbrodnie nie były tylko wymysłem tych, którzy ją zniszczyli. Jakiś czas temu Annę Reynolt przypominała Ritsera Brughla, choć bez wątpienia cechowała ją znacznie lepsza skuteczność.
Łączyły ich także podobieństwa zewnętrzne; oboje mieli bladą skórę, rude włosy, zimne, bezwzględne oczy. Pham starał się zatrzymać ten obraz, wzmocnić go. Myślał o tym, że kiedyś obali reżim Naua i Brughla.
Któregoś dnia wejdzie na pokład „Niewidzialnej ręki” i położy kres zbrodniom, których dokonywał tam Brughel. Właśnie to samo chcę zrobićteraz z Annę Reynolt.
Pham uświadomił sobie nagle, że stoi nieruchomo przed wejściem do kliniki. He czasu straciłem? Gdy sprawdził czas, okazało się, że były to tylko dwie sekundy.
Rozzłoszczony, wystukał na dłoni odpowiednią komendę. Drzwi rozsunęły się przed nim, a on wleciał do pustego pomieszczenia. Klinika była jasno oświetlona, lecz obraz z tyłu jego oczu nagle zniknął, wypełniony ciemnością. Poruszał się ostrożnie, niczym człowiek pozbawiony nagle wzroku. Lokalizatory, które wleciały za nim z tunelu i które przyniósł ze sobą na ubraniu, rozlatywały się w różnych kierunkach, przywracając mu powoli wewnętrzny wzrok. Podleciał szybko do konsoli sterowniczej MRI, starając się nie zwracać uwagi na puste pola w obrazie, który otrzymywał od lokalizatorów. Klinika była jedynym miejscem, w którym urządzenia te nie mogły utrzymać się przez dłuższy czas. Pole wytwarzane przez potężne magnesy wypalało wszystkie podzespoły elektroniczne w lokalizatorach.
Trud oczyścił z nich klinikę, kiedy jakiś martwy okruch metalu skaleczył go w ucho.
Pham Nuwen nie zamierzał jednak uruchamiać magnesów, a jego mikroskopijni szpiedzy mieli żyć dość długo, by zdążył zastawić pułapkę.
Przeleciał przez całą salę, przeglądając szybko zgromadzony w niej sprzęt.
Klinika, jak zawsze, stanowiła uporządkowany labirynt szafek. Tutaj nie mogło być mowy o zdalnym sterowaniu. Światłowody i lasery łączyły automatykę z magnesami. SuperpYzewodniki doprowadzające zasilanie kryły si^ częściowo w obszarach, których nie mógł jeszcze zobaczyć. Ach. Lokalizatory dotarły do urządzenia sterującego. Wszystkie ustawienia pozostały niezmienione od czasu, gdy pracował tu ostatnio Trud. Podczas każdej wachty Pham spędzał z nim wiele Ksekund właśnie w klinice. Pham Trinli nigdy nie okazywał szczególnego zainteresowania działaniem sprzętu f iksacyjnego, ale Trud lubił się przechwalać, a Pham dzięki temu poznawał coraz więcej istotnych informacji.
Fiksacja mogła łatwo zabić. Pham unosił się przez chwilę nad cewkami korygującymi. Wewnętrzny obszar MRI miał nie więcej niż pięćdziesiąt centymetrów średnicy, nie pozwalał nawet na diagnostykę całego ciała. To urządzenie obejmowało jednak tylko głowę, a diagnostyka była tylko jedną z jego funkcji. W rzeczywistości był to bank modulatorów wysokiej częstotliwości. Sterowane odpowiednimi programami — przygotowywanymi głównie przez Annę Reynolt, wbrew temu, co twierdził Trud — modulatory mogły zmieniać i stymulować wirusa w głowie ofiary.
Każdy milimetr sześcienny pleśni był tutaj stymulowany tak, by wydzielał tylko pożądane substancje psychoaktywne. Nawet właściwie zainfekowana i wykalibrowana choroba musiała być kontrolowana co kilka Msekund, inaczej bowiem fiksat mógł przejść w stan katatonii lub hiperaktywności.
Drobne błędy często prowadziły do poważnych dysfunkcji — co czwartego pacjenta Truda poddawano ponownej kalibracji. Nieco poważniejsze błędy mogły zniszczyć pamięć, a te największe wywołać wylew i zabić ofiarę szybciej, niż stało się to w przypadku Xopi Reung.
Annę Reynolt miała ulec takiemu właśnie wypadkowi przy powrocie na kolejną wachtę.
Opuścił towarzystwo w parku przed stu sekundami. Jau Xin przewoził małe grupki w łodzi grupmistrza. Ktoś wreszcie wpadł do jeziora. Dobrze.
Będę miał więcej czasu.
Pham ściągnął pokrywę z urządzenia sterującego. Tu znajdowały się interfejsy superprzewodników. Takie rzeczy czasami się psują, nie ma w tym nic dziwnego. Obluzować przełącznik, zmienić program tak, by rozpoznał Reynolt, kiedy ta użyje sprzętu na samej sobie…
Odkąd wszedł do kliniki, aktywne lokalizatory, które przyniósł ze sobą, opanowywały coraz większy obszar, odkrywały przed nim coraz większą przestrzeń, niczym światło rozpraszające mrok, docierające do coraz dalszych zakątków pokoju. Przez chwilę nie zwracał większej uwagi na obrazy przekazywane przez te lokalizatory, zajęty szczegółowym badaniem przełączników.
Jakiś ruch. Dostrzegł odziane w spodnie nogi poruszające się w tle jednego z obrazów. Ktoś ukrywał się pomiędzy szafkami. Pham przeorientował lokalizatory i zanurkował gwałtownie w otwartą przestrzeń pomiędzy meblami.
— Zatrzymaj się! — rozległ się kobiecy głos.
To była Annę Reynolt. Wysunęła się spomiędzy szafek, tuż poza jego zasięgiem. Trzymała w ręku wskaźnik skierowany w jego stronę, jakby to była jakaś broń.
Reynolt zatrzymała się pod sufitem.
— Wróć do ściany, pomału, ręka za ręką.
Pham wahał się przez ułamek sekundy, gotów do frontalnego ataku.
Wskaźnik mógł być tylko blefem, a jeśli nawet rzeczywiście miotał pociski, to jakie miało to teraz znaczenie? Gra była skończona. Jedyne, co mu pozostało, to szybki, przygniatający atak tutaj i — poprzez lokalizatory — w całym Hammerfest. A może nie… Pham posłusznie cofnął się pod ścianę.
Reynolt wyszła spomiędzy szafek i zaczepiła stopę o uchwyt. Wskaźnik w jej ręce nie zachwiał się ani na moment.
— Tak. Pan PhamTrinli. Miło wreszcie wiedzieć. — Wolną ręką odgarnęła włosy z twarzy. Jej wyświetlacz był czysty, toteż dobrze widział jej oczy. Wyczuwał coś dziwnego w jej zachowaniu. Miała bladą i zaciętą twarz, jak zawsze, lecz ponad niecierpliwością i obojętnością górował triumf, świadoma arogancja. A na jej ustach… pojawił uśmiech, ledwie dostrzegalny, ale najprawdziwszy.
— To była pułapka, prawda, Annę? — Poświęcił krótką chwilę, by sprawdzić lepiej, co naprawdę znajduje się we wnętrzu chaty Naua. Był to kawałek wideotapety rzucony na łóżko. Oszukała go prostą sztuczką.
Annę skinęła głową.
— Nie wiedziałam, że to będziesz akurat ty, ale rzeczywiście, zastawiłam pułapkę. Od dawna już wiedziałam, że ktoś manipuluje moimi systemami. Początkowo myślałam, że to Ritser albo Kai Omo bawią się w jakieś polityczne rozgrywki. Ty byłeś tylko jedną z możliwości, człowiekiem, który zbyt często znajduje się w centrum wydarzeń. Najpierw byłeś tylko starym głupcem, potem starym handlarzem niewolników, który udaje głupca. Teraz widzę, że jesteś kimś więcej, pani Trinli. Naprawdę myślałeś, że możesz oszukiwać systemy grupmistrza bez końca?