Silipan spojrzał na Phama z wdzięcznością. Technik z kliniki fiksar tów wyraźnie nie był dzisiaj w formie. Miał podkrążone oczy, a jego ręka drżała lekko, kiedy podnosił napój przyniesiony mu przez Benny’ego.
— Jak ona się czuje, Trud? — spytał Jau troskliwym, wyciszonym to nem. — Słyszeliśmy… słyszeliśmy, że jej mózg jest już martwy.
— Nie, nie. — Trud pokręcił głową i uśmiechnął się słabo. — Reynolt wróci prawdopodobnie do zdrowia, straci tylko pamięć z ostatniego roku.
Będziemy mieli trochę kłopotów, nim wróci do pracy. Przepraszam za tę awarię. Poradziłbym sobie z tym… — w jego głosie pojawiła się na moment tak typowa dlań pewność siebie. — …ale musiałem zająć się czymś ważniejszym.
— Go się z nią właściwie stało?
Przy stole pojawił się Benny z wiaderkiem krewetek, swoim popisowym daniem. Silipan rzucił się łapczywie na jedzenie, jakby w ogóle nie słyszał pytania. Nigdy jeszcze nie miał publiczności, która słuchałaby go tak chętnie, dosłownie wstrzymywała oddech, by usłyszeć jego opinię. Ezr widział, że Trud dobrze o tym wie, że napawa się swoją rolą. Jednocześnie był tak zmęczony, że ledwie patrzył na oczy. Jego eleganckie ubranie zaczynało śmierdzieć. Widelec drżał w jego dłoni, kiedy niósł jedzenie do ust. Po chwili spojrzał niewidzącym wzrokiem w stronę człowieka, który zadał mu pytanie.
— Co się stało? Sami dobrze tego nie wiemy. Przez ostatni rok Reynolt dryfowała, oczywiście nadal była zafiksowana, ale nie do końca dostrojona.
To bardzo subtelna rzecz, coś, co może zauważyć tylko profesjonalista. Ja sam omal tego nie przeoczyłem. Wydawało się, że jest zajęta jakimś pobocznym projektem; wiecie, jak twardogłowi potrafią się zapamiętać.
Tyle że Reynolt sama się dostraja, toteż nie mogłem nic zrobić. Mówię wam, czasem naprawdę mnie to denerwuje. Chciałem powiedzieć o tym grupmistrzowi, kiedy… — Trud zawahał się, uświadomiwszy sobie, że takie przechwałki mogą mieć dlań nieprzyjemne konsekwencje. — Nieważne.
Wygląda na to, że Reynolt chciała poprawić jeden z obwodów kontrolnych MRI. Może wiedziała, że potrzebuje dostrojenia. Nie wiem. Zdjęła pokrywę i zaczęła kalibrację. Wygląda na to, że w oprogramowaniu kontrolnym był jakiś błąd; ciągle go szukamy. Tak czy inaczej dostała impuls kontrolny prosto w twarz. Znaleźliśmy mały fragment skóry z jej głowy na magnesach, tam gdzie dostała drgawek. Na szczęście zaprogramowana substancja nie była groźna dla jej życia… Tak jak mówiłem, nie jest to nic, czego nie można by naprawić. Jeszcze ze czterdzieści dni i nasza kochana Reynolt wróci do pracy. — Roześmiał się słabo.
— Bez wspomnień z ostatnich kilku miesięcy.
— Oczywiście. Twardogłowi to nie maszyny; nie mam zapasowych pamięci.
Kilka osób kręciło głowami i wymieniało półgłosem jakieś uwagi. Rita Liao wypowiedziała głośno ich obawy:
— To wszystko zbyt pięknie się układa. Wygląda to tak, jakby ktoś celowo zamknął jej usta. — Zawahała się. Wcześniej, w ciągu dnia, to wła śnie Rita rozpowszechniała plotki o Ritserze Brughlu. Fakt, że Emergenci wtykali nosy w konflikt grupmistrzów, świadczył o tym, jak daleką dro gę przebyli w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. — Czy grupmistrz Nau sprawdził, co naprawdę robi wicegrupmistrz?
— I jego agenci? — Ta uwaga pochodziła od Queng Ho stojącego za plecami Ezra.
Trud z trzaskiem odłożył widelec na stół i przemówił gniewnym, piskliwym głosem:
— Co wy sobie wyobrażacie! Grupmistrz sprawdza wszystkie możliwo ści… bardzo uważnie. — Wziął głęboki oddech, jakby uświadamiając sobie, że cena sławy jest zbyt wysoka. — Możecie być pewni, że grupmistrz trak tuje tę sprawę bardzo poważnie. Ale pomyślcie, dostała tylko zwiększoną dawkę retroksu, coś, czego można by się właśnie spodziewać po takim wy padku. Z amnezją można sobie poradzić. Sabotażysta, który postąpiłby w ten sposób, byłby głupcem. Reynolt mogłaby paść trupem, a cała spra wa i tak wyglądałaby na wypadek.
Przez chwilę wszyscy milczeli. Pham toczył po nich gniewnym spojrzeniem.
Silipan podniósł widelec, po czym odłożył go ponownie. Przez moment wpatrywał się w opróżnione do połowy wiaderko z krewetkami.
— Boże, jestem taki zmęczony. Wracam na służbę za dwadzieścia…
cholera, piętnaście Ksekund.
Rita poklepała go po ramieniu.
— Cóż, cieszę się, że przyszedłeś tutaj i opowiedziałeś nam o tym wszystkim. — Przez tłum przebiegł pomruk aprobaty dla jej słów.
— Bil i ja będziemy przez jakiś czas zajmować się twardogłowymi.
Wszystko zależy teraz od nas. — Trud przenosił spojrzenie z twarzy na twarz, szukając na nich pocieszenia. W jego głosie pobrzmiewała jednocześnie duma i strach.
Spotkali się później tego samego dnia w pustej przestrzeni pod zewnętrznym okryciem kwater. Umawiali się na to spotkanie jeszcze na długo przed przyjęciem w parku. Ezr oczekiwał go ze strachem i niecierpliwością — dziś chciał szczerze porozmawiać z Phamem Nuwenem o fiksacji. Mamgotowe przemówienie, mam swój mały szantaż. Czy to wystarczy?
Ezr minął minifarmy Fong, zostawiając za sobą jasne światła i zapach roślinności. Ciemności zalegające dalej pomiędzy wewnętrzną i zewnętrzną powłoką były zbyt głębokie dla zwykłych ludzkich oczu. Osiem lat temu, kiedy po raz pierwszy spotkał się tu z Nuwenem, oświetlał ich blady blask słońca. Dziś najmniejszy promień światła nie przenikał przez warstwę plastiku.
Ale teraz Ezr mógł widzieć w inny sposób… Wysłał sygnał do lokalizatora, który umocował wcześniej na skroni. Za jego oczami pojawił się widmowy obraz. Wszystkie kolory były tylko odcieniami żółci, przypominały obraz, jaki można zobaczyć, gdy przyciśnie się mocno palce z boku oka. Ezr długo i ciężko ćwiczył według wskazówek Phama. Teraz żółte światło odsłaniało przed nim koliste ściany wewnętrznej i zewnętrznej powłoki balonu. Czasami obraz ulegał zniekształceniu. Niekiedy widział wszystko spod swoich stóp, a czasami zza głowy. Jeśli jednak odpowiednio się skoncentrował, widział miejsca niewidoczne dla innych osób. Pham itak radzi sobie z tym lepiej. W ciągu ostatnich kilku lat Ezr wiele razy mógł się o tym przekonać. Nuwen uczynił z lokalizatorów swe prywatne imperium.
Pham Nuwen czekał dalej, za wypukłością ściany, widoczny tylko dla unoszących się wokół niego lokalizatorów. Kiedy Ezr pokonał ostatnie metry dzielącego ich dystansu, obraz za jego oczami zakołysał się mocno; to Pham ułożył swe maleńkie sługi w inną konstelację.
— No dobra, załatwmy to szybko. — Pham wysunął się do przodu i zatrzymał przed nim. W żółtym pseudoświetle jego twarz wydawała się wymizerowana i ściągnięta bólem. Zapomniał zrzucić maskę Trinlego? Nie, to wyglądało raczej jak kac, który Pham prezentował wszystkim w saloniku, lecz kryło się za nim coś głębszego.
— Ale… obiecałeś mi dwa tysiące sekund.
— Tak, tyle że od tej pory sporo się zmieniło. Chyba zauważyłeś?
— Zauważyłem wiele rzeczy. Myślę, że nadszedł czas, byśmy wreszcie o nich porozmawiali. Nau naprawdę cię podziwia… wiesz o tym, prawda?
— Nau jest pełen fałszu.
— Zgoda. Ale część tych historii, które mi pokazał, jest prawdziwa.
Pham, współpracujemy już od kilku wacht. Myślałem o rzeczach, które mówili o tobie moi wujkowie i ciotki. Przeszedłem już przez etap uwielbienia dla legendarnego bohatera. W końcu zrozumiałem, jak bardzo musi ci się podobać fiksacja. Składałeś mi wiele obietnic, ale zawsze starannie dobierałeś słowa. Chcesz pokonać Naua i odebrać to, co straciliśmy… ale bardziej niż czegokolwiek chcesz fiksacji, prawda?