Zasługiwali na coś więcej. Zasługiwali na los lepszy od tego, jaki zgotował im Tomas Nau. Annę zasługiwała na więcej.
Sięgnął do sieci, delikatnie dotknął Ezra Vinha i odsunął go na bok.
Podjął wysiłki chłopca i zaczął odbudowywać sieć, łatać wypaloną w niej dziurę. Myślał już o szczegółach; siniaki na szyi Vinha, dziesięć tysięcy nowych lokalizatorów potrzebnych w przestrzeni pomiędzy powłokami.
Mógł sobie z tym poradzić, a na dłuższą metę…
Wiedział, że Annę Reynolt wróci w końcu do zdrowia, nadrobi szkody, jakiej jej wyrządził. Kiedy to się stanie, zabawa w kotka i myszkę zacznie się od nowa, tym razem jednak będzie chronił ją i innych niewolników.
Będzie o wiele trudniej niż dotąd. Ale może z Ezrem Vinhem, jeśli będą pracować jak prawdziwy zespół… W głowie Phama tworzyły się już nowe plany. Cóż, z pewnością nie mógł w ten sposób złamać koła historii, czuł jednak, że realizacja czegoś naprawdę prawego i słusznego przynosi mu coraz większą satysfakcję.
Później, nim zapadł w sen, przypomniał sobie Gunnara Larsona, jego dobrotliwe drwiny i radę, by Pham zrozumiał ograniczenia naturalnego świata i nauczył się je akceptować. Więc może jednak miał rację. Przez wszystkie te lata, kiedy leżał w tym pokoju, zgrzytał zębami ze złości, snuł plany, marzył o tym, czego może dokonać dzięki fiksacji. Teraz, kiedy się poddał, nadal miał plany, nadal myślał o tym, jak uniknąć śmiertelnych zagrożeń… lecz po raz pierwszy od wielu lat ogarnął go… spokój.
Tej nocy śnił o Surze. I nie czuł bólu.
CZĘŚĆ TRZECIA
Czterdzieści cztery
Z każdej sytuacji można wyciągnąć jakieś korzyści. Gonie Fong zawsze żyła zgodnie z tą zasadą. Wyprawa do gwiazdy OnOff była przedsięwzięciem długofalowym, czymś, co przyciągało głownie naukowców. Ale Gonie widziała korzyści i zyski. Potem była zasadzka Emergentów, a długofalowe przedsięwzięcie zamieniło się w służbę i wygnanie. Więzienie zarządzane przez bandytów. Ale nawet i tu można było znaleźć jakieś plusy. Przez niemal dwadzieścia lat życia wykorzystywała dostępne jej środki i prosperowała — choć oczywiście były to sukcesy na miarę tych ograniczonych możliwości.
Teraz sytuacja zaczęła się powoli zmieniać. Jau Xin był nieobecny już od ponad czterech dni, co najmniej od początku jej wachty. Początkowo plotki głosiły, że Jau i Rita zostali nieoficjalnie przeniesieni na wachtę C i że nadal są zahibernowani. Taka zmiana popsułaby wszystkie interesy, jakie planowały z Ritą — a poza tym była czymś bardzo niezwykłym.
Potem Trinli doniósł im, że w Strychu Hammerfest brakuje dwóch twardogłowych pilotów. No tak. Rita może rzeczywiście znajdowała się jeszcze w kapsule, ale Jau Xin i jego fiksaci byli… gdzie indziej. Pojawiły się nowe plotki; Jau wyruszył na ekspedycję do wygasłego słońca, Jau wylądował na świecie Pająków. Trud Silipan puszył się jak paw, obnosząc jakiś wielki sekret, którego choć raz nie zdradził nikomu. Ten fakt dowodził bardziej niż cokolwiek innego, że dzieją się jakieś dziwne i ważne rzeczy.
Gonie przyjmowała zakłady dotyczące owych tajemniczych wydarzeń, sama jednak również płonęła z ciekawości. Wcale nie była rozczarowana, kiedy szefostwo postanowiło wreszcie dopuścić ich wszystkich do tego sekretu.
Tomas Nau zaprosił kilka mało znaczących osób do swej posiadłości.
Gonie była tu po raz pierwszy od czasu uroczystego otwarcia. Nau obnosił się wtedy ze swoją gościnnością, później jednak park został zamknięty dla ludzi z zewnątrz — choć prawdę mówiąc, mogło stać się tak ze względu na wypadek, jaki spotkał Annę Reynolt podczas przyjęcia.
Kiedy Gonie wraz z trzema innymi reprezentantami mieszkańców LI szła ścieżką do chaty Naua, wygłosiła krytyczną uwagę o otoczeniu:
— Zatem nauczyli się w końcu robić deszcz. — Była to raczej niesiona wiatrem mgła, tak delikatna, że osiadała niczym rosa na włosach i rzęsach, tak delikatna, że brak ciążenia w niczym nie zmieniał jej charakteru.
Pham Trinli zachichotał cynicznie.
— Założę się, że to raczej sposób oczyszczania. Swego czasu widziałem mnóstwo takich parków, budowanych zazwyczaj przez Klientów, którzy mieli więcej pieniędzy niż rozumu. Śmiecie nie odróżniają sztucznego nieba od ziemi i powoli osiadają na wszystkim, więc po jakimś czasie masz niebo pełne śmieci.
Trud Silipan, który szedł obok niego, zauważył:
— Niebo wygląda na całkiem czyste.
Trinli spojrzał w górę. Szare chmury sunęły nisko nad ziemią w stronę drugiego brzegu jeziora. Część tego efektu była rzeczywista, część widoczna tylko na wideotapecie, oba elementy jednak łączyły się ze sobą tak doskonale, że Pham nie potrafił ich od siebie rozróżnić. Gonie Fong nie bawiła ta scena, wydawała się jednak naturalna i czysta.
— Tak — powiedział po chwili. — Muszę ci to przyznać, Trud. Twój Ali Lin to prawdziwy geniusz.
Silipan nadął się trochę.
— Nie tylko on. Liczy się koordynacja. Nad tym projektem pracuje ca ła grupa twardogłowych. Z każdym rokiem są coraz lepsi. Za jakiś czas nauczymy się nawet robić sztuczne fale na jeziorze.
Gonie spojrzała na Ezra Vinha i przewróciła oczami. Żaden z tych bufonów nie chciał przyznać, jak wiele zależało tu od współpracy wszystkich mieszkańców stacji — bardzo intratnej współpracy. Nawet jeśli grupmistrz nie wpuszczał tu już pospólstwa, to właśnie ono dostarczało jedzenia, gotowego drewna i żywych roślin.
Mgła tworzyła drobne wiry wokół chaty, a iluzja grawitacji została poddana ciężkiej próbie, kiedy goście chwiali się na wszystkie strony, sztucznie utrzymywani przy gruncie. Potem znaleźli się we wnętrzu chaty, ogrzewanej przez drwa płonące w wielkim kominku Tomasa Nau; Pham znów musiał przyznać, że i to zjawisko do złudzenia przypomina prawdziwy ogień. Grupmistrz zaprosił ich gestem do stołu konferencyjnego. Byli tam Nau, Brughel i Reynolt. Na tle okien i sączącego się przez nie szarego światła stały jeszcze trzy postacie. Jedną z nich była Qiwi.
— Witaj, Jau — powiedział Ezr. — Miło cię widzieć… z powrotem.
Rzeczywiście, byli to Jau i Rita.Tomas Nau rozjaśnił światła w pokoju.
Było tu równie jasno i ciepło jak w każdej cywilizowanej kwaterze, lecz ze względu na chłód i półmrok utrzymywany tak wielkim kosztem na zewnątrz ten wewnętrzny blask dawał radosne poczucie bezpieczeństwa.
Grupmistrz poczekał, aż zajmą miejsca, potem sam usiadł. Jak zwykle Nau wyglądał jak wcielenie szlachetnego i hojnego przywódcy. Ale mnie nie oszuka, pomyślała Gonie. Kiedy zdecydowała się wziąć udział w tej misji, miała już spore doświadczenie, handlowała z kilkunastoma 4kulturami Klientów na trzech światach. Klienci różnili się od siebie rozmiarami, kolorem skóry, wszystkim, co kryła w sobie ludzkość. Ich systemy społeczne były jeszcze bardziej zróżnicowane — tyranie, demokracje, demarchie. Zawsze jednak można było ubić z nimi interes. Wielki szef Nau był łajdakiem, ale łajdakiem, który rozumiał, że musi prowadzić interesy.
Qiwi dopilnowała tego jeszcze przed laty. Szkoda, że miał nad nimi przewagę fizyczną — to nie było częścią standardowego środowiska pracy Queng Ho. Handel stawał się ryzykowny, kiedy nie można uciec przed złymi ludźmi. Ale na dłuższą metę nawet to nie miało znaczenia.
Grupmistrz przywitał każdego z nich skinieniem głowy.
— Dziękuję, że zechcieliście tu przyjść. Powinniście wiedzieć, że to spotkanie transmitowane jest na żywo w naszej sieci, mam jednak na dzieję, że później podzielicie się z przyjaciółmi wrażeniami z pierwszej rę ki. — Uśmiechnął się szeroko. — Jestem pewien, że to będzie świetny te mat do rozmów w saloniku Benny’ego. To, co chcę wam przekazać, to wia domość niezwykle pomyślna, ale i stanowiąca wielkie wyzwanie. Otóż za rządca pilotów Xin powrócił właśnie z niskiej orbity Arachny. — Przerwał na moment. Założę się, że u Benny’ego jest teraz cicho jak w grobie. — A to, co tam odkrył, jest… interesujące. Jau, proszę. Opowiedz nam o tej mi sji. Jau podniósł się z miejsca odrobinę za szybko. Żona w porę złapała go za rękę, ustał więc na podłodze i zwrócił się do nich. Gonie bezskutecznie próbowała pochwycić spojrzenie Rity, ta jednak była skupiona wyłącznie na swoim mężu. Założę się, że trzymali ją wikapsule aż do powrotu Jau; tylkow ten sposób mogli zamknąć jej usta. Na twarzy Rity malował się wyraz ogromnej ulgi. Wiadomości, które miał przekazać im Jau, nie mogły być złe.