Выбрать главу

— Och, jestem pewien, że Qiwi wkrótce wszystkiego się domyśli; będziemy musieli czyścić jej pamięć jeszcze kilkakrotnie, nim dojdzie do ostatecznego kryzysu. — Jeśli jednak dopisze im szczęście, będą mogli wykorzystywać ją do samego końca. — No dobrze. To były szczególne wypadki, ale jeśli będziemy mieli pecha, prawie każdy domyśli się prawdy. Dlatego nadzór i gotowość do natychmiastowej akcji są teraz naszymi priorytetami. — Skinął głową na wicegrupmistrza. — Zapowiada się trudny i pracowity rok. Handlarze to kompetentni, energiczni ludzie. Będziemy potrzebowali ich wszystkich aż do rozpoczęcia akcji — i wielu z nich, kiedy już ją zakończymy. Zrezygnujemy z ich pomocy tylko podczas samego przejęcia. Wtedy pozostaną tylko obserwatorami.

— A my opowiemy ich historyjkę o tym, jak bardzo staraliśmy się zapobiec wojnie pomiędzy Pająkami. — Ritser uśmiechnął się zadowolony z tego wyzwania. — Podoba mi się to.

Przygotowali ogólny plan. Annę i jej fiksaci mieli zająć się szczegółami. Ritser miał rację; to było trudniejsze niż Masakra Diema. Z drugiej strony, jeśli uda im się utrzymać tę iluzję do samego przejęcia… to może wystarczyć. Kiedy przejmie już kontrolę nad Arachną, będzie mógł wybierać spośród Pająków i Queng Ho, zatrzymywać tylko tych najlepszych z obu światów. Potem pozbędzie się reszty. Ta perspektywa była chłodną oazą na krańcu jego długiej podróży.

Czterdzieści pięć

Znów ogarnęła ich Ciemność. Hrunkner niemal czuł na ramionach ciężar tradycyjnych wartości. Dla tradycjonalistów — a w głębi serca zawsze do nich należał — był czas narodzin i czas śmierci; rzeczywistość zawierała się w cyklach. A największym cyklem był zawsze cykl słońca.

Hrunkner przeżył już dwie Jasności. Był starym koberem. Gdy nastała poprzednia Ciemność, czuł się jeszcze młody. Toczyła się wtedy wojna, nikt nie wiedział, czy ich kraj przetrwa do następnej Jasności. A teraz? Na całym świecie dochodziło do mniejszych wojen. Nie wybuchła jednak ta największa. Gdyby tak się stało, część odpowiedzialności spadłaby na Hrunknera. A gdyby miało do niej nie dojść — cóż, lubił myśleć, że i to jest po części jego zasługą.

Tak czy inaczej wielkie cykle należały już do przeszłości. Hrunkner skinął na kaprala, który otworzył przed nim drzwi. Wyszedł na pokryte szronem kamienie. Nosił ciężkie buty, dodatkowe narzuty i rękawy. Mróz gryzł go w czubki rąk, palił drogi oddechowe, choć używał ogrzewacza powietrza. Wzgórza otaczające Princeton chroniły miasto przed największymi opadami śniegu; dzięki temu oraz dzięki położeniu w głębokiej dolinie rzeki Princeton odradzało się cykl po cyklu. To było jednak późne popołudnie letniego dnia, a Hrunkner musiałby się mocno natrudzić, by odszukać na niebie blady dysk słońca. Świat pożegnał już łagodne Lata Gaśnięcia, a nawet Wczesną Ciemność. Stał teraz na krawędzi termicznego załamania, coraz słabsze burze krążące w atmosferze wyciągały z powietrza resztki wody — otwierając drogę jeszcze większym mrozom i ostatecznej martwocie.

Podczas poprzednich pokoleń wszyscy prócz żołnierzy byliby już w swoich otchłaniach. Nawet podczas jego generacji, w trakcie Wielkiej Wojny, tylko najbardziej wytrwali wojownicy walczyli jeszcze w tunelach.

Tym razem — cóż, dokoła aż roiło się od żołnierzy. Hrunkner miał własną eskortę wojskową. Nawet ochroniarze wokół domu Underhilla nosili teraz mundury. Lecz nie byli to strażnicy strzegący rezydencji przed złodziejami zapasów. W Princeton roiło się od ludzi. Nowe osiedla Czasów Ciemności były zajęte do ostatniego miejsca. Miasto żyło intensywniej niż kiedykolwiek.

A nastroje? Strach bliski paniki, dziki entuzjazm, często jednocześnie u tych samych ludzi. Interesy kwitły. Zaledwie dwa dni wcześniej Prosperity Software zakupiło pakiet kontrolny akcji Banku Princeton. Bez wątpienia przejęcie to poważnie nadwątliło rezerwy finansowe Prosperity i rzuciło ich na zupełnie nieznane wody — skąd programiści mieli znać się na bankowości? Było to szalone przedsięwzięcie, a jednocześnie odzwierciedlało ducha tych czasów.

Ochroniarze Hrunknera musieli przepychać się przez tłum przed wejściem do Domu na Wzgórzu. Nawet na granicach wytyczonych przez ochronę stali reporterzy z małymi, czterobarwnymi kamerami zawieszonymi pod balonami z helem. Nie mieli pojęcia, kim jest Hrunkner, widzieli jednak strażników i kierunek, w którym zmierza.

— Proszę pana, czy może nam pan powiedzieć…

— Czy Zjednoczona Republika Południa zerwie traktaty? — Ten pociągnął za sznurek balonu, ściągając kamerę tak, że zawisła tuż nad oczami Hrunknera.

Unnerby ostentacyjnie wzruszył ramionami.

— Skąd mam wiedzieć? Jestem tylko zwykłym sierżantem. — Rzeczy wiście, nadal był sierżantem, lecz w jego przypadku ranga nie miała żad nego znaczenia. Unnerby był jedną z tych tajemniczych postaci bez ran gi i nominalnej władzy, które miały na swe usługi całą machinę wojsko wej biurokracji. Jako młody człowiek stykał się czasem z takimi ludźmi.

Wydawali mu się równie odlegli i nieosiągalni jak sam Król. Teraz… teraz był tak zajęty, że musiał liczyć każdą minutę wizyty u przyjaciela, dbając, by odwiedziny nie zaburzyły napiętego harmonogramu, od którego mo gły zależeć fosy jego kraju.

Oświadczenie powstrzymało reporterów na tyle skutecznie, że jego zespół zdążył wybiec na górę schodów. Mimo to nie mógł liczyć, że o nim zapomną. Unnerby widział, jak reporterzy znów gromadzą się pod schodami. Jutro jego nazwisko znajdzie się już na ich liście. Ach, gdzież te czasy, kiedy wszyscy myśleli, że Dom na Wzgórzu jest tylko placówką uniwersytetu. W ostatnich latach nie udało się zachować tajemnicy. Prasa uważała, że wie teraz wszystko o Sherkanerze.

Za drzwiami z pancernego szkła nie było już intruzów. Nagle zrobiło się cicho i zdecydowanie za ciepło na kurtki i nogawice. Kiedy Unnerby ściągał ubranie, zobaczył Underhilla i jego robaka przewodnika stojących tuż za rogiem, poza zasięgiem wzroku reporterów. Dawniej Sherk wyszedłby przed dom, by go przywitać. Nawet kiedy był u szczytu swej radiowej sławy, bez wahania wychodził na zewnątrz. Teraz jednak to ochrona dyktowała mu, co ma robić.

— Witaj Sherk, przyjechałem. — Zawsze przyjeżdżam, kiedy mnie wzywasz. Przez dziesięciolecia każdy nowy pomysł Sherka wydawał się bardziej szalony od poprzedniego — i raz za razem zmieniał świat. Powoli jednak zmieniał się i sam Sherk. Generał przekazała mu pierwsze ostrzeżenie, w Calorice, pięć lat temu. Potem pojawiały się plotki. Sherkaner wycofał się z aktywnych badań. Najwyraźniej jego prace nad antygrawitacją utknęły w martwym punkcie, a tymczasem Kindred wystrzeliwali kolejne satelity, na miłość Boską!

— Dzięki, Hrunk. — Uśmiechnął się szybko, nerwowo. — Junior powiedziała mi, że będziesz w mieście i…

— Mała Victory? Jest tutaj?

— Tak! Gdzieś w budynku. Spotkasz się z nią. — Sherk poprowadził Hrunknera i jego ochroniarzy w głąb korytarza, opowiadając po drodze o Małej Victory i innych dzieciach, o badaniach Jirliba i podstawowym szkoleniu najmłodszej dwójki. Hrunkner próbował wyobrazić sobie, jak teraz wyglądają. Minęło siedemnaście lat od porwania… odkąd po raz ostatni widział kobliki.

Tworzyli dziwaczny pochód zmierzający w dół holu; robak przewodnik prowadził Sherkanera, ten zaś Unnerby’ego i jego ochroniarzy. Underhill miał tendencję do skręcania w lewo, Mobiy musiał więc stale naprowadzać go na właściwy kierunek. Boczna dysbadyzja Sherka nie była chorobą umysłową; podobnie jak drżenie kończyn stanowiła zaburzenie nerwowe. Spacer w Ciemności uczynił z niego jeszcze jedną ofiarę Wielkiej Wojny. Teraz Sherk wyglądał i mówił jak ktoś starszy o jedno pokolenie.